Waskii prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Gminobranie

Dystans całkowity:16099.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:712:31
Średnia prędkość:22.60 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:106183 m
Liczba aktywności:56
Średnio na aktywność:287.50 km i 12h 43m
Więcej statystyk

Maraton Rzeźnika

  • DST 535.00km
  • Czas 27:39
  • VAVG 19.35km/h
  • VMAX 73.50km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Podjazdy 7000m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 czerwca 2015 | dodano: 20.06.2015

To była niezła rzeźnia.
Opis pojawi się niebawem a w tym momencie chciałbym podziękować wszystkim, którzy mi kibicowali i wspierali na trasie.
Wasza pomoc była wielka i bez niej jechało by się o wiele ciężej. Sam fakt, że kibicuje mi tyle ludzi nie pozwolił na rezygnację gdy czułem, że mój organizm mówi NIE.
Dziękuję.
Póki nie ma relacji zapraszam na FB gdzie wrzuciłem kilka zdjęć z trasy oraz na bieżąco zamieszczałem moje wypociny..... link


Trasa:


Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2015, Gminobranie

Energetyczny weekend czyli Leśna Ryba II

  • DST 91.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 5 czerwca 2015 | dodano: 20.06.2015

Opis już niebawem

Trasa:


Kategoria Czarnula 2015, Gminobranie

Ostatni test przed MP

  • DST 510.00km
  • Czas 20:43
  • VAVG 24.62km/h
  • VMAX 54.35km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 maja 2015 | dodano: 31.05.2015

Ten weekend miał być ostatnim testem przed Maratonem Podróżnika, którego najnormalniej w świecie się boję.
Miał to być test wytrzymałości w jeździe solo. Jeszcze nie jechałem tak dużego dystansu solo ponieważ zawsze ktoś się znalazł do towarzystwa. Tym razem też tak miało być bo umówiony byłem z Waxem ale okazało się, że musi służbowo być w innym miejscu w Polsce i wspólna jazda odpadła.
Wieczorem w środę postanowiłem jeszcze kogoś znaleźć ale jak to u mnie bywa specjalnie nie chwaliłem się nikomu dystansem, który chciałem pokonać i poszukiwania były bardzo wybiórcze. Celem był Gdańsk a z wpisów na forum zapamiętałem, że jest jedna dziewczyna, która chciała tam pojechać więc kiedy tylko spotkałem ją na czacie u Yoshka zaproponowałem wyjazd ale niestety okazało się, że ma zaległą imprezę urodzinową i gości więc również odpada. Ale jednak ... tym zapytaniem coś uzyskałem .... propozycję wspólnej kawy przy zachodzie/wschodzie słońca nad jeziorem Pamiątkowskim. W sumie propozycja dobra ale ja trasę miałem poprowadzoną po drugiej stronie stolicy wygonionych ze Szkocji za skąpstwo. Plany są po to żeby je zmieniać a przy takich okolicznościach byłbym frajerem gdybym tego nie zrobił. Darmowa dobra kawa w dobrym towarzystwie, po cichu liczyłem również na jakieś ciast(k)o, jest wystarczającym powodem do zmiany trasy. Tym bardziej, że gdy okazałem jawnie swoje niezadowolenie, że nikt nie chce ze mną jechać i czuję się niepocieszony obiecała, że mnie pożałuje i pocieszy na tym 200tnym km. Hmm, pomyślałem, że będzie w takim wypadku ciasto urodzinowe :P
Szybko przerobiłem trasę, żeby wiodła przez Pamiątkowo i czekałem już piątku by ruszyć. Miałem dylemat czy ruszać w piątek w południe czy na noc. Wiatr wybrał za mnie - musiałem jak najbardziej wykorzystać słaby wiatr w piątek i w sobotę by jak najmniej walczyć z sobotnim masakrującym w tempie 12-14 m/s
Ruszyłem więc jak to zwykle u mnie bywa za późno bo o 13tej. Zwykle gdy planuję dojechać gdzieś na czas to liczę sobie średnią brutto 20km/h i tak tez zrobiłem tym razem. Planowo wyjazd miał być o 12 al wyjechałem o 13 więc musiałem się sprężać. W związku z tym pierwsze 100 km zrobiłem na raz. No może nie do końca po po ponad 60 km zatrzymałem się na króciutki sikustop ale to były max 2 minuty. Po 100 km w Wolsztynie rozsiadłem się na stacji paliw. Średnia z jazdy 27,9 km/h a brutto pewnie tylko ciut niższa.


Prawie pół godziny minęły bardzo szybko, wypiłem kawę, zjadłem hotdoga, napisałem wspaniałomyślnej koleżance gdzie jestem i o której mniej więcej będę no i ruszyłem. Wiatr zaczął trochę mocniej wiać a do tego zmieniłem kierunek jazdy więc następne 25 km było jazdą pod dosyć mocny wiatr - ciężko było mi utrzymać prędkość większą niż 25 km/h ale nie odpuszczałem bo wiedziałem, że mam niewiele czasu do zachodu słońca.
Koniec końców gdy minąłem już Kamieniec, trasa znów wiodła w kierunku mniej więcej północnym więc wiatr nie przeszkadzał już i mogłem nadrobić stracony czas.
Gdy minąłem autostradę dałem znać, że jestem już blisko i w miarę na bieżąco informowałem o mijanych miejscowościach i bardzo dobrze bo wolontariuszka z ruchu "pożałuj Wąskiego" wyjechała mi naprzeciw i ....... pojechała nieco inną drogą - na szczęście minęliśmy się tylko o kilka minut i już za chwilę razem pedałowaliśmy na miejsce gdzie mogliśmy obejrzeć zachód słońca. Niestety było trochę chmur a do tego źle trochę obliczyłem trasę bo wydawało mi się, że jest 20 km mniej i mimo, że byliśmy na miejscu przed zachodem słońca to nie za wiele było widać. Nad jezioro dojechaliśmy po dziurach i kamieniach ale moja Czarnula jest przyzwyczajona do takich nawierzchni.
Podczas ostatnich km dojazdu nad jezioro mogłem zrobić kilka zdjęć z perspektywy Hipcia ale ciemnawo już było i mój aparat słaby to zrezygnowałem.
Te pierwsze 200 km pokonałem ze średnią 27,1. Nie byłem zbytnio zmęczony ale chyba była ona jak dla mnie za duża. Mogłem za to zapłacić na dalszej części trasy.
Usiedliśmy sobie na trawce i Ola wyciągnęła termos z kawą i oczywiście ciasto urodzinowe. Ogólnie to ciężko mnie zaskoczyć ale kopara mi opadła gdy pod kubkami z kawą i pojemnikiem z ciastem znalazły się serwetki ale .... to jeszcze nie koniec bo obok wspomnianych stanęła zapalona świeczka. Widząc moje zdziwienie Ola powiedziała "No co? Przecież mówiłam, że zapraszam na romantyczną kawę przy zachodzie słońca" No tak, nie potraktowałem tego aż tak dosłownie. Musze większą uwagę zwracać w takim wypadku na to co słyszę bo okazuje się, że nie doceniam przeciwnika :P


