Waskii prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:1710.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:28
Średnia prędkość:26.13 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:10046 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:142.57 km i 5h 27m
Więcej statystyk

Było, minęło, z deszczem spłynęło ...

  • DST 512.00km
  • Czas 20:28
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 2760m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 kwietnia 2016 | dodano: 03.05.2016

Zawsze gdy jestem niezadowolony z mojego startu w maratonie ciężko jest mi się zabrać do pisania relacji dlatego dzisiaj siadłem od razu do pisania może się uda.
Piękny Wschód na papierze zapowiadał się fajnie. Dobre asfalty, w miarę płaska trasa, dobry termin bo nie za ciepło. Rzeczywistość okazała się inna ale na szczęście nie taka jak ją kreowały prognozy.
No ale może po kolei.
Do Parczewa wybrałem się z Kahą i Emesem dlatego po spakowaniu roweru do samochodu udałem się do wrocka aby tam się przepakować. Oczywiście zabrało nam to więcej czasu niż się spodziewaliśmy więc wyjechaliśmy jakieś pół godziny po czasie i niespiesznie udaliśmy się na Lubelszczyznę. 

Jak dobrze, że to mondeo jest póki co niezniszczalne :)

Po drodze trzeba coś wszamać dobrego.

Gdy dojechaliśmy na miejsce od razu spotkaliśmy Wilka, który był co prawda na odprawie, na którą my nie zdążyliśmy ale za wiele nie dowiedział się na niej więc nadal mieliśmy kilka niewiadomych.
Okazało się, że możemy nocować na sali w punkcie startu/mety z czego z chęcią skorzystali Emes z Kahą ale ja podziękowałem ponieważ i tak mam problemy ze spaniem przed maratonem a co dopiero na sali gdzie chrapiących i kręcących jest znacznie więcej.

W punkcie startu się dzieje....

Udałem się do hotelu gdzie czekał na mnie fajny pokój i jak się później okazało dobry makaron :) W tym samym hotelu/motelu spała trójca z Kórnika czyli Elizium, Rapsik i Śruba więc trochę pointegrowaliśmy się przy kolacji.

No to kolacja...

Dobry był ten makaron :)

koks na jutro przygotowany :D

Niestety start o 7 to niezbyt dobra pora dla mnie bo budzik musiałem ustawić na 5 więc za wiele nie pospałem ale dobre i to bo tak ze 3h wyszło. Prysznic, śniadanie, szybkie kompletowanie bagażu, pakowanie i koło 6:30 już byłem na miejscu startu.
Dzień wcześniej chłopaki z Rowerowego Lublina przenieśli mnie do swojej grupy startowej ponieważ jak mówili Lubin musi startować z Lublinem i już. Mnie tam wsio ryba z kim będę startował a kolegów z Lublina lubię więc spoko.
7:09 - ruszamy. Z początku oczywiście w złą stronę więc krzyczymy za resztą, że źle jadą - zawracamy i lecimy już po trasie. Początek średni. Dziury na drodze pełne wody, padający deszcz, na szczęście nie gwałtowny no i jak to na starcie szarpiące towarzystwo. Endriu jak zwykle na początek mocniej jedzie, chwila nieuwagi i już z pierwszą grupką jest 400m przede mną. Zaczynam gonitwę bo jest pod wiatr i nie uśmiecha mi się jechanie samemu. Trochę chyba podreperowałem w tym roku łydę bo przykładam się i nawet pod wiatr idzie mi ponad 30 km/h ale o dziwno prawie ich nie doganiam. trochę zły jestem bo mieli jechać spokojnie a spinają się. W pewnym momencie odpuszczam i postanawiam jechać równo do pierwszego PK i tam się z nimi zabrać ale oni tez odpuszczają więc chwilę się sprężam i już jestem u nich na kole. Po jakimś czasie przechodzi obok nas pociąg złożony z 10 osób więc podczepiamy się z Krzyśkiem i Loginem pod niego i jedziemy razem. Niestety, jadą nierówno a nic mnie tak nie wkurza jak nierówna jazda. Po jakimś czasie na szczęście uspokajają się ale jeszcze co jakiś czas ktoś się podrywa i rwie. Wkurza mnie też to, że dokręcają i cały czas gubię czyjeś koło na metr i muszę znów szukać. W międzyczasie Krzysiek już ich olał i czeka na swoich. Ja to robię kilka chwil później bo nie dość, że wkurza mnie to wieczne pilnowanie koła to jeszcze nudno w tym deszczu.

Nie ma letko w deszczu...

Oglądam się i widzę Krzyśka kilkaset metrów za mną więc zatrzymuję się - zakładam reklamówki na nogi i w momencie kiedy mnie mijają dołączam do nich. Jedziemy spokojnie i równo. Nie ma co się męczyć bo dziury są solidne, jeszcze zdążymy poszaleć.
Na pierwszym punkcie jest tak jak być powinno - pieczątka i od razu na rower. Jestem zadowolony bo tak sobie zaplanowałem i tak jadę.
Prawie 40 km za nami. Skręcamy na południowy zachód i teraz przez chwilę wiatr będzie nam więcej pomagał jak przeszkadzał. Jedziemy już tylko we dwóch z Krzyśkiem. Kręcimy spokojnie zbyt wiele się nie wysilając - jeszcze będzie czas się zmęczyć.
W Cycowie kolejna pieczątka. Tym razem w sklepie.
Tak, w ogóle drogę od 20 do 52 km znam rowerowo z tamtego roku gdy spędzałem weekend Bożego Ciała w Starej Jedlance i jeździliśmy z Gosią rowerami po okolicach. Robię sobie nawet małą rozrywkę w zgadywanie co będzie za następnym zakrętem albo wzniesieniem i jak się okazuje pamięć mam całkiem niezłą. Przydaje się to w jeżdżeniu autem. Gdy już raz znajdę się w jakimś miejscu, nawet po latach łatwo jest mi tam trafić.
Ale wróćmy do PK w Cycowie. Dogania nas tam grupa Gavka i Moniki. Gavek opowiada jak już raz zdążył zrobić kapcia i gonił wszystkich. Już mamy wyjeżdżać gdy wpada emese. Jako, że emes to sprawdzony partner w różnych eskapadach czekamy chwilę na niego i jedziemy już razem. Gdy wyjeżdżamy na punkt wpada niezniszczalna Kaha.
Kolejne 35 km to jazda pod większy lub mniejszy wiatr ale dosyć sprawnie współpracujemy we trójkę. Staramy się jechać równo ale nie mniej niż 25. Tak jakoś równo podaje nam wszystkim noga. Prowadzi się ciężko i schodząc na koło od razu czuć ulgę. Odpoczynek w postaci dwóch zmian i znów na czoło. Podobała mi się sprawność z jaką to robiliśmy i jestem pełen dobrych myśli gdy wjeżdżamy na rynek w Chełmie po bruku, na którym powinien być ustawowy zakaz jazdy rowerem szosowym.
Tutaj brawa dla organizatorów PK. W rynku odbywa się jakaś większa impreza z udziałem motocyklistów i na naszej drodze stoi dużo ludzi. Ochrona i obsługa widząc jadącą naszą grupę robi nam miejsce wśród tłumku i wskazuje miejsce punktu tak, że nie ma mowy o pomyłce. Podoba mi się to bo to jeden z niewielu punktów gdzie nie musimy się mocno rozglądać, żeby znaleźć.
Pieczątka, bułka banan i rozrabiam izotonik. Już mogę jechać ale ...koledzy nie gotowi. No dobra przecież mogę poczekać bo współpraca na trasie daje tak dużo, że te kilka minut zwłoki nie jest taką dużą ceną. Zanim ruszamy na trasę na punkcie pojawia się Kaha. Nosz w morde, żeby baba zdążyła dojechać a trzech zdrowych chłopów jeszcze siedzi na punkcie? Wymuszam wyjazd i jedziemy. Jeszcze zanim wyruszamy robię zdjęcia karty Kahy bo jest w stanie rozkładu już po krótkim czasie więc nie wiem czy dotrwa do mety. Lepiej zrobić zdjęcie żeby udowodnić przejazd. 

