Pierwsze trzysta czyli trzy przełęcze w ramach przygotowań do MP
-
DST
330.00km
-
Czas
15:45
-
VAVG
20.95km/h
-
VMAX
56.20km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Podjazdy
3013m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan była taki: przed MP robimy trening "górski" hipotetyczną trasą MP wyznaczoną przez Wilka w razie gdyby Kórnik zwyciężył w plebiscycie na bazę maratonu. Kórnik jednak przegrał i trasa wyznaczona przez Michała leżała odłogiem a ja po cichu już od dawna liczyłem, że ją wykorzystam i zrobię pewnego wolnego dnia jej górską część no i nadejszła ta wiekompna chłila :)
Dla poglądu na sprawę załączam trasę, którą zaplanowałem zrobić:
Trasa obejmowała dwie przełęcze, Kowarską i Rędzińską więc jak dla mnie ambitnie. No i ta ilość przewyższeń stanowczo większa niż podczas moich codziennych przejażdżek w koło komina. Liczyłem również na to, że uda mi się pokonać swój rekord jednodniowy i dokręcić choćby już w pobliżu domu do 300. Kolejnym zaplanowanym sukcesem było pokonanie 1000 km w skali miesiąca - również mój debiut.
Jako, że warto czasem połączyć przyjemne z przyjemnym na wspólne kręcenie umówiłem się z Iloną. Mieliśmy spotkać się w Jeleniej Górze więc jako, że nie znałem do końca swoich możliwości pokonywania takich górek jak Kapela pod Jelenią Górą postanowiłem wyjechać szybciej tj gdzieś w okolicach 5:00. Liczyłem na te 80 km 4 godziny jazdy i godzinę zapasu.
Plany planami a wyjechałem jak zwykle spóźniony, tym razem o 40 minut.
Na początku jakoś specjalnie się nie wysilałem, czekając aż się mięśnie rozgrzeją. Jako, że niezbyt specjalnie lubię wojewódzką do Chojnowa (wąska, brak poboczy, duży ruch) w Krzeczynie Wielkim odbiłem na równoległą drogę prowadzącą do Żabic, na której przez te kilka km nie wyprzedziło mnie ani jedno auto ale za to przy wjeździe do Górzycy sołtys asfalt zwinął i zalał wodą - pewnie myślał, że to fosa. Będę musiał z Radziem pogadać żeby nie robili mi takich numerów.
Później było tylko lepiej. Na wojewódzkiej ruch okazał się znikomy, asfalt ładny więc jechało się bardzo przyjemnie.
W Świerzawie stanąłem na sikustopa i okazało się, że całkiem dobrze mi idzie bo po 63 km mam średnią 25,3
Za Świerzawą pożegnałem się z blatem i rozpocząłem mozolne wspinanie się w stronę Jeleniej Góry. Na pierwszy rzut poszły mniejsze lub większe górki a większy problem sprawił mi podjazd w Janochowie, który wg znaku miał 11% na długości 1,5 km.
Później była Kapela niby 11% na 2,5 km ale jakoś bardzo lajtowo mi się wjeżdżało. Być może dlatego, że zdjąłem z siebie polar i nie zagotowałem się tak jak podjazd wcześniej.
Łysa Góra:
Zjazd do Jeleniej byłby jeszcze piękniejszy gdyby nie blokowała mnie ciężarówka z drewnem, która zjeżdżała 30 km/h. Na szczęści dogoniłem ją na końcu zjazdu ale blokowała mnie do samej JG.
W międzyczasie dostałem sms-a od Ilony, że trochę się spóźni ponieważ całkiem niechcący wybrała się przez Przełęcz Kowarską więc zdecydowałem, że nie będę czekał w umówionym miejscu tylko pojadę na spotkanie do Mysłakowic.