Bardzo dobry jabłecznik, mniam palce lizać i to jeszcze jakie ilości. Wcześniej myślałem, że siądę sobie z kanapkami, które zrobiłem na wyjazd i kawką Oli i odsapnę chwilę ale kanapek wyciągać nie musiałem bo jabłecznika starczyło dla nas dwojga i jeszcze zostało. Znaczy to co zostało też wsunąłem. Chyba żebym był w jeszcze większym szoku na dalszą drogę dostałem kanapki oraz banana i całą potrójną paczkę sezamków. Ooooooo  - a jak :-P.
Planowałem ten postój na godzinę ale jak wszyscy wiedzą jestem straszną gadułą więc ciężko mi się jest wyrobić w tak krótkim czasie a na dodatek Ola okazała się jeszcze większą gadułą niż ja. Tak bywa na ogół, że jeśli spotkam kogoś kto więcej gada to z wrażenia się zamykam i słucham - tak tez było tutaj. Gadała i gadała a ja słuchałem, później chyba ja gadałem i gadałem a potem to gadaliśmy i gadaliśmy. Forest Gump biegał a my gadaliśmy. Nawet się nie spostrzegliśmy jak wybiła północ. Jejku przez to jej gadulstwo prawie odechciało mi się jechać dalej. Na szczęście zebrałem się w sobie i jakoś udało mi się ruszyć. Trochę się ubrałem bo dotychczas byłem na krótko. W sumie całe szczęście, że zrobiło się zimniej bo wygoniło mnie to na rower. Odprowadziłem jeszcze Olę kawałek, żeby do domu nie miała zbyt daleko (wiadomo, późna pora, psy, źli ludzie a z braciszkiem czy mamusią nie chciałem mieć do czynienia) i pojechałem w stronę Obornik.
No właśnie a cóż to za Ola ?? Pewnie wielu z czytających te wypociny już się domyśliło, to znana z BSa starszapani. Poznaliśmy się już wcześniej więc może dzięki temu nie obawiała się mnie gościć w takich okolicznościach przyrody. Widać moja gęba wzbudza jakieś tam zaufanie.
Dziękuję bardzo za ten romatiszny punkt kawowy. Było bardzo miło. Myślę, że wszyscy mogą brać z Oli przykład gdy będą mi chcieli taki zorganizować (faceci tylko bez tej świeczki i serwetek proszę). Oczywiście, żartuję bo samo spotkanie w trasie jest już wystarczająco miłe i motywujące do dalszej jazdy.
Wszystko co miłe szybko się kończy więc popedałowałem po dziurawej drodze do Obornik gdzie zrobiłem sobie przerwę na kanapkę i w sumie ciężko było mi się zmotywować do dalszej jazdy. Tak długa przerwa nad jeziorem byłem może miła i fajna ale z pewnością nie była zbyt mądra ale kto powiedział, że ja jestem mądry? Nie żałuję oczywiście ale przez najbliższe prawie 100 km musiałem się nieźle motywować żeby jechać i nie zasnąć. W sumie w jako taki rytm kręcenia wszedłem dopiero po 60 km w okolicach Wągrowca.
Niestety z godziny na godzinę coraz bardziej przeszkadzał wiatr bo coraz silniej wiał z zachodu.  W Szubinie po 300 km zrobiłem sobie kolejną większą przerwę, zjadłem coś i odpocząłem ale zimno mi się zaczęło robić więc zdecydowałem się jechać dalej. Za szybko skręciłem w stronę krajówki i władowałem się w takie dziury, że dobudziłem się do końca i gdy już wyjechałem na krajówkę, ło matko, bez pobocza to byłem obudzony. Pościgałem się trochę z busami i innymi autobusami i jakoś dojechałem do Bydgoszczy. Miałem ją ominąć lekko po zachodnich opłotkach ale zdecydowałem się przejechać przez środek. Całkiem nawet szybko mi to poszło. W międzyczasie rozebrałem się lekko bo już ciepławo było i zmieniłem baterie w GPS.

Na 330 km za Bynią przechodzę w pełni na krótki strój bo już niemiłosiernie grzeje i ruszam dalej. Postanawiam, że w Świeciu stanę na dłuższą chwilę i zjem coś ciepłego. W tym czasie wiatr przybiera na sile i trochę rzuca Czarnulą przy większych prędkościach. Gdzieś chwilę później wyprzedza mnie, pozdrawiając, miejscowy szoszon. Jakiś czas jadę za nim w odległości 100-200 m ale skręca w boczną i tyle go widziałem. Gdy dojeżdżam do Świecia okazuje się, że krajówka przechodzi bez ostrzeżenia w S-kę i muszę zjechać i żeby wskoczyć na trasę trochę się cofnąć. Jadę centralnie pod wiatr. Ciężko jedzie się nawet te 15 km/h. Od tej pory wiatr będzie mnie sukcesywnie dobijał aby w końcu złamać.
Zatrzymuję się przy Wiśle,  robię zdjęcie królowej polskich rzek i dojeżdżam do Świecia. Aby dotrzeć do Gdańska postanowiłem skorzystać z trasy Ola, który całkiem niedawno jechał w przeciwnym kierunku tylko że wcześniej muszę coś zjeść i odpocząć. Od nocy mam ochotę na zupę i szukam restauracji lub baru, w których podają takie cuda. Niestety po 15 minutowych poszukiwaniach nie udaje mi się to bo restauracje albo zamknięte albo zarezerwowane więc zatrzymuję się na kebabie. Mięso ponoć wołowe a wielkość taka, że ledwo męczę wszystko.
Mam już na liczniku 380 km i zaczynam jechać "trasą Ola". Niestety wiatr ułożył się tak, że bardzo dużo jedzie się pod wiatr. Trochę lepiej się robi gdy wjeżdżam w Bory Tucholskie ale za to nawierzchnia woła o pomstę do Nieba.

Gdy wyjeżdżam na wojewódzką to wiatr zaczyna mnie łamać i zastanawiam się nad kontynuacją jazdy po wyznaczonej trasie. Wieje tak mocno, że żeby jechać 15 km/h trzeba się naprawę mocno napracować a nie jest to jeszcze typowy wmordewind. Zatrzymuję się po niecałych 30 km na odpoczynek na przystanku i stwierdzam, że będę walczył i jadę po trasie. W Skórczu gdy skręcam na zachód i jadę już centralnie pod wiatr stwierdzam, że owszem, jestem masochistą ale nie aż takim. Postanawiam jechać do Gdańska najprostszą drogą czyli wojewódzkimi przez Starogard Gdański.
Droga praktycznie wiedzie na północ i mocny wiatr przeszkadza ale nie ma tragedii. Czasem tylko zawieje tak, że rower zatrzymuje się prawie z miejscu. Bywają momenty, szczególnie gdy jadę z górki, że prawie zdejmuje mnie z roweru. Nie jest łatwo ale gdy pomyślę jaką bym miął przeprawę na zaplanowanej trasie to od razy robi się lżej.
W międzyczasie moją dolą interesuje się kaha z magfą, które ponoć siedzą gdzieś w knajpie i czekają na pociąg do domu. Kaha w międzyczasie informuje Magdę, że biedny i zmęczony Wąski niebawem wyląduje w Gdańsku i będzie czekał na pociąg. Od razu dostaję do Magdy smsa, żebym wpadał do niej bo co prawda jest w pracy ale przezimować można. Dzięki dziewczyny za wszystko. Wielkie dzięki. Kaha to okazuje się nie tylko Samiec Alfa ale także opiekuńcza mamuśka.


Gdzieś na około 25 km przed Gdańskiem biorę od kuzyna adres do kuzynki i postanawiam zrobić im niespodziankę. Lubię robić niespodzianki. Gdy dojeżdżam pod dom i dzwonię domofonem mając nadzieję, że są w domu, odzywa się głos Piotrka. Całe szczęście. Rozmowa wygląda mniej więcej tak:
Ja: Dzień Dobry
Piciu: Dzień Dobry
J: czy przyjmą Państwo śmierdzącego rumuna z Lubina ?
P: ale o co chodzi, kto ...
J: (nie mogąc już wytrzymać ze śmiechu) jak nie otworzysz to nie dowiesz się kto to
P: Wąski? ale skąd tu Wąski...
Otwiera domofonem drzwi i wyskakuje na korytarz bo mieszka na parterze. Gdy mnie zobaczył zbiera szczękę z podłogi a gdy zza drzwi wyciągam rower to pada praktycznie na kolana. Dla takiego widoku warto było się męczyć ponad 500 km. Zaskoczenie absolutne. Maria w swoim stylu gada jak najęta z tej okazji. Chyba nie może za bardzo uwierzyć bo cały czas powtarza te same sekwencje słów. Dzieci, które dawno mnie nie widziały chyba nie poznają ale to tylko chwilowe, za chwilę będziemy najlepszymi przyjaciółmi.

