Waskii prowadzi tutaj blog rowerowy

Maraton Podróżnika - veni, vidi, vici

  • DST 512.00km
  • Czas 21:04
  • VAVG 24.30km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 2193m
  • Sprzęt Czołg
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 czerwca 2014 | dodano: 09.06.2014

Po tygodniowym odpoczynku od ostatniej trasy górskiej pojechałem w Maratonie Podróżnika, który był jednocześnie kwalifikacją do BBT
Trasa MP to 510 km a aby zdobyć kwalifikację BBT należało przejechać ją w czasie poniżej 27h.

Zacznę od wyjaśnienia tytułu tego wpisu:
veni - wystartowałem w MP
vidi - zobaczyłem się z uczestnikami MP, tymi, których znałem już wcześniej i tymi poznanymi w trakcie 
vici - udało mi się pokonać dystans, własne słabości, przeciwności losu, Ola zniechęcającego mnie przez pół trasy i eranis, która przed MP groziła, że mnie zmasakruje

Do rzeczy:
Maraton Podróżnika jak już większość osób czytająca tę relację wie to maraton rowerowy zorganizowany przez użytkowników forum podrozerowerowe.info, a który jest pokłosiem sukcesów naszych forumowiczów w MRDP.
Startujący w MP mieli do wyboru dwa dystanse 300 km i 500 km. Jako, że jak kiedyś już napisałem lubię porywać się na rzeczy niemożliwe zapisałem się na ten dłuższy dystans. Im bliżej było startu tym mocniejsze było u mnie przekonanie, że przesadziłem. Postanowiłem więc tydzień wcześniej zrobić sobie sprawdzian generalny w postaci pokonania w miarę górskiej 300 km trasy. Sprawdzian wypadł pomyślnie (choć obawiałem się, że skoro Ilony nie będzie na MP to kto mnie będzie holował) i po wykręceniu tych 330 km miałem plan żeby jeszcze w tygodniu dokręcić 2x100 km jednak we wtorek złapało mnie przeziębienie i do końca tygodnia nic nie jeździłem więc tym bardziej przed wyjazdem miałem lekkiego pietra.
No ale dość rozczulania się nad sobą.

Dojazd (piątek 06.06.2014)
Do bazy maratonu mam 560 km więc pakuję rower z rana i około godziny 10 wyjeżdżam z Lubina kierując się w stronę Warszawy przez Wieluń i Bełchatów gdzie łapią mnie korki. Warszawa i okolice też nie rozpieszczają ale udaje mi się pomyślnie zajechać do Juliana i Kingi około godziny 17 gdzie uraczony dobrym obiadem odpoczywam w doborowym towarzystwie - byli tez Loginy. Jestem bardzo wyluzowany i mojego spokoju nie zmącił nawet tekst Juliana "Wąski, jak chcesz przejechać te 500 km jutro to radził bym Ci tej surówki nie ruszać.... możesz dużo papieru potrzebować na trasie" Wszamałem, była bardzo dobra i nie zaszkodziła. Julkowi widać smakowała i chciał więcej dla siebie  :D
Wypiłem jeszcze kubek kawy i po oglądnięciu meczu reprezentacji naszego kraju wyjechałem do Skrzeszewa.
Po przybyciu do bazy okazało się, że jestem jednym z ostatnich. Ciężko tak wpaść między ludzi, którzy już się znają, rozmawiają . Na szczęście znałem już kilka osób więc jakoś w miarę to poszło. Poznałem wielu ludzi, których dotychczas znałem tylko z forum i BS. Nawet Królowa BS łaskawie podała mi swą dłoń.
Tego wieczoru furorę robił Kurier, który szukał chętnych na "Dzidę od samego startu do mety" ale chętnych niestety nie było.
Jak zwykle bywa w takich przypadkach śpiochy poszły spać i nie mając nic innego do roboty tez musiałem to zrobić. Niestety albo stres albo nowe miejsce - choć może jedno i drugie nie pozwoliło mi zasnąć ale dzięki temu mogłem rankiem zameldować kto jak głośno chrapie :)

Maraton:

Śniadanie. Przygotowanie roweru i bagażu. Wyjazd przed 8 pod kościół. Każdy z nas otrzymał dwie fajne plakietki,  jedną na bagaż drugą na rower.