Karta Kahy już ma dość :D

Wyjazd z Chełma szosą po zakazach oczywiście bo przecież nie będę jechał ścieżkami z kostki podczas gdy drogi są puste a auto wyprzedza mnie raz na jakiś czas. Tuż po zakazach mija nas Policja. Ciekawe co by było gdyby ... Lepiej się nie zastanawiac tylko cisnąć dalej. Nadal jedziemy na zmianach i nadal w dobrym tempie. Kolejny PK już na 125 km. Coś za częste te punkty.
Wjeżdżamy na punkt i w ostatniej chwili skręcam w stronę ratusza gdy okazuje się że miejsce, które wybrałem na wjazd jest schodami. Tutaj następuje ciąg szybkich zdarzeń niekoniecznie losowych. Gdy dociera do mnie, że tam są schody w tym samym czasie informuje mnie o tym Michał, naciskam lewą klamkę ale okazuje się, że lecę w stronę kwietnika więc trzymając hamulec skręcam w prawo aby go ominąć - niestety gdy skręciłem siła powodująca, że koła nie blokował hamulec się zmniejszyła i zablokowało się a gdy tak się stało tylne koło oderwało się od podłoża i zapragnęło wyprzedzić przednie. Działo się to na prawie zerowej prędkości ale byłem bezradny. Poleciałem przez kierownicę, wylądowałem na lewym nadgarstku i łokciu a widząc kontem oka, że tył zmierza w stronę murka i zaraz przywali w niego z siłą powodowaną przyspieszeniem godnym mocno wyładowanej podsiodłówki zdążyłem jeszcze zamortyzować kontakt nogą wsadzoną pomiędzy rower a  murek. W momencie kiedy zaliczałem glebę i widziałem lądujący rower wiedziałem, że jeśli nie zmniejszę jakoś uderzenia prawdopodobnie zakończę maraton. Udało się. Starty to: stłuczony łokieć, nadwyrężony nadgarstek i pogięta linka od przedniej przerzutki w miejscu wyjścia z manetki. tej nie próbowałem prostować - zostawiłem ją tak jak była bo i tak nie zamierzałem używać na tej trasie przodu a po co ryzykować.

Ratusz w Wojsławicach, pod którym zaliczyłem glebę a raczej kostkę. Szkoda, że nikt tego nie nagrał.

Nie pamiętam dokładnie ale od Chełma jedzie z nami Kaha, z punktu w Wojsławicach rusza chyba nawet przed nami bo ma większe problemy na hopkach i wie, że ja dogonimy. Jedziemy dalej. Gdzieś po drodze dołącza do nas Darek Urbańczyk z kolegą. nawet dobrze się nam razem jedzie. Ponoć emes mówił, że aż za dobrze bo za szybko :D
Na PK w Hrubieszowie zabawiamy też jak zwykle za długo a Kaha jedzie przodem. Darek z kolegą też wyjeżdża bez ciepłego posiłku. Mówią, że minimalizują postoje a poza tym myśleli, że na następnym PK też będzie ciepłe jedzenie.

Gulaszowa na punkcie w Hrubieszowie.

Za Hrubieszowem robi się już na tyle dobra pogoda, że można wyciągać podczas jazdy aparat co też robię. Robi się też mocno pagórkowato ale idzie mi o dziwno całkiem dobrze podjeżdżanie pod te pagórki. Niestety słabe spanie w nocy, deszcz z rana i mokre buty cały czas, dają znać o sobie. Puszczamy resztę grupy a sami zatrzymujemy się w Tomaszowie Lubelskim na Orlenie gdzie schodzi nam trochę czasu. Emes mówi, że za dużo. Aż sprawdziłem ile nam zeszło i wychodzi na to, że 29:20 - trochę za dużo ale wszyscy byliśmy padnięci i uważam, że w takiej sytuacji postój był potrzebny bo zregenerowaliśmy się. No może trzeba było ograniczyć to do 20 minut ale bardziej boli mnie nasze zamulanie na punktach.

Pogoda zrobiła się w miarę to można wyciągnąć telefon.

Hopki przed Tomaszowem.

KrzysiekP

Gdy ruszyliśmy z Tomaszowa akurat nadjechał hansglopke. Od tej pory prawie cały czas będziemy jechać razem. Bardzo fajnie jedzie się z Witkiem. Jedzie bardzo równo po równym, pod większą górkę zostaje lekko z tyłu natomiast z górki z łatwością nas dogania nie pedałując. Zdaje się, że ze wspólnej jazdy jesteśmy tak samo zadowoleni my jak i on. Tym bardziej, że mamy wspólne tematy do śmiechów :D