Maria jest tak zaskoczona, że gdy ktoś do niej dzwoni to zanim zdąży pogadać to musi wysłuchać opowieści jak to kuzyn ją zaskoczył. Śmiejemy się z tego z Piotrkiem a w tym czasie ja już uzupełniam kalorie. Jeszcze nie zdążyłem odtajać a już stał przede mną obiad. A gdy poszedłem wziąć kąpiel to kuzynka zdążyła już przygotować kolację. Od razu widać dobre pochodzenie. Zostałem po prostu przyjęty po królewsku za co im bardzo dziękuję.



Dzieci namalowały mi cały plik karteczek, nawet napisały krótkie listy. Zrobiliśmy sobie razem zdjęcia i chyba było niewiele przed północą położyliśmy się spać.

Mi niestety telefon nie dał spać i jeśli kimałem to jakieś niewielkie minuty bo o 4 trzeba już było wstawać na pociąg.
Ale o tym już w kolejnym wpisie.

Serdeczne podziękowania dla wszystkich spotkanych i nie spotkanych na trasie czyli: starszejpani, kahy. magfy, Magdy, Marii i Piotrka oraz ich dzieciom.

Przepraszam, za marną jakość zdjęć i obiecuję, że następnym razem będą w jakości akceptowalnej
Trasa:


Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2015, Gminobranie

Grupa Dolnośląska atakuje czyli próba generalna przed Maratonem Podróżnika

  • DST 300.00km
  • Czas 14:16
  • VAVG 21.03km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 3622m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 maja 2015 | dodano: 24.05.2015

To kolejny, drugi, wyjazd Grupy Dolnośląskiej w góry.
Reżyserem kina akcji, układającym trasę wycieczki był jak zwykle emes (pewnie kaha dała mu jakieś wskazówki )
Plan był prosty - przejechać 188 km z trzema tysiącami przewyższeń i nie sponiewierać się zbyt mocno a na dodatek zdążyć na pociąg powrotny do Wrocka. Plan ten brzmiał dla mnie lekko utopijnie i chyba nie tylko dla mnie bo uznany w tych sprawach autorytet dosyć sceptycznie wypowiedział się w temacie zdążenia na pociąg. Plan jest planem więc trzeba zacząć go realizować choćby nawet był niezbyt realny.
Ciężko było się zebrać z samego rana do wyjazdu więc wyjeżdżam z Lubina spóźniony o 15 minut. Dokładnie tyle miałem zapasu więc teraz nie ma już miejsca na awarie czy pomyłki. Do Legnicy docieram z małym zapasem - średnia 29. Nie ryzykuję jednak już kupowania biletu w kasie ze względu na dużo kolejkę i idę prosto na peron gdzie za chwilę wtacza się szynobus KD

W środku jest już kaha z emesem. Kaha jakaś taka nietomna ale szybko dochodzi do siebie.
Wysiadamy na stacji w Gościszowie, ale musimy się pytać kierownika pociągu gdzie jest peron bo trudno go zlokalizować.

fot. kaha
Ruszamy, najpierw są reklamacje do emesa za nawierchnię ale chwilę później jest już lepiej i mkniemy zaliczając km i nawet czasem gminy.
W Gryfowie gdy zostawiliśmy kahę trochę z tyłu ta zmaist skręcić na Świecie jedzie prostu i musimy na nią chwilę poczekać za Wieżą za co domaga się bomboniery ale pewnie zmęczenie sprawiło, że zadowala się wspólnie zjedzoną Studencką w Rokitnicach.
Pierwszy postój robimy na stacji w Mirsku. Kawa, hotdogi a niektórym to się w główce pomieszało i jedzą lody :D
Później już to co najpiękniejsze, pierwsze podjazdy do granicy.

Pierwszy większy podjazd zaczyna się zaraz za robotami drogowymi w miejscowości Hejnice i ciągnie się przez 12 km z 500m przewyższenia. Całkiem fajny podjazd, który robię z przyjemnością. Licznik prawie cały czas wskazuje 6-7% czasem wskoczy 8 czy9. Jadę na 3 koronce i raczej to jest za ciężkie przełożenie. Dochodzę do takiego wniosku gdy wyprzedza mnie pepicki szoszon. Wyprzedza mnie jak babcię z zakupami. Wrzucam na drugą koronkę i jedzie się lżej i może nawet trochę szybciej.
Na górze czeka już emes a jakiś czas po mnie wtacza się kaha. Tak już będzie w sumie do kóńca dnia. Najpierw wjeżdża emes, później ja a na koniec kaha.
Kaha to w ogóle jakaś dziwna jest. Wjeżdża na swojej hybrydzie z uśmiechem na ustach i gdy kombinujemy z emesem, że tym razem to już na pewno oberwie się nam za profil trasy to ona stwierdza, że jechało się jej super i w ogóle.

Gdzieś chwilę później zjadamy resztę naszych kanapek i zostają nam tylko słodycze więc postanawiamy w Rokitnicach uzupełnić zapasy prowiantu.
Zanim jednak do tego dojdzie to musimy pokonać dwa nieduże podjazdy. Jeden standardowy ale jeden to Michał wyczarował fajny. Krótki ale licznik wskazuje na nim 16%. Jadę oczywiście na najlżejszym przełożeniu ale nadal na siedząco i myślę, że jakoś bym jeszcze zniósł te kilka procent więcej - tylko jad długo.
Gdy zjeżdżamy do Rokitnic robimy małe zakupy w Tesco i lecimy dalej bo przed nami spory podjazd. Niby tylko coś około 300 m ale za to stromy. 8% to standard a bywa i momentami więcej. Gdzieś za tym podjazdem próbujemy coś zjeść na ciepło ale wszędzie wszystko pozamykane a jak w końcu trafiamy na otwartą knajpę to nie honorują kart. Gotówki to my mamy tyle co kot napłakał.
No właśnie ... Kot... z dedykacją dla Kota:

Postanawiamy więc kupić sobie w sklepie jakiś suchy prowiant za tą gotówke co mamy i jakoś dojechać bez ciepłego posiłku na Okraj. Przed nami jeszcze dwa podjazdy po około 300 m ze standardowym nachyleniem około 6% i podjazd na Małą Upę 500m ale za to o wiele łagodniejszy.
Na poczatku podjazdu pod małą upę Michał zauważa jakiś minimarket (z tym też były problemy - żadnych sklepów) i postanawia wydać tam posiadane korony. Wbijamy do marketu a ten jakby wypisz wymaluj barceloński minimarket prowadzony przez ciapatych. Tylko, że większy wybór i większy bajzel. No i ten jest prowadzony przez ... Chińczyka.,

fot. kaha  - na podjeździe na Okraj humorki dopisują - wcale nie widać tych 2700m przewyższenia w nogach

Zjadamy zakupione żarełko na przestanku naprzeciw i zaczynamy nudny podjazd na Małą Upę. Nudno jest bo nachylenie około 1-2% i do tego wiatr wieje w twarz. Wcześniej nie przeszkadzał tak bo podjazdy nie były odkryte a ten dosyć. Dopiero później licznik pokazuje 4-6% i jest ciekawiej - jakoś szybciej czas mija. Gdzieś przed 21 po 20 km i 500m przewyższenia wjeżdżamy na Okraj do schroniska.
Nie lubię jakoś tego schroniska. Żarcie mi niezbyt smakuje a i płacić za pierogi 14 pln nie przywykłem.
Bierzemy co jest czyli każdy po żurku i pierogach. Do tego 2 litry pepsi i po małym wypoczynku lecimy w dół.
Dobrze ubrani i oświetleni. Ręce bolą od ściskania klamek. Szkoda tylko, że do kamiennej trzeba trochę przypedałować bo fajnie się tak jedzie :D.
W Kamiennej na stacji emes obczaja mapę jak jechać. Ja nie mam tego problemu bo wiem, że walić będę krajówkami. Moimi ulubionym - w nocy. Emes po moim stwierdzeniu, że przecież jest noc i do tego święto też decyduje się na DK5 miejąc nadzieję, że nie będzie ciężarówek.
Do Bolkowa dojeżdżamy sprawnie i żegnamy się na rozstaju dróg ale się nie rozstajemy bo daje się jeszcze "namówić" na wspólną kawę. Całe szczęście bo ta kawa i hotdog dały mi niezłego kopa. Dotarłem na nich praktycznie do domu.
Gdy w końcu rozstajemy się sprawdzam zegarek. Jest 1:17 a ja mam 65 km do domu. Mam nadzieję zrobić to w 3 godziny.
Najpierw podjazd a później zjazd z małym podjazdem. Do Jawora wyprzedzają mnie dwa auta. Mija podobnie. Fajnie się pedałuje - mam diły tylko trochę wkurzają mnie zwierzęta które nieźle harcują i co chwila jakieś ląduje na poboczu - obawiam się żeby nie wyskoczyło mi czasem coś jak ostatnio podczas drogi na Zlot kiedy to w drodze z Trzebawia do DK5 wyskoczył mi z pola dzik. Całe szczęście, że nie trafił we mnie bo pewnie by się skończyło źle.