Oczywiście minęliśmy się w Mysłakowicach ponieważ do mnie nie doszedł sms, że czeka na mnie na przystanku a ona w tym czasie weszła do sklepu no i pojechałem sobie dalej w stronę Kowar - na szczęście tylko kilkaset metrów więc nie było problemów z zawarcaniem
Po małej pogawędce i oględzinach nowego roweru Ilony (odebrała go w czwartek a w piątek do 3:30 przygotowywała do tego wyjazdu - szacun) jedziemy w stronę Przełęczy Kowarskiej. Za Kowarami jako, że ruch niewielki i jest pobocze jedziemy sobie i rozmawiamy i wtedy spotyka nas pierwsza atrakcja tego fajnego i ciekawego dnia. Wyprzedzający nas szanowny obywatel RP trąbi macha i gestykuluje a my na niego w ogóle nie zwracamy uwagi. Podjeżdża do nas swoim VW Golfem IV i mówi żebyśmy się zatrzymali na co nie reagujemy bo co on sobie może. Wymijamy go i jedziemy dalej. Za chwilę Obywatel znów nas wyprzedza z tym, że teraz jego pasażerka trzyma dziwnego lizaka (widziałem takie na budowie do kierowania ruchem) mówi, że jest policja i nakazuje się nam zatrzymać na co ja mówię że nie zatrzymujemy się przebierańcom i znów jedziemy dalej. Przepychanka trwa do zakrętu gdzie rzekomy Pan Policjant zatrzymuje auto na zakręcie stwarzając niebezpieczeństwo i nakazuje się nam zatrzymać, ja oczywiście nie reaguję tylko mówię żeby zadzwonił po kolegów mundurowych bo z nim nie będę gadał, jednak stanął na drodze Ilonie i musiałem się wrócić podyskutować z Przebierańcem. Zaczyna się pyskówka i udowadnianie kto ma rację ale trochę mnie koleś zagotował więc nawet jak to będzie prawdziwy policmajster to nie zamierzam mu odpuścić. Rozmowa wygląda mnie więcej tak:
Przebieraniec: Jak można jeździć rowerem?
Ja: Normalnie
P: Rowery muszą jeździć jeden za drugim bo to nie jest peleton
J:Mogą obok siebie
P:Nie moga
J:Mogą
P:Nie mogą
J: Proszę doczytać bo od 30 lat trochę się pozmieniało
P Nie mogą, proszę Dowód Osobisty
J: Nie mam ze sobą
P: to jak Pan jeździ bez uprawnień
J: Jeżdżę z uprawnieniami
P: Jeździ Pan bez
J: jestem na treningu i nie muszę mieć ze sobą DO
P: Musi Pan
J: Nie muszę, Pan musi doczytać
Pyskówka trwa w najlepsze a P zaczyna być coraz bardziej agresywny i coś czuję, że zaczynam przesadzać więc uderzam w nutę "na zgodę" Flaszki co prawda nie wyciągam ale zmieniam ton i mówię do P
J: Wie Pan, jeśli to Pana usatysfakcjonuje to mogę Panu obiecać, że już na samą górę wjedziemy rower za rowerem ok?
P widać chyba na to czekał bo wali jeszcze jakąś reprymendę i zaczyna wsiadać do samochodu a ja mu na zakończenie jeszcze mówię, żeby się podszkolił w przepisach przez co o mało znów nie wysiada i obiecując, że zaraz będzie wracał to sprawdzi czy jedziemy prawidłowo znika za zakrętem.
Wnerwił mnie trochę bo Ilona jechała po poboczu a ja po linii oddzielającej pobocze a koleś sobie cyrki robi stwarzając jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Chwilę później od górę wyprzedzili nas prawdziwi Policjanci na motorach grzecznie czekając aż będzie miejsce na ten manewr a my za chwile jesteśmy już na przełęczy, gdzie rzucam luźną propozycję wjechania na Okraj a Ilona dziwnie ochoczo podchwytuje ten pomysł
Okraj już jest trochę cięższy od Kowarskiej ale jakoś dajemy radę - ale ona ma krzepę w nogach - nie mogę za nią nadążyć - na samej górze wyprzedza mnie o kilkadziesiąt metrów. Na dodatek żeby to zrobić wystarczyła jej średnia tarcza z przodu. Ratunkuuuu kobieta mnie bije !!!!!