Po odpoczynku w Tomaszowie droga do Krasnobrodu idzie nam bardzo sprawnie. Podjazdy wyjątkowo wchodzą mi fajnie. Nawet obserwuję, że nie doprowadzam swojego tętna do absurdalnych wielkości jak to jest wielokrotnie. Zjeżdżamy z krajówki na ciekawe szosy i trochę zaczyna kropić ale na szczęście tylko przelotnie. Większej szkody nie robi. PK w Krasnobrodzie bardzo fajny. Miłe i uczynne panie na punkcie, bułki, banany, woda. Korzystam z toalety. Dołącza do nas Login. Przed nami startuje Darek z kolegą bo kolega chce zdążyć do Zwierzyńca na pociąg bo rezygnuje. Niestety nie zdążyli więc chcąc nie chcąc ukończył maraton.
Od Krasnobrodu staram się jechać trochę mocniej bo jest z górki. Doganiamy tam Darka i podbijamy karty w restauracji, Krzysiek korzysta z toalety i ruszamy.
Do punktu w Biłgoraju nie schodzimy z Darkiem z prowadzenia. Za Biłgorajem zresztą też. Dopiero po jakimś czasie Darek stwierdza, że jak dalej tak będziemy jechali to on się zajedzie więc dajemy pojechać innym sami siadając na koło. W sumie to racja bo też zaczynam już czuć zmęczenie i pora odpocząć.
Do Janowa dojeżdżamy zmieniając się na prowadzeniu. Zmęczeni jemy dobry zestaw obiadowy składający się z piersi z kurczaka, pęczaku i surówek. bardzo dobrze bo już na bułki, banany i słodycze nie mogłem patrzyć.

Smaczny koklet :)

Niestety nic nie usprawiedliwia siedzenia na tym punkcie 1 godzinę i 11 minut. To było straszne marnotrawstwo czasu jak dla mnie. Krzysiek to chociaż sobie pospał. Tyle jego :)
Z punktu ruszamy wielką grupą. Nawet nie wiem dokładnie, kto rusza z nami. Wiem, że Michuss ale on jedzie w osobnej grupie. Zaraz na początku, jeszcze w Janowie Kaha gubi coś z kieszeni. Na szczęście ktoś powiedział jej o tym i zawróciła. Widząc tempo grupy postanawiam zostać z nią, żeby nie musiała gonić nas po nocy sama. Okazuje się, że to karta wypadła jej z kieszeni więc dobrze, że ktoś zauważył i wróciła. Gdy ruszamy w pogoń obie grupy są daleko. Najpierw dopadamy grupę Michussa ale naszą grupę prowadzi Emes, który jak okazuje się nie wie, że zawróciliśmy na chwilę więc idzie trochę sił zanim dopadamy ich. Później są górki, które dają nam dosyć mocno w kość i do Kraśnika dojeżdżamy wypompowani. Postanawiamy stanąć na Orlenie, na którym są nasi.
Po tym postoju zaczyna mnie ostro mulić. Nie pomaga ani puszka coli, ani żel ani też burn. Nic nie pomaga - mulę strasznie wlokąc się za wszystkimi i odliczam km do PK w Kazimierzu Dolnym. Tam postanawiam przespać się z 15 minut bo to PK żywnościowy więc pewnie będzie jakiś kawałek podłogi. Jedzie mi się tragicznie a jedyną rozrywką są dla mnie podjazdy, które staram się wyciskać żeby się obudzić. Jazda całej grupy jest tak nierówna, że szok.
W Opolu Lubelskim doganiamy grupy, które odjechały przed nami . Nawet na chwilę odpędzam zamułka ode mnie ścigając się z innymi ale stajem,y na chwilę na stacji i znów łapie mnie zamulanie. Jeszcze chwilę za Opolem jedzie mi się dobrze a później jest tylko gorzej. Na stacji pauzowaliśmy 19 minut.

Kaha odpoczywa ....

Gdy docieramy na PK w Kazimierzu Dolnym okazuje się, że to punkt na powietrzu przed domem. Pan, obsługujący go wyskakuje przed posesje tak, żebyśmy nie ominęli go. Widać zaangażowanie tego Pana w ten punkt i chwilę z nim nawet na ten temat rozmawiamy. Jest zakłopotany ponieważ nikt mu nie powiedział, że to będzie tak wyglądało, że nigdy w życiu nie widział ludzi jeżdżących takie dystanse, nie wiedział też, że stawka będzie rozciągnięta na tyle godzin itp. Wielkie dzięki dla Pana za poświęcenie. Byłem zły wjeżdżając na ten punkt ale wyjeżdżałem wdzięczny za bułkę w kieszeni. Dziękuję.
Na szczęście kilkaset metrów dalej był Orlen, na którym ogrzaliśy się trochę i próbowaliśmy wypić kawę. Niesety mój żołądek jej nie przyjął i marnowanie chyba pół godziny na stacji były tylko marnowaniem bo jak tylko ruszyłem zamulenie było identyczne jak przed odpoczynkiem. Jazda do Nałęczowa to była droga przez mękę i dopiero za Nałęczowem po wykonaniu jak to Emes nazwał "szukaniu kierunku do Mekki" zaczął się progres. A już od Grabowa byłem w stanie naciskać mocniej na pedała. Odskoczyłem sporo Emesowi, który co prawda miał mnie na radarze ale żadnego z nas nie miała Kaha, która wlokła się spokojnie z tyłu.
Gdy dojechałem na punkt w Kamionce Krzysiek właśnie wyjeżdżał więc zabrałem się z nim więc mój postój tam trwał, UWAGA, 26 sekund. To drugi PK, z którego byłem zadowolony. Ruszyłem nie czekając ani na Emesa ani na Kahę bo bałem się, że znów mnie zmuli a zacząłem się w końcu lepiej koncentrować na kręceniu.
Ruszyliśmy z Krzyśkiem z planem, że nie będziemy jakoś specjalnie pędzili ale żeby zmieścić się w 26 godzinach. Chwilę później dogoniliśmy hansa i tak sobie razem jechaliśmy aż za Lubartów. W Lubartowie dogonił nas Elizium z Rapsikiem, którzy za Lubartowem popędzili na metę. My już nie mieliśmy ciśnienia. Wiedzieliśmy, że hans zdąży zrobić kwalifikacje a ja nie zamierzałem się ścigać z czasem.
Niestety po kilku km żołądek, który od Kazimierza nie dostał ani jedzenia ani picia zaczął się buntować. Zbuntował się tak mocno, że stanęliśmy z Krzyśkiem na rowie a hans pojechał dalej. Po wciągnięciu połowy bułki, którą miałem w kieszeni pojechaliśmy dalej. Czułem go ale dało się jechać dalej. Jakiś czas potem Krzysiek zaraportował, że zbliża się do nas dwóch kolarzy, na 100% naszych. Na punkcie w Kamionce siedziało dwóch "czerwonych" więc myślałem, że to oni ale nie zależało mi zbytnio na tym żeby się ścigać. Dopiero na kilka chwil przed metą stwierdziliśmy, że nie damy się dogonić i pocisnęliśmy już do końca mocno jak na nasz stan.
Okazało się, że była to Kaha z Emesem, którzy od Kamionki nadrobili pewnie z 10-15 minut naszej przewagi. Gdybym wiedział to bym im nie uciekał.