fot. kaha - zasypianie na rowerze o świcie

W Legnicy staję tylko na chwilę żeby zmienić baterie w latarce. o 4:12 jestem w domu. Ale zanim dotarłem to 3 km przed domem zrobiłem sobie haftostop. Nie byłem zbytnio zdziwiony, gdy na poboczu ścieżki rowerowej ujrzałem małe kawałki pierogów. Coś mi nie pasowały już jak zjadłem i jak widać miałem rację.
Dziękuję moim towarzyszom za wspólną fajną jazdę. Znów zrobiliśmy sensowną trasę, i mam nadzieję będą kolejne.
Gratulacje dla kahy bo takiej trasy to faceci się boją a ona ją pokonała.

Trasa:



Kategoria 300-400, Czarnula 2015, Gminobranie

Powrót ze zlotu

  • DST 39.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 22.29km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Tak w ogóle to miałem pomysł żeby wracać rowerem ale tak jak pisałem w relacji z dojazdu nie chciałem dobijać Elizium więc postanowiłem wrócić pociągiem. Prawdziwym powodem takiego a nie innego środka lokomocji była jednak praca, do której musiałem jeszcze dziś coś zrobić a na jutro rano muszę być wypoczęty.
Na pociąg do Szczecinka trzeba jednak jakoś dojechać. Wstałem jakoś chwilę po 7mej i leniwie przygotowywałem się do wyjazdu.
Przygotowania polegały na wylogowaniu się z namiotu, oddaniu karimaty Piotrkowi i porannej toalecie. O pakowaniu nie wspominam bo ogarnąłem to w jakieś 2 minuty. Bo co tam było do pakowania.
Kaha i Emes, z którymi wracałem szli na organizowane śniadanie więc też się załapałem. Liczyłem, że po śniadaniu będziemy mieli 2 godz i 15 min na dotarcie do Szczecinka. To jakieś 40 km więc powinno być z zapasem mimo, że wiał wmordewind. Jednak po 10 km km okazało się, że nie jest to lajcik bo mimo mocnego napierania na pedały mieliśmy średnią 17 km/h. Na szczęście po wjechaniu w lasy zaczęło iść trochę lepiej ale przed Czarnem Michał stwierdził, że nie ma sensu się mordować bo i tak nie zdążymy a można dojechać do Piły na późniejszy pociąg. Mi zależało na tym pociągu więc postanowiłem jednak zaryzykować tym bardziej że oni byli na ciężkich rowerach mocno objuczonych sakwami a ja nie dość, że na szosie to jeszcze praktycznie bez bagażu. Wystartowałem mocno nie oglądają się na nikogo.
Gdy droga skręciła w prawo o 90 stopni wiatr zaczął dużo mniej przeszkadzać i można było spokojnie jechać z prędkością 24-25 km/h co już gwarantowało dotarcie na czas.
Gdzieś po dobrych kilku km usłyszałem za mną jakieś niepokojące odgłosy i wyobraźnia podsunęła mi taki obraz:


Przeraziłem się co teraz ze mną będzie. Odważyłem się jednak obrócić głowę do tyłu i ujrzałem:


Uderzyła z nienacka. Zabiła. Przeżuła i wypluła. Dokładnie to zrównała się i wyprzedziła. W sumie głupi nie jestem więc ścigał się nie będę, siadłem na koło i odpoczywałem. :) Że też odgłos opon terenowych toczonych po asfalcie może budzić takie skojarzenia.....
Jechało się jeszcze lepiej. Prędkość zbliżyła się do 30 i z małymi wyjątkami gdy trzeba było wjechać na większą górkę cisnęliśmy ostro. teraz już byłem pewny, że tylko ewentualna awaria może nam przeszkodzić do dotarciu na czas. Jakiś kilometr przed znakiem "Szczecinek" dogoniliśmy Iwa, który wyluzowany piął się po górę. Później opowiadał, że był zdziwiony gdzie my się tak spieszymy bo do odjazdu pociągu było kupę czasu. Zabrał się z nami ale chwilę później skoczył chyba ba stronę więc byliśmy przed nim. Gdy wjechaliśmy na stację było jeszcze ponad 15 minut do odjazdu pociągu. Zdążyliśmy kupić bilety w kasie. Dotarł Iwo ale dla niego brakło biletu. Na szczęście u kierownika pociągu nie brakło.
W dobrym towarzystwie te prawie 5 godzin minęło jak chwila. Gdy to piszę ekipie z Krakowa pozostały jeszcze jakieś 2 godziny podróży.
Miło było ale się skończyło. Pora wracać do codzienności.
W weekend zdobyłem 23 gminy


Kategoria Czarnula 2015, Gminobranie, do 50

na Zlot podrozerowerowe.info

  • DST 350.00km
  • Czas 14:25
  • VAVG 24.28km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 1550m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Ogólnie rzecz ujmując ze względu na brak czasu na Zlot miałem jechać ale samochodem. Wymyśliłem jednak, że to mój pierwszy zlot więc wypada przyjechać rowerem. Co pomyślałem do uczyniłem.
Miałem co prawda wyjechać wcześniej ale miałem szkolenie we wrocku, które trochę później się skończyło a do tego na autostradzie złapałem korek no i zeszło tak ze dwie godziny.
O 18 ruszyłem spod domu. Na mojej ulubionej stacji jeszcze małe zakupy (woda, batony) i wraz z odprowadzającym mnie kawałek Waldkiem ruszyliśmy w drogę. Pierwsze km jadę oczywiście spokojnie tak, żeby zbyt szybko nie umrzeć. W Rudnej Waldek pojechał do domu a ja ochoczo popedałowałem w kierunku Rzewnicy.
Pierwsze km to dobrze mi znane tereny więc szybko minęły a ja starałem się nie myśleć o wietrze, który przeszkadzał i przeszkadzać miał do końca. Miałem co prawda lekkie nadzieje, że się obróci ale okazało się, że były one płonne.
Pierwsza nowa gmina:

We Wschowie, gdy słońce już chyliło się ku zachodowi stanąłem na stacji aby ubrać małe conieco na siebie ponieważ dotychczas jechałem w koszulce z krótkim rękawkiem i krótkich spodenkach. Nie było mi co prawda zimno bo termometr pokazywał jeszcze 13 stopni ale wiedziałem, że lada chwila może zrobić się za zimno więc ubrałem sługi rękaw pod koszulkę oraz uzupełniłem wodę.

Drogę, którą jechałem znam na pamięć gdyż przejeżdżałem nią dużo więcej niż tysiąc razy ale o istnieniu pewnych wzniesień dowiedziałem się dopiero jadą rowerem. Trasa przez Golę do Wschowy a następnie przez Włoszakowice do Śmigla to moja dyżurna trasa do Poznania. Fanie, że od skrzyżowania za Zbarzewem do Śmigla jest nowa nawierzchnia. Przy wietrze to tym bardziej jest ważne bo nie ma dodatkowych elementów obniżających prędkość przelotową.
Kurtkę i coś długiego na nogi miałem ubrać dopiero w Trzebawiu u Agaty, z którą umówiłem się na kawę ale temperatura w okolicach 8 stopni zmusiła mnie do zrobienia tego już w Śmiglu. Mała przerwa i wyjechałem na DK5.
Na DK5 jak zawsze duży ruch ale jest dosyć szerokie pobocze i daje się fajnie jechać. Czasem chce się pocisnąć szybciej ale jakoś nie za bardzo chcę się forsować bo wiem, że już niebawem będę miał problemy z sennością i siłami.