Jak dla mnie bomba. Czerwonych sakw Crosso było kilka więc łatwiej było szukać swojego bagażu ale drugą tak niefortunnie przyczepiłem do bagażnika, że wnerwiała mnie pół trasy choć Pająk często mi ją ze swojej poziomki poprawiał za co jestem mu wdzięczny.


godzina 8:00 start ostry spod kościoła w Skrzeszewie


Aby jechać zgodnie prawem jechaliśmy podzieleni na 3 grupy. Jechałem w pierwszej, której dowodzącym był Wilk. Założenia były takie aby trzymać średnią około 25 km/h. Całkiem jeszcze udało się to do Łukowa gdzie mieliśmy postój gdzieś w rynku. Jazda w grupie to coś innego niż solo. Jedzie się o wiele łatwiej i mniej wyczerpująco - nic dziwnego, że po tych 65 km raczej nie widziałem na twarzach zmęczenia. Ogólnie pełne rozluźnienie i dobra zabawa co obrazuje poniższe zdjęcie:

Księgowy pewnie nie wierzył gdy mówiłem, że wrzucę to zdjęcie na BS :P

i to też obrazuje :P


Już przed drugim postojem zaplanowanym w Kozłówce podział na grupy się rozmywa i tworzą się całkiem naturalnie nowe grupki.
W dalszą trasę do Lublina i dalej do Bychawy na miejsce trzeciego planowanego postoju wybieram się w składzie naszej pierwotnej grupy czyli z Wilkiem, Eranis, Kotem, Krzyśkiem i Blondasem. Do Lublina jedziemy razem chociaż na podjazdach różnie bywa ze wspinaniem się tym bardziej, że na jednym ze zjazdów kolega wysypał się i stajemy na chwilę pytając czy nie potrzebuje pomocy a w tym czasie nasza grupa urywa się w związku z czym musimy ostro gonić co oczywiście robimy z radością. Gonimy kilkanaście km i łapiemy grupę gdy wdrapuje się pod górkę. Do Lublina wjeżdżamy razem przechwytując przy okazji kilku naszych, którzy odpadli z grupy napinaczy. Niestety w Lublinie sygnalizacja świetlna rozdziela nas a na domiar złego zatrzymujemy się z Ricardo na stacji (po wodę i lody) skutkiem czego musimy ostro gonić aby dogonić ...na postoju.
Od Bychawy maraton nabiera innego wymiaru. Zanim zdążyłem się zebrać Wilka i reszty grupy już nie było. Została tylko Eranis. Coś czuję, że specjalnie ale nie wiem czy dlatego, że chciała ze mną jechać czy, że chciała zrobić ze mnie wiatrak i pokazać gdzie  jest moje miejsce w szeregu. Dla swojego komfortu psychicznego przyjmę, że pragnęła ze mną kręcić te ponad 300 km.
Żeby nie przesadzić trzymaliśmy 27 km/h z czego bardzo kontent był Pająk jadący od pewnego momentu za nami na a poziomce a wzbudzający w przejeżdżanych miejscowościach niemałą sensację. Później mieliśmy jeszcze towarzystwo kolejnej poziomki i kolegi jadącego na szosie, którego imienia nie znam i tak sobie spokojnie kręciliśmy w stronę Szczebrzeszyna. Kilometry ubywały, słońce prażyło niemiłosiernie no i nastały górki. Najpierw podjazdy w okolicach Komodzianki i Teodorówki a później Szczebrzeszyna. Podjazdy pokonywałem z gracją, nie spiesząc się i nie męcząc skutkiem czego zostawałem oczywiście z tyłu za całą grupą. Niestety, po pierwsze marny ze mnie góral a po drugie nie chciałem się spalić bo do końca daleko. Moja grupa była wierna ponieważ na szczycie podjazdu do Szczebrzeszyna poczekała na mnie (Eranis i Pająk).

Pająk. (c) MichałZ
W Szczebrzeszynie, tam, gdzie chrząszcz brzmi w trzcinie był postój obiadowy więc zamówiłem sobie żurek i schabowego. Żurek był szybko i nawet smaczny. Schabowy po godzinie i nie smakował mi ale człowiek nie świnia i zje wszystko żeby tylko mieć siły kręcić dalej.
Jako, że sława o naszej idealnej grupie rozniosła się szybko, pod obiedzie w Klemensie dołączyli do nas kolejni maratończycy w osobach Konrada i  Księgowego. Wtedy to nawet Eranis była zadowolona bo mówiła "Ale fajnie, noc, ja i 5 facetów" pewnie miała na myśli, że w razie czego jej pomożemy. Naiwna. Takiego wała - jak ona nam nie pomoże to my jej na pewno nie. Zresztą co ona nie zna mnie? największego forumowego szowinisty - no może prawie największego :D