Podsumowanie:
Siebie podsumuję jednym zdaniem "Czas przejazdu 25 godzin i 39 minut w tym maratonie uważam za swoją największą porażkę w dotychczasowych startach"
Podsumuję niestety również organizatora: Dziękuję za zorganizowanie fajnego ultramaratonu z dobrymi nawierzchniami w pięknych okolicach. Cieszę się, że mogłem pojechać i ukończyć maraton ale mam niestety trochę krytyki.
1. Słabo oznakowane punkty kontrolne - ludzie obsługujący punkty musieli być czujni i  wybiegać żeby przejeżdżający ich nie omnęli.
2. Nie stosowanie się do regulaminu przez organizatora: "01 maja 2016 /niedziela/ Godz. 15.00 zamknięcie imprezy, limit czasu przejazdu 512 km – 35 godzin." - chłopaki (Mario, Rado itp) przyjechali dużo wcześniej niż 15ta a już wszystko było pozamykane, nie mieli gdzie się umyć, odpocząć ani zjeść. Sorki ale to było słabe. gdyby to dotyczyło mnie to bym się strasznie wściekł i zrobił rozróbę.

Poza tym organizacja fajna i przyjazna, wypasione pakiety startowe, miła obsługa. Nie pasowały mi co prawda te punkty co parę km ale przyjmuję, że taki urok tego maratonu i po prostu trzeba się było dostosować.

Dziękuję wszystkim, z którymi miałem przyjemność jechać a przede wszystkim mojej podstawowej grupce w skład której wchodzili - Kaha, Emes, Krzysiek i Hansglopke. Fajnie też jechało się z Darkiem, który miał bardzo podobne tempo do naszego.

Było minęło z deszczem spłynęło....
Jeśli ktoś to przeczytał to gratuluję. Podobny wyczyn jak przejechanie przeze mnie Pięknego Wschodu.
Trasa:

No to może lekki gratis:
Po odpoczynku w bazie maratonu, który wyglądał tak:

Postanowiliśmy zostać jeszcze chwilę na Pięknym Wschodzie i może coś gminy pozaliczać w związku z czym poszukaliśmy pierwszej lepszej agroturystyki w okolicach. Padło na Agroturystykę pod Lipami w Niedźwiada Kolonia.
Zostaliśmy ciepło przyjęci i pojechaliśmy zjeść coś do Lubartowa a na śniadanie zamówiliśmy u właścicielki.

Kaczka z warzywami :)

Nie tylko kalorie ale i płyny trzeba uzupełnić.

Jeszcze Policja zdążyła nas spisać za parkowanie na zakazie i skrupulatne omijanie przejść dla pieszych :)
Spać poszliśmy jak grzeczne dzieci. Jeszcze przed 22. W sumie to dosyć szybko się wyspałem bo już o 6 obudziłem się i jakoś spać się nie chciało.
Mieliśmy dobrego nosa ze śniadaniem zamówionym w agro. Zostaliśmy ugoszczeni naprawdę na bogato. Było dużo, smacznie i w bardzo dobrym towarzystwie. Nie dość, że się najedliśmy to jeszcze miło spędziliśmy czas rozmawiając, żartując i pijąc kawę.
A na koniec jeszcze Kaha została obdarowany pięknym bukietem tulipanów.
Jeśli ktoś wybiera się w tamte rejony polecam agroturystykę ponieważ warunki są ok, gospodarze super a śniadanie sporządzone w większości ze "swojskich" składników bije na głowę wszystko.

Na zdjęciach nie ma jajecznicy bo tak mi się uszy trzęsły przy pałaszowaniu, że zapomniałem zdjęcia zrobić. :)




Po śniadaniu rozleniwieni postanowiliśmy, że nie będziemy nigdzie jeździli tylko udamy się niespiesznie w stronę domu. Żeby nikt tam nie mówił, że nie jeździliśmy rowerem to zrobiliśmy kilka kółek po podwórku.

Mała przejażdżka...

Po drodze do domu były jeszcze lody bo przecież kalorie trzeba uzupełniać.

Później kawa u Ewci :)


A na koniec późny obiad.

Gdzieś koło 2 w nocy byłem w domu.

Dzięki bardzo Emesom za super wyjazd. Maraton swoją drogą ale dobre towarzystwo na wycieczce jaką był ten wyjazd to podstawa. :)


Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2016, Gminobranie

Sprawdzić czy nogi nie odzwyczaiły się od kręcenia ...

  • DST 35.20km
  • Czas 01:16
  • VAVG 27.79km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 284m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 kwietnia 2016 | dodano: 03.05.2016

Trasa:


Kategoria Czarnula 2016, do 50

Na sernik... a raczej serniki

  • DST 101.40km
  • Czas 03:50
  • VAVG 26.45km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 765m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 kwietnia 2016 | dodano: 24.04.2016

No i ten teges. Dostałem wczoraj zaproszenie do bratanic na serniki, które to uczyniły własnoręcznie przy pomocy mamy. Moje ulubione serniki bo na zimno.
Zosia powiedziała, że zaprasza wieczorem więc postanowiłem pojechać na te cuda okrężną drogą.
Najpierw klasyk ostatnich dni czyli Rudna przez Rynarcine i później Wysokie. Nie zamierzałem się męczyć za bardzo ale też nie będę jeździł po płaskim jak koksy z Wielkopolski bo jeszcze na śmieszność się narażę.

Trochę pod wiatr ale za to jak ładnie.

Ta linia WN to pewnie do Huty Miedzi "Cedynia"

Później moją ulubioną, ostatnio na nowo odkrytą, drogą Kębłów  Studzionki, z której roztaczały się powyższe widoki.
O ile do Kębłowa można było mówić o drodze z wiatrem to później już było coraz gorzej ale nie poddawałem się bo o 17 chciałem już próbować czegoś dobrego.

Widok z Grodowca. Coś nad Polkowicami nie teges....

Niestety w Polkowicach oprócz wiatru, który miotał mną jak chciał dołączył najpierw grad, który przerodził się w śnieg a następnie w deszcz. Trochę mnie zlało ale wiedziałem, że serniczek tuż tuż więc nie zważałem na nic i już za chwilę byłem w Sobinie.

Oto i one:

Sernik Oli w całej okazałości


Mój talerzyk. Kawałek sernika Oli i kawałek Zosi.