Mniej więcej o 00:20 zajeżdżam do Agaty i Andego na kawę. Dobrze mieć przyjaciół, którzy przyjmą o tej porze na kawę. Dziękuję. 
Chwilę siedzimy rozmawiamy ale okazuje się, że ta chwila trwa już godzinę a trasa jakoś nie chce się sama skracać. Na dodatek złego po kawie i w ciepełku zaczynają mi się zamykać oczy więc szybko się żegnam i jadę w kierunku stolicy Pyrlandii.
Miałem wyznaczona trasę dookoła Poznania ale ze względu na porę zdecydowałem się po prostu przelecieć DK5 przez Poznań bo ruch znikomy a po drugie ja lubię tańczyć z TIRami co widać było na BBT podczas przejazdu przez Rzeszów.
Mniej więcej w połowie miasta pomyślałem, że przydało by się coś wrzucić na ruszt więc już na wyjeździe łapię MCDonalda. Szybkie szamanko i dalej w drogę bo spóźnienie coraz większe a ochoty do kręcenia coraz mniej a wiem, że tak około 7mej będzie jeszcze gorzej.
W drodze do Obornik muszę ominąć kawałek ekspresówki i dzięki temu zaliczam kolejną gminę. Droga to obornik zlatuje bardzo szybko i staję na mały sikustop na Orlenie w Obornikach. Na tym samym Orlenie byliśmy razem z Danielem i Miechałem podczas  "Z Lubina do Szczecina przez Konin"   Gdy wpadam na stację to straszę obsługę, która widać nie spodziewała się nikogo o tej porze. Krótki Sikustop okazuje się trochę dłuższy bo jedna z pań zagaiła rozmowę o rowerach i chwila na tym zeszła.
Żeby jakoś podgonić czas powziąłem mocne postanowienie, że do Chodzieży jadę za jednym zamachem. Znam ten odcinek doskonale bo kilkanaście lat temu projektowałem, w dokładnie takiej relacji, kabel światłowodowy. Jadą przypominam sobie stare czasy. Tak sobie jadę a temperatura nie rozpieszcza. Gdzieś w okolicach Jaracza termometr zaczyna wskazywać zero i na chwilkę pojawia się nawet -1. Dopiero gdzieś w okolicach Budzynia temperatura podnosi się o stopień. Niestety nie wytrwałem w postanowieniu i na granicy gminy Chodzież zatrzymuję się na szybki sikustop a następnie już w Chodzieży żeby coś przekąsić. Słonko już wstało ale mimo tego temperatura nie chce się podnosić więc nadal jadę w pełnym rynsztunku.

Zrobione w domu bułki z "nutellą" i bananem trochę się wygniotły ale smakują wybornie

W Chodzieży mam kolegę, Plastika, i mam przez chwilę ochotę zadzwonić do niego, żeby się spotkać ale wiem jak takie spotkania się kończą (dużą stratą czasową) więc powstrzymuję się przed tym i postanawiam nie robić tego również w Pile gdzie mam jeszcze więcej fajnych znajomych.
Przez Piłę przemykam szybko. Byłem już tutaj rowerem podczas BBT. Chwilę później przemykam przez obwodnicę i zastanawiam się jak skończy się jazda DK11 bez poboczy. O ile przed Piłą droga była w fatalnym stanie ale były pobocza to tutaj droga jest w dobrym stanie ale poboczy(utwardzonych) niet. Wolę jednak pobocza. O dziwno nikt nie wyprzedza mnie na gazetę a do tego ruch jest bardzo mały. Tak się trochę dziwuję ale to kulturalne wyprzedzanie spowodowane jest małych ruchem.
Tak sobie jadę i zachciewa mi się zjeść gorącą zupę. Jakiś barszczyk czy cuś za mną chodzi. W Dobrzycy spostrzegam AUTO-BAR DOBRZYCA a na reklamie nad wejściem wymalowane auta ciężarowe. Jeśli klientami są kierwcy ciężaróek to jedzenie powinno być OK. Postanawiam zaryzykować. Wchodzę do środka i z pewną dozą nieśmiałości pytam o jakąś zupę. Pan proponuje mi zupę "Parzybroda" i mówi, że będę zadowolony. Ryzykuję. Zanim jeszcze zamówiłem pyta skąd jadę. Z piły? Nie z Lubina. Jest zdziwiony i wyraża podziw dla mojego jak twierdzi wyczynu. Proponuje gorącą herbatę na koszt firmy z której oczywiście korzystam. Zupa okazuje się być bardzo gorąca i bardzo pożywna. Jej gorąco mnie budzi a pożywność usypia. Zuba bardzo dobra a do tego cena jest sensowna bo 8 PLN.


Dziękuję za dobre śniadanko, żegnam się i jadę dalej bo czas goni. Planowałem być na 12 na Zlocie ale już wiem, że nie zdążę. Będę około 13.
Od tej pory jedzie mi się całkiem sprawnie. Sił nie brakuje, ochota do kręcenia też jest, asfalt dobry a auta nie przeszkadzają. Pan obiecał, że dzięki tej zupie będę jechał przez kilka godzin i sił mi nie brakuje. Jednak w Jastrowiu muszę się zatrzymać bo zrobił się już bardzo gorąco (16stopni) i muszę zdjąć kurtkę i przy okazji uzupełniam wodę w bidonach. Pamiętam, że jak ustalałem trasę to miałem zjazd z krajówki gdzieś już na wiochy i w pewnym momencie coś mnie tknęło żeby sprawdzić za ile to km. Okazuje się, że przejechałem ten zjazd o ...100m. Cóż za wyczucie czasu.
Niestety od tej pory rozpoczyna się dramat. Droga jest w stanie tragicznym. Żeby nie uszkodzić kół trzeba lawirować między wyrwami w jezdni i tak 10 km w tym dwa solidniejsze podjazdy. Na szczęście krótkie. Nie wspominam w ogóle o wietrze, który przeszkadza mi niezmiennie. Na szczęście ostatnie 20 km zaczyna trochę pomagać.
Na rondzie w Rzeczenicy spotykam pierwsze straże zlotowe w osobach: tranquilo, miki150 i olo.Olo jest jeszcze w jednym kawałku.
Lecimy do kierunku ośrodka i o dziwno bez żadnych problemów jestem w stanie jechać 30 km/h. Jednak jazda w grupie to jest to. Nawet w trzy osoby jedzie się znacząco łatwiej niż samemu.
Na miejscu jest mało ludzi bo jeśli nie biorą akurat udziału w rajdzie na orientację (a ja się dziwiłem dlaczego oni tak cisną do ośrodka) to pojechali za zakupy lub zwiedzają bunkry.
Podoba mi się jak zwykle wyraz zaskoczenia na coponiektórych twarzach gdy widzą mnie rowerem a nie autem. Niektórzy pytają nawet ile km od ośrodka zostawiłem samochód a byli i tacy, którym musiałem pokazywać rower żeby uwierzyli. Widać nie wyglądam na człowieka, który jest w stanie przejechać 350 km. Oczywiście dokonuję prezentacji Czarnuli bo mało kto ją wcześniej widział (w sumie chyba nikt).
Zaraz po przyjeździe idę pod prysznic, który jako, że woda nie jest najcieplejsza jest bardzo orzeźwiający, mimo to fajnie jest zmyć z siebie pot i kurz z drogi. Prysznic biorę chyba dosyć długo bo Wax zdążył się mnie nawet zapytać w czym się tarzałem po drodze, że tak długo tam siedzę.
Bagaż jak już widać było na zdjęciach mam w wersji Ultra Light więc nie za wiele się w nim znalazło i poza krótką koszylką i spodenkami nie miałem nic cywilnego do ubrania bo kurtka była jeszcze mocno wilgotna z nocy więc na jaskrawą koszulkę Manchesteru United ubrałem kurtkę przeciwdeszczową Castelli (wygląda jak by była zrobiona z transparentnej folii). Musiało to jakoś osobliwie wyglądać bo co chwila ktoś podchodził zapytać co to jest i czy mogę zdjąć tą koszulkę spod spodu. Padły nawet propozycje ze strony płci pięknej żeby po zdjęciu koszulki a przed założeniem ponownie kurtki polać się wodą. Poczułem się jak Waksmund. Tak bywa, że uczeń czasem może poczuć się jak mistrz z tym, że ja chciałem uczyć się jazdy rowerem a nie skupiania na sobie uwagi płci obu. Waksmund - oszukałeś mnie.
A rumakowanie się skończyło bo Tereska namówiła mnie na pływanie kajakiem. Oberwała wiosłem w głowę. Trochę ją ochlapałem, ona mnie też i jedyne suche ciuchy miałem już też mokre więc kolejne mogło być tylko ognisko, żeby się wysuszyć. Przy okazji dowiedziałem się, że są kajaki do driftu bo Żubr z Robertem jak by nie wiosłowali to kajak płynął bokiem :P