Na zjeździe zatrzymaliśmy się żeby zrobić zdjęcie z panoramą. Aparat ustawiliśmy na sakwie i my na zdjęciu jesteśmy ale panoramy brak :D Mała strata - panoramę jak ktoś chce zobaczyć może tam pojechać ale nas tam już nie zobaczy. No chyba, że znów tam pojedziemy.
Ponoć na przełęczy grasują groźne niedźwiedzie ale to nieprawda. :D
Po zjeździe z obu przełęczy zatrzymaliśmy się pod sklepem w celu zrobienia zakupów i uzupełnienia kalorii, gdzie spotkaliśmy fana rowerowania, który prawił komplementy Ilonie :)
Po uzupełnieniu zapasów porwaliśmy się na kolejną tego dnia przełęcz, Przełęcz Rędzińską. Ja wymiękłem jeszcze przy zabudowaniach bo tak się zasapałem, że musiałem się napić. Myślałem, że Ilona wytrzyma do samego końca ale z 200 metrów przed szczytem postanowiła na mnie poczekać (mimo, że dała by radę). Pewnie bała się, że gdzieś tam umarłem na dole :D
.
Od tego momentu jeśli chodzi o trasę to inicjatywę przejęła Ilona - prowadziła przez malowniczo położone tereny, gdzie nawet pawia mogłem zobaczyć, pojeździć po drogach szutrowych, kamienistych, błotnych itp. Pokazywała różne ciekawostki i wpadała na jeszcze ciekawsze pomysły. Jednym z nich było odwiedzenie miejscowości o bardzo wdzięcznej nazwie:
No może nie od zawsze ta nazwa była tak wdzięczna:
Od pewnego momentu trasę kombinowaliśmy tak żeby Ilona mogła po raz kolejny pobić swój rekord dobowy, który dotychczas wynosił 140 km. O zmroku trafiliśmy nad Zalew Mietkowski gdzie w pierwotnie zaplanowane było nasze rozstanie. Ilona miała uderzyć przez Świdnicę do Wałbrzycha a ja przez Udanin, Malczyce Lubiąż do Lubina jednak ze względu na pewne okoliczności przyrody takie jak noc i nie tylko postanowiłem odprowadzić Ilonę do Wałbrzycha i szybkim tranzytem wrócić do domu. Tak też się stało. Krajową 35 popędziliśmy do Wałbrzycha gdzie w okolicach zjazdu na Zamek Książ rozstaliśmy się. Czekało mnie teraz żmudne kręcenie około 80 km do domu.
Niestety hihy i hahy się skończyły, była 23:20, zimno ciemno i do domu daleko. Założyłem więc skarpety do sandałków, takie grube kupione specjalnie na zimowy wypad dla twardzieli Proszę się nie śmiać to tegoroczna moda - weszła już na salony światowe tylko zaściankowa Polska jeszcze tego nie wie.
Taki obrót rzeczy miał jeszcze jeden wielki plus. Mogłem się sprawdzić jak będzie mi szła jazda w nocy po całodziennym wysiłku więc pierwsze co musiałem zrobić było znalezienie stacji paliw gdzie będę mógł przywrócić się do życia. Wiedziałem, że jest Orlen w Świebodzicach (mijaliśmy go jadąc do Wałbrzycha) ale byłem świadomy że zbliża się 23:30 gdy wszystkie Orleny są zamykane aż do północy. Kojarzyłem też Orlen w Strzegomiu tylko miałem lekkie obawy co do całodobowości ale nie mając innego wyjścia popędziłem w stronę Strzegomia. Całkiem nieźle mi się kręciło ale czułem, że potrzebuję kawy, ciepła i coś przekąsić. Dokładnie o 0:03 wpadłem na stację w Strzegomiu, która 15 sekund później otworzyła swe podwoje.