Później też było fajnie. Zabawa pt :wujku my Cię uczeszemy"

Wystarczyło, że chwilę się zadumałem nad mapą i już mi zrobiły piękną fryzurę :)

No a później zostało już tylko dokręcić 30 km i można chwalić się sernikiem na BS i Stravie :)
Gdyby ktoś chciał stravy to smacznego :) -> https://www.strava.com/activities/555725792
Trasa:



Kategoria 50-100, Czarnula 2016

"Emocja śle bas, który w ruch wprawia nas"

  • DST 83.30km
  • Czas 02:59
  • VAVG 27.92km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 743m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 kwietnia 2016 | dodano: 23.04.2016

W sumie to powinienem być na wyprawce nadwarciańskiej z Emesem, Kahą, Agnieszką, Pączkiem, Iwem Żubrem i ... Blondasem
Blondasa to ja się tam nie spodziewałem no ale cóż. Właśnie Emes zeznawał, że rozpalają kolejne już ognisko i jest super.
Zazdroszczę.
Gdzieś po 14 udało mi się wyskoczyć na małe conieco. Prognozy mówiły, że lada moment zacznie padać ale jak wiadomo prognozy są jakie są. Osobiście ustaliłem, że padać będzie dopiero koło 17 więc mam chwilkę czasu na realizację tego co nie wyszło mi wczoraj.

Tutaj kiedyś jechało się prosto ale zwinęli asfalt i powiększają Żelazny Most

Gdy dojechałem do Grodowca pomyślałem, że warto by tę doskonałą, jak dla mnie, średnią lekko zniszczyć i wjechać pod Grodowiec kilka razy. Jak też pomyślałem tak uczyniłem. Kilka razy to chyba 7 i cheja na Pałkowice.

Grodowiec zdobyty siedmiokrotnie.

Wiosna już.

Z Pałkowic zamiast na Sobin poleciałem na Parchów (ale mnie wiatr wymęczył) a stamtąd już czym prędzej do domu bo deszcz moje uzgodnienia miał gdzieś i zaczął popadywać już na P.Dolnych.
Jeszcze tylko popularna Szmata przed Oborą, która weszła całkiem fajnie, durny objazd na budowie S3 i już lekko przemoczony w domu.
Zmęczyłem trochę nogi ale do Pięknego Wschodu jeszcze tydzień to można. Od jutra jeżdżę spokojnie tak żeby nogi odpoczęły bo 510 km to już jest kawałek i warto nogi mieć świeże :)

Trasa:


Kategoria 50-100, Czarnula 2016

Takie tam ...

  • DST 48.70km
  • Czas 01:49
  • VAVG 26.81km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 373m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 22 kwietnia 2016 | dodano: 23.04.2016

Ciężko coś ostatnio mi się zebrać na rower.
Jak już mam czas to zimno się robi mocno albo deszcz zaczyna padać.
Na szczęście tym razem udało mi się wyjechać w miarę sensownie bo zaraz po 15tej

Jak wyjeżdżałem to sobie pomyślałem, że machnę szybkie 50 i po wsiem ale gdy dojechałem do Rynarcic doszedłem do wniosku, że skoro taka ładna pogoda i taki dobry czas to uderzę na Grodowiec, przez Rudną ale gdy już byłem w Rudnej zadzwonił kolega, że wskazane jest abym jazdę zakończył trochę szybciej niż planuję bo ma wolny bilet na Zagłebie i dobrze by było go wykorzystać.
Stwierdziłem, że pójdę bo po tym jak ostatnio oglądałem ich sromotną klęskę obiecałem sobie, że nie będę płacił za taką żenuę ale skoro jest możliwość wejścia za free to sobie oglądnę bo ponoć teraz super grają.

No to zmieniłem trasę - postanowiłem nie wracać od razu do domu ale pojechać sobie mimo wszystko mała pętelkę z Rudnej przez Wysokie i Brodów.
W Gwizdanowie wypadek. Leżał motocykl obok samochodu. Było z górki więc za wiele nie obczaiłem
Obczaiłem za to, że lubińska Insignia ma teraz blachy WJ chyba - trzeba to sprawdzić i zakodować bo samochodem robię o wiele więcej km niż rowerem a i rowerem trzeba na nich uważać :D

Miałem pomysł jechać przez Studzionki bo spodobała mi się ostatnio ta trasa ale stwierdziłem, że nie zdążę więc tylko Wysokie Brodów i do Rudnej. Z Rudnej do domu.

Gdzieś przed Lubinem wyprzedziło mnie wyblakłe, bordowe VITO na blachach DPL - tak blisko, że aż zachwiało mną. Tępy ...debil.
W Lubinie pościgałem się jak zwykle na Kościuszki z autami i tyle tego dobrego.
W domu byłem na styk. Jeszcze coś przekąsiłem i podrałowałem na Zagłębie.
W sumie opłaciło się bo chłopaki zdecydowanie grają inną, lepszą piłkę niż gdy ostatni raz byłem. Widać, że chcą i potrafią. Oby tak dalej to może znów zacznę to oglądać tak jak kiedyś.
Kolega wcześnie obiecał mi, że za każde 5 skróconych km zagłębie strzeli bramkę. No i by to by się zgadzało bo skróciłem o 21 km a bramek ze strony zagłębia było 4. Ze strony Ruchu 1.


Trasa:



Kategoria Czarnula 2016, do 50

Szpaciren gegangen

  • DST 51.50km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.19km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 380m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 kwietnia 2016 | dodano: 20.04.2016

Tak se wyszedłem nogi rozruszać
Na początek spokojnie, później spotkałem kolarza, który dopiero siadł na rower w tym roku więc pogadaliśmy chwilę jadąc niespiesznie.
W Żelaznym Moście minąłem się z bratanicami o czym nie wiedziałem choć dziwne dla mnie było, że w Pieszkowicach minąłem się z autem brata bo jak się okazało jechali do Żelaznego po dzieciaki.
Ubrałem się optymistycznie bo przecież nie zamierzałem się zatrzymywać
Wszystko było oki dopóki było jeszcze z 9 stopni ale przy 4 jazda w krótkich spodenkach i dwóch koszulkach to dla mnie zdecydowanie za mało
Tego przy 4 stopniach to na szczęście było tylko około 10 km ale tak przy 6-7 to pół drogi.
Brrrrr
Było miło lekko i przyjemnie - pomyśleć, że zimą taka średnia była osiągalna dla mnie mega wysiłkiem.
Wyjeżdżanie km robi swoje. Warto się pomęczyć aby teraz było lżej.

Trasa:



Kategoria Czarnula 2016, do 50

Do trzech razy sztuka ... i nadal nic, czyli jak nie dojechałem do Gdyni...