Mój bagaż UL nie przewidział też namiotu i karimaty ale Wax użyczył lokum a Furman karimaty za co jestem im niezmiernie wdzięczny. Trochę się bałem noclegu z Waxem bo ponoć on jest nauczony nocowania tylko z kobietami ale na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione. Nie udusił mnie.
Gdzie koło 1 w nocy padłem.

Ps. mam nadzieję, że tym wyjazdem trochę dołożyłem Elizium i choć setkę nadrobiłem stratę do niego. Chciałem wracać na kołach ale gdy pomyślałem sobie jaką przykrość mu zrobię to zdecydowałem się na powrót pociągiem w doborowym towarzystwie.

Ps2. a starszapani jest taka starsza jak Kot słaby i powolny :D

Trasa:



Kategoria Czarnula 2015, Gminobranie, 300-400

wykonanie założonego planu na ten tydzień

  • DST 216.90km
  • Czas 09:20
  • VAVG 23.24km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 maja 2015 | dodano: 09.05.2015

Plan mówi: "Do 10 maja muszę mieć zrobione 3 x100 lub 2x100 i 1x200"
Żeby za mało nie było postanowiłem dziś zrobić 200 i to w dodatku z niespodzianką jak to u mnie bywa.
Umówiłem się, że wyjadę naprzeciw dolnośląsko-poznańskiej grupie dojazdowej na zlot i potowarzyszę im do noclegu.
Zapomniałem tylko powiedzieć im, że planuję spotkać się z nimi we wrocku. Po swojemu obadałem sprawę ich wyruszenia i nastawiłem budzik na 5:20 żeby zdążyć do 10 do Wrocka.
Okazało się, że spać poszedłem dopiero o 2 więc budzik po prostu wyłączyłem i spałem dalej. Wstałem o 5:50 i spokojnie rozpocząłem przygotowania do wyruszenia. Zrobiłem 3 kanapki. Zjadłem lekkie śniadanie, zamontowałem po praz pierwszy sakwę podsiodłową kupioną specjalnie do szosy i wyruszyłem nach Breslau. Plan był taki, że cisnę na spotkanie grupy dojazdowej w trybie "treningowym" i robię około 100 km a następnie w trybie wyprawkowym wracam z nimi i w domu mam 200 na liczniku. Plan prosty.
Trochę przeliczyłem się z drogami pomiędzy Prochowicami a Środą Śląską bo do Malczyc była jakaś masakra. Nawet trafiła się kostka taka, że koło wpadało pomiędzy kostki. Wolałem jechać po trawiastym poboczu niż po tej kostce. W Prochowicach zrobiłem małe zakupy, bułka, banany i batony.
Całe szczęście od Środy Śląskiej zaplanowałem jazdę krajówką i to było dobre rozwiązanie bo prędkość od razu mi skoczyła, mimo jazdy pod wiatr i kilku górek tylko raz czy dwa prędkość spadła poniżej 30 km/h a na ogół było to 36.
Już dawno nie przeleciałem przez Leśnicę tak szybko. Auta, które mnie wyprzedzały od Środy Śląskiej wszystkie wyprzedziłem przed przejazdem i światłami i nawet za nimi tak, że ostatnie z nich wyprzedziły mnie dopiero chwilę przed AOW. W międzyczasie dowiedziałem się od Kahy, że przed 11 raczej nie ruszą więc postanowiłem pojechać aż do nich pod dom. Dojechałem w momencie, w którym ruszali. Trochę się chyba zdziwili więc niespodzianka się udała :D
Trasa do Wrocka:

Od razu ruszyliśmy na spotkanie magfy, która czekała na nas na Placu Grunwaldzkim, jeszcze wszamałem kebaba i ruszyliśmy uwielbianą przez wszystkich DW 342 do Pęgowa. Ruch był straszny więc jako że prowadziłem starałem się jechać w okolicach 25km/h a ze wiatr mieliśmy lekki ale w plecy to z sakwami dało się spokojnie tyle jechać. W Pęgowie skręciliśmy w stronę Brzegu Dolnego i niespiesznie z kilkoma postojami jechaliśmy aż do Lubiąża. W Lubiążu zjedliśmy zaiste dobry obiad w Karczmie Cysterskiej.
Kaha narzekała, że nie ma okazji do wypróbowania opon terenowych, które założyła do roweru i więc po obiedzie, który zakończył się o 19 miała szanse kilka km za Lubiążem wjechaliśmy na drogi polne. Moja Czarnula była dzielna i w niczym nie ustępowała wyprawowcom. Szła po terenie jak wściekła, pod koniec nawet na wał prawie wjechałem po trawie, Prawie, bo zahaczyłem pedałem o wał i musiał stanąć. Gdzieś w okolicach Ścinawy dojazdowcy rozbili obóz już po ciemku w fajnym lasku a ja popedałowałem do domu.
Jak na złość gdy tylko zakończyli rozbijać namioty zerwał się mocny wiatr i najgorsze, że wiało od Lubina. Na szczęście mimo, że wiało dosyć mocno to udało się całkowicie przyzwoicie przejechać te ostatnie 25 km.
Dziś przekroczyłem 2000 w tym roku, 600 w tym miesiącu i to całkiem dobrze rokuje na przyszłość.
Zaliczyłem w końcu jakieś nowe gminy. Dokładnie 6 szt.
Mam nadzieję, że Eli odpowie w dobrym stylu na ten mój wyjazd i coś sensownego wykręci, żeby utrzymać swoją przewagę :P


Kategoria 100-200, Czarnula 2015, Gminobranie

Kotlina Jeleniogórska z Grupą Dolnośląską

  • DST 151.00km
  • Czas 07:48
  • VAVG 19.36km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 2264m
  • Sprzęt Czołg
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 marca 2015 | dodano: 28.03.2015