Na szybkiej kawie, kolacji (kanapki i kabanosy) i pogawędce z miejscową młodzieżą zeszło mi ponad 40 minut. W międzyczasie Ilona napisała smsa, że jest już w domu i dokręciła 3 km do 220 - no to rekord sobie wyśrubowała nieźle. :D jestem pełen podziwu dla niej.
Serdecznie pozdrawiam 3 chłopaków spotkanych na stacji, z którymi uciąłem sobie pogawędkę. Zaczęło się od tego, że jeden z nich czekał na kolegów robiących zakupy i zagadał skąd jadę i dokąd ile km zrobiłem. Wyrazów szacunku nie było końca a na dodatek dla "strudzonego podróżnika" znalazł się hot-dog. :-) Dzięki Panowie. Strzegom jest podzielony pomiędzy kibiców Śląska Wrocław i Zagłębia Lubin więc byłem bardzo ostrożny z deklaracjami mojego pochodzenia ale okazało się, że mimo, że jeden z nich jest kibicem Zagłębia a drugi Śląska to są bardzo wyluzowani.
Fajnie się stało i gadało ale trzeba było ruszać żeby do 4 rano jakoś dojechać do domu. Reszta podróży upłynęła spokojnie mimo denerwujących mnie ujadających i biegających wzdłuż ogrodzeń psów. Mały kryzys miałem w Kochlicach ale potrzeba wymiany akumulatora w latarce pozwoliła na mały odpoczynek i już jakoś wciągnąłem się pod ostatnie pagórki.
Wnioski z wyjazdu są takie, że jazda nocna generalnie nie jest dla mnie straszną udręką mimo, że poprzedniej nocy spałem 3 godziny.
Kolano zaczęło pobolewać dopiero pod samym domem ale dało radę jeszcze olać je i kręcić normalnie.
Cel nie do końca został osiągnięty ponieważ zakładałem sponiewieranie maksymalne a po 6h snu wstałem jak nowo narodzony. Przełęcze sponiewierały mnie co prawda niesamowicie ale płaskie tereny a szczególnie powrót pozwoliły odpocząć. Z tego powodu myślę nad jeszcze jednym dłuższym wyjazdem we wtorek ale to tak max 200.
Gdybym w takim tempie jechał MP to nie mam żadnych szans
Gratuluję Ilonie życiówki, która ma tym większe jak dla mnie znaczenie, że nie została zrobiona z wiatrem na płaskim terenie ale w górach z pokonaniem czterech przełęczy (2xKowarska, Okraj i Rędzińska) na dodatek w większości stawiając czoła wiatrowi. Myślę, że spokojnie przy bardziej sprzyjających okolicznościach może atakować z powodzeniem trzysetkę. Jelona ma większą moc w nogach ode mnie i niesamowitą determinację więc przed nią same sukcesy w tej kategorii.
Dzięki wielkie Ilonie za wspólne kręcenie, fajnie spędzony dzień, poprowadzenie ciekawymi trasami i te wszystkie hihy i hahy, dobre pomysły i pogawędki na tematy różne i różniste. Gmin w tamtych rejonach zostało jeszcze wiele a jazdę po górach bardzo lubię więc mam nadzieję załapać się jeszcze na wspólne wojaże.
Co zjadłem i wypiłem to nie policzę ale ze smaczniejszych rzeczy to ryż z czymś dobrym :)
Poniżej trasa:
Kategoria 300-400, Gminobranie
komentarze
Dzieki wszystkim za mile slowa! Dla mnie to motywacja do dalszych sukcesów;)
Ogólnie myślę, że MP jest do łyknięcia ;-) Masz potencjał...