  • DST 571.00km
  • Czas 22:06
  • VAVG 25.84km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 2532m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 kwietnia 2016 | dodano: 17.04.2016

Do Gdyni to my się z Waxem wybieramy już rok i jakoś nie udało się jeszcze.
Jesienią też próbowałem ze dwa razy ale nie wyszło - cały czas coś wypadało itp no ale do trzech razy sztuka.
Tak w ogóle to z Waxem mieliśmy wpaść na kawę do forumowej koleżanki, a że słów na wiatr staram się nie rzucać więc na dwa tygodnie przed Pięknym Wschodem postanowiłem się wybrać. 
Jak zwykle u mnie to bywa zawsze mnożą się trudności - szczególnie te pracowe.
Tak samo było i tym razem. Nie dość, że poprzedniego dnia wróciłem do domu dopiero przed 23 i nie zdążyłem się przygotować to jeszcze rano zaspałem. Godzinę. Do tego jeszcze wyskoczyły dodatkowe obowiązku służbowe i tak z planowej 9:00 zrobiła się 11.
Dwie godziny spóźnienia już na starcie.
Dzień wcześniej rozmawiałem z emesem i mieli z kahą mi towarzyszyć kawałek ale też chyba nie zwlekli się z łóżka za szybko i odpuścili jednak po moim telefonie, że jestem spóźniony zrobili "sprint do pociągu" Uzgodniliśmy, że spotykamy się w Lesznie. Ale to już na trasie bo ruszając nie wiedziałem, że jadą.
Ruszając zajechałem na stację paliw bo batony i pilnowałem się pierwsze km żeby nie jechać za szybko. Kilka razy złapałem się na tym że pulsometr niebezpiecznie wychylał się powyżej 170 a postanowiłem sobie jechać w okolicach 150 uderzeń.
Już po 22 km zrobiłem pierwszy postój. W 10 minut załatwiłem sprawy służbowe i mogłem jechać dalej. Wtedy też dowiedziałem się (przeczytałem smsa), że emes z kahą jadą w moją stronę :)

Pierwszy postój - służbowy

Jechało sie fajnie. Wiaterek często pomagał a jak nie pomagał to chociaż nie przeszkadzał a to jest u mnie rzadkość. Trochę źle obliczyłem ile mam do Leszna km i jechałem za szybko więc zmieniliśmy miejsce spotkania na Osieczna.

Nawet znalazłem czas żeby rozglądać się na boki

Tam spotykamy się pod Polo. Robię szybkie zakupy żywnościowe i jedziemy szukać dobrego miejsca na konsumpcję.
Znajdujemy kilka km dalej i oddajemy się konsumpcji tego co mamy. Kaha wyjmuje z kieszeni przepyszne kotleciki, które wczoraj piekła specjalnie na wyjazd a z drugiej kieszeni chleb emesa, którym się również zajadamy. Mój posiłek ultramaratończyka, jak śmieje się kaha, czyli kiełba i bułki spadają na dalszy plan.

Nadjeżdża Kaha - pierwszy raz widzę ją na szosie - pasuje :D

W tak pięknych okolicznościach nieopodal remizo-świetlicy.


Szosy trzy :)

Posiłek ultrasa :D


Po sporym wylegiwaniu się ruszamy dalej. Jeszcze na razie nie wiemy ile pojedziemy razem ale jedziemy. W pewnym momencie udaje mi się dopaść ciągnik z przyczepą paszową, za którym mogę jechać 40 km/h tętno mając na poziomie 120-140. Piękna sprawa ale niestety po paru km zjeżdża z drogi.
W Śremie stajemy sobie na kawę - w końcu nie jesteśmy Wielkopolskimi Koksami to nie musimy koksować bez przerwy. Przy kawie czas mija szybko i przyjemnie - no cóż jednak droga daleka więc trzeba lecieć. Nie napisałem tego wcześniej ale nie miałem w sobie musu, że mam dojechać do Gdyni. Obstawiałem, że jeśli dojadę do Bydgoszczy i będzie mi się źle jechało to wracam po prostu bez napinki, że musi być ta Gdynia. Bynia też może być :)

Zachowujemy przepisowe odległości pomiędzy poszczególnymi grupami szoszonów :D

W Środzie Wielkopolskiej znów mały postój. Trzeba uzupełnić napoje. Co prawda wypiłem tylko litr i jeszcze pół mam ale kto wie co będzie dalej więc trzeba się zabezpieczyć. W Środzie zjeżdżamy na trochę podrzędniejsze drogi i podrzędniej robi się z asfaltami. Czasem to nawet tragicznie. Przed Neklą rozstajemy się. Kaha z Emesem jadą na pociąg do Wrześni a ja ruszam dalej. Wtedy też zaczyna padać. Emes mówi, co prawda, że to przelotnie ale ubieram przeciwdeszczówkę. Kilka chwil później wszystko co nie jest ukryte pod przeciwdeszczówką pływa w deszczu. Do Gniezna dojeżdżam przemoczony i zmarznięty. trzeba się przesuszyć. Trafiam na Statoil gdzie piję herbatę, jem zakiepanki i trochę się suszę. Prawie przestaje padać więc jadę dalej. Prawie czyni jednak różnicę i za chwilę znów jestem mokry a w butach chlupie woda. Jednak trzeba będzie się zaopatrzyć w ochraniacze bo deszcz potrafi człowieka zmęczyć. Jest mi tak zimno w stopy i łapie mnie zamuła, że zatrzymuję się na kawę już w Mogilnie. Trochę mnie postawiła na nogi więc pyndałuje dalej.
Mało komfortowo się tak jedzie. Po plecach ciągnie bo spocony człowiek pod "folią" ale jej nie ściągnie bo boi się, że przewieje. Stopy mokre i zimne, woda w butach chlupie. No nic, oby przestało padać to jakoś będzie. Ale przestać nie chce, jeśli nie pada to cały czas siąpi. Woda z drogi leci na nogi i te nie mają szans przeschnąć.
Gdzieś przed Bydgoszczą przestaje siąpić i tylko trzeba uważać, żeby nie wjeżdżać w kałuże. W Bydgoszczy postanawiam zrobić zdjecie swojego roweru dokładnie w tym samym miejscu co rok temu dlatego trochę muszę nadłożyć km ale przecież o to chodzi - żeby zrobić ich jak najwięcej, a że drogi tu przy S10 dobre to korzystam. Później mam mały problem z wjechaniem na DK5 więc robię małe kółko i już jestem przy moim znaku. Ciach i jest foto.