Dawno dawno temu Kaha zamieściła na forum propozycję trasy górskiej na sobotę ale była z tak wielką ilością przewyższeń, że nie wzbudziła we mnie nic poza delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak gdy sprowadzona przez bardziej doświadczonych na ziemię zmieniła trasę na łagodniejszą (rękoma emesa) zainteresował mnie ten wypad.
Pogoda sprawiła, że trasa finalna różniła się od tej zaproponowanej kierunkiem z JG zamiast do JG ale miała podobną ilość przewyższeń.
Ostatnie trzy dni pracowałem nocami więc nie byłem zbyt dospany a nocka z piątku na sobotę gwarantowała, że moja pierwsza górska trasa w tym roku będzie dobrym sprawdzianem wstępnym. Pierwotnie nad ranem miałem wrócić z Wrocka i z powrotem pędzić do Wrocka na pociąg ale gdy przyjechałem do domu pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie pojechać do Żarowa bo nie dość, że odrobinę bliżej to dużo szybciej no i czasu będę miał więcej bo pociąg jedzie do Żarowa prawie godzinę.
Gdy nie zjawiłem się na dworcu we Wrocku wszyscy pewnie pomyśleli, że zrezygnowałem/nie dałem rady ale Wąski lubi niespodzianki i pojawił się w Żarowie. W pociągu zastałem już kahę, emesa oszeja i Bartka. Emes zdążył już tego dnia zrobić dwa kapcie więc zapowiadało się całkiem nieźle. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Jelony żeby nie zaspała i w Wałbrzychu nasza ekipa była już w właściwym składzie.
Wysiadamy w Cieplicach i udajemy się jeszcze na kawę na stacji Orlenu. Szybkie przygotowania i ruszamy przed siebie. Humory dopisują, pierwsze światła i pierwsze zakręty, na których kierowca BMW szczęśliwie omija Jelonę ale zrobił to tak, że wstrzymaliśmy oddech.
Pięć kilometrów rozgrzewki i zaczyna się pierwszy podjazd. Taki na rozgrzewkę. Na podjeździe oczywiście Ilona wyrywa się do przodu, chwilę później za nią emes. Jadę w środku stawki z Bartkiem i oszejem, kilkadziesiąt metrów za nami stawkę zamyka kaha.
W pewnym momencie doganiamy znudzoną Jelonę a chwilę później czekającego na nas emesa. ostatnie 70m przewyższenia to już fajna ścianka, na której emes i Bartek muszą się trochę posiłować bo jadą na szosowych przełożeniach. Dał nam w kość ten podjazd. Pocieszamy się, że to tylko rozgrzewka bo następny będzie jeszcze lepszy.
Zjeżdżamy do Przesieki i skrecamy w prawo w stronę Karpacza. Kolejny podjazd ponad 400m przewyższenia robimy w podobny na raz w bardzo podobny sposób jak ten ostatni. Całe szczęście, że pogoda nam dopisuje. Co prawda nie ma pięknego słoneczka, które przydało by się na zjazdach ale najważniejsze, że nie pada. Na samym początku zapomniałem założyć rękawiczek i przy podjazdach to plus bo nie są one w ogóle do niczego potrzebne ale przy zjazdach przydały by się ale oczywiście zawsze jak wjadę na górę to jest mi tak gorąco, że zapominam o nich. Jadąc z góry jest niestety przeraźliwie zimno i ręce mam czerwone i skostniałe ale nie będę się zatrzymywał gdy pędzimy kulturalnie z góry.



fot kaha - Jeszcze pełni sił bo Okraj przed nami

Wjechaliśmy do Karpacza i zrobiliśmy sobie jakieś foty bo nikt o tym nie pamięta a jakoś trzeba udowodnić niedowiarkom, że Grupa Dolnośląska jeździ rowerami a nie tak jak Krakowska alkoholizuje się. W dół lecimy dosyć szybko ale trzeba non stop hamować bo zakrętów sporo, droga mokrawa, dziur trochę i ludzie szwędający się po jezdni. W sumie nie ma się co spieszyć bo i tak na dole trzeba będzie czekać na kahę, którą ochrzciłem na tym wyjeździe Pierwszą Hamulcową Rzeczpospolitej. W sumie ma hamulce to hamuje - nie tak jak ja - tylny hamulec skończył mi się na BBT i nie zdążyłem jeszcze założyć nowych klocków, przedni dałem jeszcze radę podciągnąć przed wyjazdem na tyle aby był skuteczny. Ja w większości hamuje przednim więc aż dziw, że to tylny mi się skończył.
Dolatujemy do Kowar, mały postój przed Netto i zaczynamy kolejny, największy podczas tego wyjazdu podjazd. Wjazd na przełęcz Kowarską i Okraj w jednym. W sumie jakieś 600m. Na Kowarskiej pierwszy odcinek do zakrętu był najgorszy, później już fajnie poszło. Mały przystanek na skrzyżowaniu w celu zebrania całej grupy i "lecimy". Scenariusz taki jak zwykle. Jelona po niej emes a później reszta stawki. Gdy wjeżdżamy na górę robimy kilka fotek i postanawiamy wejść na coś ciepłego do schroniska. Żurek niestety był bez jajka ale była. Wspominam ilość żurków zjedzonych na BBT, pijemy herbatę, kawę jemy pierogi, jajecznicę, ser smażeny i różne inne na czym schodzi godzina. Niby niedługo ale czas pędzi nieubłaganie. Mamy przed sobą jeszcze 100 km, kilka mniejszych podjazdów i pociąg w Żarowie o 21:23.

fot. kaha - ciśniesz dalej, na przełęcz to jeszcze kawałek, do szarego domku :)

fot. oszej - Okraj za nami a humory nadal dopisują

fot. kaha - od lewej: Wąski, emes, kaha, Bartek, Jelona, oszej

Na zjazd ubieram kominiarkę, zapinam wszystkie możliwe wywietrzniki bo cały czas jestem mokry od potu a nie mam zamiaru spędzić reszty weekendu w łóżku a tym bardziej tygodnia. Zatrzymujemy się jeszcze na punkcie widokowym żeby zrobić fotę i aż do Lubawki czeka nas wyziębiający zjazd. No prawie bo w okolicach Szczepanowa mamy jeszcze mały podjazd


fot. kaha - a to my i nasze rowery z widoczkiem


Widok z Okraju

Mały postój robimy na rynku w Chełmsku. Widać po wszystkich, że sił już mamy mniej niż rankiem. Kaha mówi, że musi uzupełnić cukier inni nic nie mówią ale widać, że każdy myśli podobnie bo do wody dolewamy soków a chyba każdy wciąga jakieś batony. :)

Za Chełmskiem spokojnie przygotowujemy się do podjazdu kręcąc umiarkowanie gdy doganiają nas szoszoni z lubuskiego (rej FSD) będący pewnie na zgrupowaniu. Dobre 50m przed nami jedzie Jelona, którą dopingujemy żeby nie dała się szoszonom. Dołącza do nich ale po jakimś czasie daje za wygraną. Po jakimś czasie w połowie podjazdu doganiają nas niedobitki z tej ekipy. Widać i wśród nich są słabsi. Pocieszam się myślą, że są ode mnie 20 lat młodsi i nie mają za sobą dzisiaj ponad 1500m przewyższeń. :D
W Mieroszowie wskakujemy na krajówkę i z dobrą prędkością przelotową lecimy w stronę Wałbrzycha. W Unisławie Śląskim żegnamy się z Jeloną, która jedzie do domu. My skręcamy na dziurawą drogę wojewódzką w stronę Głuszycy. Kaha wystartowała pierwsza i gdy ruszamy jest już z 200 m przed nami. Próbuję ją gonić ale słabo mi to idzie bo doganiam ją dopiero na górze. Zjazd do Głuszycy jest szybki i jeszcze zimniejszy. Gdy emes rysował trasę to aby nie było za mało podjazdów poprowadził trasę przez Jedlinę. Jesteśmy już mocno zmęczeni ale twierdzimy, że trasę mimo wszystko musimy przejechać i nie ma co skracać trasy ani bać się podjazdów. Dzięki temu trafiamy chyba na najbardziej stromy podjazd dzisiejszego dnia. Jest krótki ale za to stromy. Bartkowi chyba nie udaje się go do końca podjechać bo brakuje mu przełożeń.
Od tej pory praktycznie cały czas droga prowadzi w dół. Kilka razy zdarzają się małe podjazdy gdzie trzeba trochę docisnąć ale to rzadko. Całe szczęście nie jest aż tak stromo i trzeba kręcić, dzięki temu organizm nie wychładza się mocno. Pierwotnie plan był żeby jechać do Jaworzyny Śląskiej ale w związku z tym, że moje auto stało w Żarowie zmieniliśmy punkt docelowy i starą drogą na Żarów w całkowitych ciemnościach pomknęliśmy na spotkanie mety.
Gdzieś kilka km przed Żarowem wspominam, że jestem już mocno głodny i cieszę się na samą myśl, że w domu mam pewnie coś dobrego do zjedzenia. Temat podchwytuje Michał i stwierdza, że w domu to on też ma ale teraz by nie pogardził jakąś np. pizza. "Może by tak zamówić pizze na peron?? - zagaja. Mi tam dwa razy takich rzeczy mówić nie trzeba. Telefon do niezawodnego w takich tematach szwagra i już 2 minuty później mamy nr telefonu do pizzerii. 3 minuty później pizza już jest zamówiona.
Podjeżdżamy pod stację PKP i idziemy z emesem po zamówione żarełko, które szczęśliwie znajduje się na przeciwko. Chwil kilka później siedzimy już na peronie i konsumujemy. Nawet nie wiedziałem, że jestem tak głodny. Pizza była bardzo dobra.