W Nieliszu mieliśmy mały postój, na którym odpadł od nas Księgowy. Jego latarka nie wytrzymała wysokiego poziomu miejscowych atrakcji w postaci dziur i został aby wziąć z nią rozwód oraz zaprzysiąc się tymczasowo z lampką Roberta (chyba). Wszyscy wiemy, że w naszym kraju sprawy rozwodowe potrafią ciągnąć się niemiłosiernie więc nie czekaliśmy zbytnio na niego ale za to zgarnęliśmy Ola ponieważ warto mieć ze sobą moderatora. Zawsze zmoderuje coś jak przesadzimy. (później wyszło, że to jego powinno się moderować) Przez pierwszą część nocy razem z Konradem nadawaliśmy tempo, które ponoć było fantastyczne ponieważ słyszeliśmy z oddali  pełne radości pokrzykiwania Eranis i Ola. Dało się słyszeć słowa powszechnie uznawane za wulgarne ale wyrażające radość z faktu, że już prawie dochodzą nas.
Konrad straszył podjazdem przed Piaskami więc oszczędzałem mocno siły i być może dlatego para E&O była taka zachwycona tempem ale podjazdu nie było - była za to krajówka po której jechało się szybko oraz po skręcie w stronę Łęcznej Giovanni, bez latarki, którego przygarnęliśmy i który wiernie trzymał nas się do samego końca (no może z małymi przerwami na robienie zdjęć)
Przed Łęczną zrobiliśmy małą nasiadówę na stacji moya, hot-doga zjadłem ale moją ulubioną zieloną herbatę zostawiłem na parapecie co postanowiłem odreagować mocniej depcząc po sandałach a to oczywiście nie  pozostało bez reakcji współtowarzyszy, którzy tworzyli teorie spiskowe z parówką z hot-doga w tle. W ogóle nie wiem o co im chodziło, coś mówili o parówce i siodełku. Chyba im słońce zaszkodziło w dzień.


Jechali z nami strażacy ? (c) MichałZ

 W Łęcznej czekali na nas Magfa i Michał. Był to kluczowy dla mnie postój ponieważ błędy z tego postoju były bardzo brzemienne w skutkach. Ubrałem lichy bo lichy ale polar i skarpetki. No właśnie, ta historia zaczęła się jakieś 70 km wcześniej gdy odkryłem, że jako jedyny z frakcji sandałowej jadę bez skarpetek i jest mi strasznie zimno w nogi, tak zimno, że najstarsi górale nie pamiętają takich mrozów. Zlitowała się nade mną Eranis i wspaniałomyślnie oddała mi swoje rękawki abym cudownie zamienił je na skarpety co bardzo szybko podchwyciłem, tak szybko aby nie zdążyła się z tego wycofać. Wiadomo, że kobieta zmienną jest a ja z zamarzającymi stopami jechać nie miałem zamiaru. Wróćmy znów do Łęcznej. gdzie do tych rękawków dołożyłem skarpety oraz polara i jakieś 20 km dalej zacząłem zasypiać. Dopiero rano na 70 km przed metą okazało się, że z przegrzania. Zdarzało mi się przysypiać na lemondce, raz uderzyłem głową w nią a kilka razy zapomniałem pedałować. Zdaje mi się, że nie tylko ja miałem kryzys bo jakoś nikt nie kwapił się do rozprowadzania peletonu ponad te niebotyczne 20 km/h :D dopiero po jakimś czasie w Eranis wstąpiło jakieś zło i wrzuciła na blat 27 km/h - darłem się na nią, że nas zajedzie ale ona przez dobre 25 km nie przestawała - trochę zwolniła później do 25 ale moje nogi nie chciały kręcić. Ratunku kobieta mnie bije !!!!!

Rękawki. (c) MichałZ
W Parczewie na stacji kusiło mnie żeby zostawić w aucie serwisowym "polar" ale niestety zostałem wyśmiany więc nadal się kisiłem i mój kryzys w sumie trwał około 70-80 km. Dużo za długo.