Skoro już nie pada to trzeba znaleźć stację i się wysuszyć aby móc w pełnym komforcie jechać dalej. Niestety nie znam drogi i przegapiłem ostatnią stację, która była na skrzyżowaniu 25tki i 80tki. Cisnę dalej mając nadzieję, że jakaś jeszcze jest na wylocie. Niestety - brak. Zatrzymuję się żeby sprawdzić gdzie będzie następna stacja i momentalnie się wyziębiam. Ale staram sie o tym nie myśleć - zjadam ostatnią bułkę, kawałek batona i jadę dalej. Następna stacja to około 20 km więc tak na odcięciu nie dam rady dojechać. Muszę coś zjeść. Jakieś 4 km dalej zjeżdżam z głównej drogi i jadę bardzo fajną drogą, praktycznie równoległą do krajówki. Droga się ciągnie i odliczam kiedy będę na stacji. W końcu. To mała stacja Orlenu. Kupuję herbatę i bagietkę i spożywając to zagłębiam się w rozmowę z obsługą. Jeden z pracowników dojeżdża do pracy przez cały rok rowerem ale jest pod wrażeniem mojego wyjazdu. Opowiada mi jakie ma czasem pomysły na deszcz. Kiedyś przyjechał do pracy i nie spodziewał się, że może padać gdy skończy i wpadł na pomysł, że na drogę do domu zapakuje się w folię strecz. Mówi, że owinął się dokładnie i do domu dojechał suchutki. Pomysł dobry tylko jak tu wozić ze sobą rolkę folii na szosówce.

Obsługa bardzo sympatyczna, czas mija szybko a moje ciuchy suszą się prawie, że same. Softshell suszy się na zapleczu u obsługi, koszulka na grzejniku w kiblu, skarpetki też tylko buty coś tak nasiąknięte wodą, że za nic nie chcę wyschnąć. To nic, jak reszta będzie sucha to i buty wyschną. Siędzę na tej stacji chyba 1,5h ale jak wyjeżdżam to jestem suchy.
Trzeba przycisnąć żeby coś z tego wyjazdu jeszcze uratować. Cisnę ... ale łapie mnie zamuła. Zimno więc się nie zatrzymam, jechać się nie da, zaczynam wkręcać sobie coś do bani żeby tylko zająć czymś ją bo inaczej będzie lipa. Na szczęście jadę zygzakiem a każdy zygzak ma 7 km i bawię się w odliczanie. W Siemkowie mam już dość. Pierdziele, nie jadę. Na szczęście jest sklep, niestety nie mają bułek, kupuję więc snickersy, zjadam pół i jadę dalej. Jest trochę lepiej ale spanie męczy. Nie chcę pić kawy bo wiem, że nie zadziała a będzie jeszcze gorzej. Guaranę, którą miałem z tej okazji wypróbować zostawiłem w domu i pisząc te słowa widzę jak uśmiecha się do mnie. Po drodze zauważam cukiernię więc kupuję dwa pączki, które zjadam na miejscu, bułkę z makiem i dwie bułki zwykłe.
Jadę dalej - czas nagli. Przeliczam w głowie km i wychodzi mi, że jak się nie pospieszę to na pociąg nie zdążę.
Jedzie się na szczęście coraz lepiej. Wiatr przestał pomagać jeszcze wczoraj ale idzie mi całkiem dobrze. Oby do Czerska. Fajne te tereny po których jadę ale mam nieodparte wrażenie, że na Pomorzu to chyba nie lubią rowerzystów. Co chwila jakaś ścieżka z kostki i zakaz dla pedałowiczów. Zebyle żeby tak kurde nie lubić rowerzystów? Bez przesady - mimo, że jestem rowerzystą to nie jestem lewakiem i znam jeszcze kilku takich co też nie są więc po co tak utrudniać komuś życie. Ja rozumiem i popieram, że lewaków trzeba tępić i wyplenić to faszystowskie plemię ale nie wylewajcie dziecka z kąpielą i usuńcie te znaki z dróg :D Nie każdy rowerzysta to lewak.

Pięknisia :)

Za Czerskiem konsultuję sytuację z emesem, który jest w posiadaniu mojej zaplanowanej trasy i wychodzi nam, że najbezpieczniej jest zrobić szybki tranzyt do Gdańska jeśli chcę zdążyć na jakiś bezpośredni pociąg pod dom czyli do Rawicza.
Robię to - lecę prosto do Stargardu a później odbijam na "drogę smierci" czyli DW222 tak bardzo nielubianą przez znanych mi kolarzy i rowerzystów. Tam tez po 10 km robię sobie postój nad jakąś wodą. W końcu nie muszę się już spieszyć a chyba ponad 70 km nie zatrzymywałem się. Jem, chwilę odpoczywam, patrzę na wodę, odpalam telefon dla którego nie mam czasu przez całą podróż i żeby się nie zastać i nie zmarznąć jadę dalej.

Ktoś mówił, że Czarnula nie daje rady w terenie? Tędy przyjechała :)

Przez chwilę miałem pomysł, żeby jechać tylko w krótkich spodenkach ale to chyba nie jest dobry pomysł bo niby jest ciepło ale wiatr strasznie zimny. Im bliżej Gdańska tym zimniej. Chyba coś przeskrobali w Trójmieście skoro, jak olo pisze i ja to potwierdzam, przyroda jest u nich opóźniona o minimum dwa tygodnie.
Bez pośpiechu jadę sobie tą moją ulubioną DW222 aż do DK91 i tam urządzam sobie małe ściganko z samochodami. Widzę u góry ludzie jadą rowerami ale mnie nie interesuje jakaś rekreacyjna jazda tylko ogień i adrenalina bo bez tego bym nie dojechał. Pod koniec zjeżdżam już z drogi w nadziei, że znajdę tutaj jakiegoś kurczaka do zjedzenia bo chodzi za mną od kilkuset km.
Nie znalazłem. Nie znam tej wiochy ale jakoś biednie w pobliżu dworca jeśli chodzi o jedzenie. Ale może byłem zbyt zmęczony, żeby coś znaleźć

Gdańsk po raz drugi. Znów zdjęcie pod tym samym znakiem :)

Zapisuję ślad, żeby mieć się czym pochwalić na portalach i idę kupić bilet. W oczekiwaniu na pociąg, piję kawę i pakuję się do pociągu.

Czarnula ma wygodnie

Ja też.

Stację później dosiada się przyszłość polskiego kolarstwa czyli dziewczyna z szosówką (Karolina) jadąca na zgrupowanie. Jeździ w Toruńskim Klubie Kolarskim.
Trochę rozmawiamy o jeżdżeniu. Podpytuję o to jak trenuje itp. Z rozmowy wyszło, że w Sobótce średnią z jazdy miała 39. Nieźle bo z moich kolegów tylko jeden miał taką - reszta mniejsze. Szkoda, że moja Czarnula wisi na przeciwległej ścianie wagonu bo może by zaraziła się wirusem prędkości od jej Liv. :) Bardzo sympatyczna dziewczyna i widać, że mocno zajarana na punkcie szosy i w ogóle roweru. Jak będzie zdobywała kolejne tytuły mistrzowskie to będę mógł powiedzieć, że znam mistrzynię.
Później jeszcze dosiada się sakwiarz z wawy a na koniec zawodnik MTB jadący na zawody pod Lesznem.
Podróż mija po momencie i trzeba wysiadać i ostatnie 60 km pokonać na zmęczonych nogach pod wiatr i po ciemku. Będzie ciężko
W sumie to było ciężko a od Ścinawy to nawet bardzo. Skończył się zapas paliwa w nogach a ja nie chciałem się zatrzymywać i faszerować cukrami więc pokonałem ostatnie km siłą woli.
Dokładnie o północy jestem w domu. Nie było mnie dobę i 13 godzin.

Wyjazd oceniam dobrze tym bardziej, że już nie pamiętam kiedy jechałem w deszczu.
Trasa:




Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2016

Jakiś debil z DPL mało mnie nie zabił

  • DST 71.30km
  • Czas 02:30
  • VAVG 28.52km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 543m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 13 kwietnia 2016 | dodano: 14.04.2016

Strasznie dużo kasy ostatnio władowałem w Czarnulę ale potrzebowała tych inwestycji, żebym mógł się cieszyć jej posiadaniem. Bez tego była by tylko bezużytecznym wrakiem więc z czysto szowinistycznego punktu widzenia inwestycje były konieczne.
Po wymianie suportu postanowiłem zobaczyć jak się będzie jechało.
Trasę wybrałem dziś inną niż zawsze. Olo nie będzie chociaż marudził, że trasa nudna do zarzygania.
Początek typowo. Do Rudnej przez Rynarcice. Podjazd do Rynarcic na rozgrzewkę zawsze się sprawdza.
Przy skręcie z DK3 dogoniłem chyba po raz pierwszy jakiegoś szoszona wolniej jadącego ode mnie.
Moja radość była przedwczesna, kolega dopiero drugi raz w tym roku wsiadł na rower a do tego tak ja i ja totalny amator to mądrze robi, że od razu się nie forsuje. Trochę pogadaliśmy, w cięższych siłach siadł mi na koło i jakoś dolecieliśmy do Rynarcic. Tam miał skręcić w prawo ale namówiłem go żeby jechał ze mną do Rudnej a później sobie poleci do Lubina. Jedzie szybciej niż sam to zdąży przed zmrokiem. To istotne bo nie miał oświetlenia. Ogólnie jazda spokojna, tak żeby można było pogadać.
Później już sam uderzyłem w stronę Studzionek i zaraz na wysokości cmentarza w Rudnej jakiś idiota Mercedesem (chyba C klasa) na rejestracjach DPL przejechał tak blisko mnie, że poczułem go na nodze i ręce. Chyba jeszcze nikt tak blisko mnie nie przejechał. Szkoda, że z tego wszystkiego nie zdążyłem zauważyć jego numerów rejestracyjnych bo bym złożył mu wizytę.
Na ogół chwalę kierowców w naszych okolicach, że potrafią się zachować na drodze ale ten debil nie dość, przestraszył mnie mocno. Tym bardziej, że nie musiał tak jechać bo z naprzeciwka nic nie jechało. Jadący za nim kilkaset metrów dalej Kaszlak (Fiat 126p) wyprzedził mnie elegancko przeciwnym pasem. Można? Można.
Później już było tylko lepiej. W Studzionkach wjechałem na drogę do Kębłowa, którą ostatni raz pokonywałem 20 lat temu grzęznąc w piachu - na szczęście wylano tam piękny asfalt, który już zdążył się trochę podniszczyć ale nadal jest super. Coś czuję, że częściej tam będę się pojawiał.
Podczas układania tej trasy zrobiłem jeden błąd - zapomniałem o tym, że na odcinku z Górzyna do Dziesławia droga jest tragiczna. Całe szczęście jeszcze w miarę widno było i nie wpadłem w żadną z dziur po bombie :)
Powrót z Rudnej to jak zwykle pogoń za średnią ale tym razem dość mocno przeszkadzał wiatr co widać na międzyczasach na Stravie.
Mimo tego incydentu z debilem było OK. Oczywiście wyskok całkiem na krótko i mimo zakończenia o 21:10 nie było zimno.
Pół godziny po powrocie rozpadał się deszcz. Fajnie się wstrzeliłem

Trasa:



Kategoria 50-100, Czarnula 2016

la la la ... żartowałem, mocna (jak na mnie) sześdziesiątka szóstka :)

  • DST 66.50km
  • Czas 02:20
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 570m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 | dodano: 11.04.2016

Tak się złożyło, że dzisiaj odebrałem koło z serwisu po moim krótkim wypadzie w pierwszy dzień swiąt. Uboższy o trochę peelenów ale bogatszy w nową obręcz postanowiłem zrobić sobie małą przejażdżkę.
Wczoraj wymieniłem kasetę i łańcuch więc była okazja do zobaczenia jak się przyjmie na tarczy oraz czy suport wytrzyma jeszcze ten jeden dzień.
Ruszyłem sobie spokojnie bo takie było założenie ale gdy zobaczyłem po ponad 20 km, że całkiem nieźle mi idzie zacząłem jakoś bezwiednie mocniej naciskać na pyndały. No i tak podociskałem trochę pod górki a na koniec z górki, że zrobiła się dobra średnia. Na mieście więc do kompletu pościgałem się z autami i jakoś w miarę tę średnią utrzymałem. Tylko raz byłem daltonistą.
Trasa:


Kategoria 50-100, Czarnula 2016

"Przez twe oczy, te oczy zielone oszalałem"

  • DST 61.80km
  • Czas 02:20
  • VAVG 26.49km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 kwietnia 2016 | dodano: 10.04.2016

Jakoś w piątek nie chciało mi się jeździć więc postanowiłem, że więcej pojeżdżę w sobotę.
Niestety z rana miałem inne obowiązki a później okazało się, że ma padać.
Pewnie miałbym problemy z wyjściem z domu ale Radek napisał, że wybiera się pokręcić więc dołączyłem
We dwóch zawsze lepiej się jedzie, a że chłop ma tempo w miarę podobne do mojego to podciągamy się nawzajem
Pojechaliśmy tak, żeby wiatr przeszkadzał z początku a pomagał na koniec.
Przeszkadzać, przeszkadzał ale jakoś koło Rudnej lekko się rozpadało i wiatr zmienił kierunek przeszkadzając nadal.
Chciałem trochę podkręcić średnią a tu lipa. Myślałem dać trochę do myślenia Koksowi z Kórnika (Bnina) średnią połączoną z przewyższeniami jakie on zbiera w tydzień no ale nie udało się. Niech sobie Koks popatrzy zatem na wyczyny WuJkaG. To co Wojtek wyprawia to mojej dużej głowie się nie mieści :)

Trasa:


Kategoria 50-100, Czarnula 2016