Gruppenfahren. (c) MichałZ

Gdzieś na 460 km czekało na nas auto i zrobiliśmy sobie mały postój, coś przegryźliśmy przebraliśmy się i hajda na Skrzeszew.
Dogonił nas Księgowy i hansglopke na poziomce, przebrałem się w strój oficjalnego mima MP i pognaliśmy dalej

Oficjalny mim MP. (c) MichałZ

I tutaj okazało się kto jest kim. Księgowy okazał się ściemniaczem i mistrzem gry psychologicznej bo cały wyścig mówił, że ledwo przędzie, że jechać nie może, że sił nie ma - a te 50 km przed metą jak wyskoczył zza moich wąskich pleców, jak zakręcił mocniej korbą to tyle go było widać. To jeszcze nic. Zgadnijcie kto kolejny wyskoczył zza pleców? Pająk. Jaki to Pająk. To Tarantula jadowicie ugryzła w piętę.I Ty Brutusie ?? ;-(  Następnym razem nie możemy przygarniać tych, którzy nasze ucho łechcą i prawią piękne komplementy o idealnym tempie itp. Co innego Olo, cały czas mi powtarzał, że nie mam szans na ukończenie MP, że padnę po drodze, śmiał się, że idealnie rozprowadzam peleton do zawrotnej prędkości 20 km/h ale nie uciekł - był wierny tak mocno, że aż go zostawiliśmy w tyle :D

Finisz: gdzieś po 25 godz 40 minutach w Skrzeszewie
Nie było strzałów na wiwat, szampana ani podium ale była wielka satysfakcja, uśmiechy i gratulacje pozostałych maratończyków

Podsumowanie:
Całość super udana. Nie wiem ile zjadłem i ile wypiłem bo nie liczyłem. Przejechałem gdzieś około 512 km.
Jestem zadowolony ponieważ to moja życiówka oraz otwarte drzwi do większych maratonów.
Zdobyłem doświadczenie potrzebne w takich maratonach (niewiele go ale zawsze to coś) - już wiem co źle zrobiłem a co dobrze. Wiem na ile mogę sobie pozwolić.
Ten maraton przejechałem ani razu nie wychylając się ze strefy bezpieczeństwa ale w kolejnych trzeba będzie  poza tą strefę wychodzić bo to da jeszcze większą satysfakcję.
Teraz tylko pozostaje jeździć większe dystanse aby w kolejnym maratonie móc jechać z jeszcze lepszymi :)

Dziękuję wszystkim, którzy jechali w MP a w szczególności tym, z którymi dane mi było jechać w jego drugiej części - tej za Bychawą czyli Eranis, Pająkowi, Olowi, Konradowi, Giovanniemu, koledze jadącemu na szosie Jamisa. Fajnie się jechało, rozmawiało, opowiadało głupoty i fajnie się słuchało jak zdzieracie ze mnie łacha. Jeśli kogoś pominąłem, to proszę mi napisać - dopiszę :)
Szczególne podziękowania za pomoc i troskę dla obsługi naszego wozu technicznego w osobach Magfy i Michała. Dzięki za poświęcony czas noc i w ogóle.
No i zapomniał bym prawie :P Dzięki Eranis za rękawki. Wspaniale ogrzewały moje stopy. Troszkę się zabłociły gdy wjechaliśmy w wodę na drodze, która to w połączeniu z sandałami sprawiła, że są teraz wyjątkowe i zakładając je będziesz mogła sobie przypomnieć jak to wspaniale było przejechać MP w towarzystwie tak wyjątkowych ludzi jakimi byli Twoi towarzysze o Królowo.

Droga powrotna do domu znów prowadziła przez Warszawę a raczej Józefów, gdzie zostałem ugoszczony przez Juliana oraz Żuliettę. Dziękuję Wam bardzo.
W poniedziałek o 7:30 byłem w domu. Rychło wczas bo czekała mnie praca aż do 20tej.

Trasa:



Kategoria Gminobranie, 500 i więcej


komentarze
Pająk | 16:09 poniedziałek, 23 czerwca 2014 | linkuj A czy bardzo byś się zdenerwował.. jakbym Ci powiedział, że miałem skarpetki neoprenowe?
Za dziabnięcie to przepraszam.. Ale dwa ostatnie postoje i odcinek między nimi to była moja osobista tragedia, a i w grupie ambicje zaszły sennością. A że na leżaczku lepiej się śpi, gdy zasilanie z audio nie pomaga, to trzeba przynajmniej zakręcić pedałami. Inaczej pewnie byście budzili mnie w jakimś rowie :P
SROMotnik
| 11:49 piątek, 13 czerwca 2014 | linkuj Świetna relacja z dobrym humorem. Śledzę twoje trasy bo jeździsz po terenach dość dobrze mi znanych. Pozdrowienia od dawnego mieszkańca Szklar D.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!