Dzień bardzo dobrze spędzony. Nie dość, że dałem sobie nieźle w kość to jeszcze w super towarzystwie. W czasie jazdy a tym bardziej na postojach mieliśmy kupę czasu aby pogadać, pośmiać się i wymyślić nowe wyjazdy. W naszych głowach zakiełkował wspólny kwietniowy wyjazd z trasą dłuższą niż tym razem ale bardziej płaską. Na góry przyjdzie jeszcze czas w maju.

Zdobyłem tylko trzy gminy ale zawsze to coś. Dzięki temu wyjazdowi przekroczyłem 1000 km w tym miesiącu i zbliżyłem się do wyrównania słabego wyniku pierwszego kwartału z tamtego roku. O ile styczeń i luty miałem bardzo słaby to chociaż w marzec nadrobił.

Wszystkim uczestnikom dziękuję za wspólne kręcenie i bardzo miło spędzony czas. Do następnego wyjazdu.


Trasa:


Kategoria 100-200, Gminobranie

Wyprawka XVI dzień trzeci

  • DST 111.00km
  • Czas 05:41
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 702m
  • Sprzęt Czołg
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 marca 2015 | dodano: 22.03.2015

Jeśli ktoś spodziewał się, że dzień trzeci naszej wyprawki to po prostu odjazd do domu to solennie się zawiódł. Organizatorzy przewidzieli na ten dzień moc atrakcji. Sama pobudka w głuszy, następnie śniadanie to było coś pięknego a kolejne godziny miały tylko potwierdzić atrakcyjność tej niedzieli. Zacząłem od pierwszych km bez rękawiczek bo czegoś musiałem zapomnieć. Na szczęście marg poratowała mnie swoimi rezerwowymi za co jestem jej niezmiernie wdzięczny po po tym kilometrze już nie czułem palców to nie wiem co by było po kolejnych dziesięciu. Pewnie bym założył skarpetki na ręce albo cuś.

Od pierwszego km już teren. Ładne lasy, fajny szlak. O dziwno dzisiaj nie ma postojów co chwila. Pierwszy sikustop dopiero po 14 km. W Zawoni pojawiają się pierwsze drogowskazy na Lubin i kilka osób mi sugeruje, że już wiem jak do domu dojechać. Czyżby mieli mnie już dosyć? Całkiem możliwe. :P
Po drodze do Trzebnicy zaliczamy jeszcze około kilometr fantastycznej kostki oraz fajna górkę, z której wyciskam z roweru ponad 50 km/h. W okolicach Taczowa Wielkiego rozstajemy się z oszejem dewunską i Jeloną. Oszej ma problemy z przednim kołem a Jelona spieszy się do Wrocka.
W Trzebnicy mały popas przed Biedronką i udajemy się na ostateczną rozprawą z terenem. Kocie Góry robią wrażenie. Nie wiedziałem, że tak całkiem niedaleko są takie fajne tereny. Już na samym początku przedzieramy się przez krzaki i jakieś rowy prowadząc i przenosząc rowery. Później jest tylko lepiej. Podjazdy, które nie wszyscy są w stanie pokonać. Mi na szczęście udaje się zawsze jakoś je pokonać ale z sakwami to nie lada wyzwanie. Od podjazdów nie gorsze są zjazdy. W pewnym momencie jadę z przednim tylko hamulcem, który już ledwo działa i zastanawiam się kiedy ostatecznie puści. Teren trudny bo dziury i kupę gałęzi ale udaje się zjechać bez problemu. Oczywiście mogłem przejechać dookoła jak to zrobili niektórzy ale nie będę szedł przecież na łatwiznę :D
Gdy lądujemy już w Kuraszkowie na asfalcie i jedziemy w kierunku Obornik, Iwo łapie kolejną na tej wyprawce gumę. My akurat byliśmy z przodu i nie wiedzieliśmy kto złapał kapcia ale Żubr podawał stawki bukmacherów i za Iwa płacili najmniej, drugi w kolejce był podjazdy. Okazało się, że miał rację. Iwo złapał 4 kapcia na tej wyprawce. Nie zazdroszczę.
W tym momencie postanowiliśmy się rozstać. Grupa wrocławska czekała na Iwa a górnośląska i poznańska udała się na dworzec PKP. Udałem się z nimi bo miałem chęć odwiedzić Wujka Cześka a w tym czasie ktoś by mi roweru popilnował ale niestety dworzec jest po remoncie i toalety nie są czynne więc udałem się na stacje Orlenu gdzie spotkałem Bartka, który również przyjechał w tym celu. Wypiliśmy razem kawę, pogadaliśmy i rozjechaliśmy się do domów.
Tranzyt do Lubina DW 340 przebiegł bez zakłóceń. Miałem stanąć w Wołowie na sikustopa i włączyć tylną lampkę bo zapomniałem ale postanowiłem korzystać ze słoneczka i nie zatrzymywać się. Zatrzymałem się dopiero za Ścinawą na krótką chwilę i popędziłem dalej mając nadzieję, że zdążę do domu przed zachodem słońca. Praktycznie udało mi się mimo że od Wołowa to była cały czas walka z wiatrem. Niby miał mi pomagać a tylko przeszkadzał. Przed Lubinem zaczęło mi odcinać paliwo ale nie skorzystałem z paliwa rakietowego ukrytego w kieszonce koszulki bo wiedziałem, że w domu czeka na mnie smaczny rosołek i kawał kurczęcia oraz zapewne dobre ciacho. Nie pomyliłem się. Nie ma jak to rosołek.

Podsumowanie:
Było super. Miło było spotkać ludzi, których już znałem oraz poznać nowych. To jest całkowicie inna kategoria od codziennych wyjazdów wkoło komina. Nie liczy się średnia, dystans czy nawierzchnia. Liczą się ludzie, dobra zabawa, ognisko, rozmowy, wspólne przeżycia, atrakcyjne tereny i widoki  a wszystko to powiązane rowerem.

Podczas tej wyprawki przejechałem 325 km w tym około 135 km wspólnie z innymi wyprawkowiczami. Przekroczyłem 1000 km w tym roku oraz 10 tysięcy od czasu gdy księguję je na BS.
Dogoniłem w końcu Elizium bo jakoś niebezpiecznie mi uciekł.

I dementuję pogłoski jakoby Wąski był za każdym razem w grupie ucieczkowej, która jak zwykle pojechała nie tam gdzie trzeba. Wszystko to są pomówienia a zapytanie "Czy w grupie, która źle pojechała był Wąski?" uważam za nie na miejscu.

Trasa:


Kategoria 100-200, Gminobranie

Wyprawka XVI dzień drugi

  • DST 89.00km
  • Czas 04:55
  • VAVG 18.10km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 403m
  • Sprzęt Czołg
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 marca 2015 | dodano: 23.03.2015

Gdy wstaję rano to nie widzę ani szwedzkiego stołu ani jajecznicy. Nie spisał się organizator. Nieładnie.
Tyle co człowiek poszedł spać a już budzą. Tak w ogóle to w nocy testowałem moją nową karimatę od chinola.
Śpiwór mam już przetestowany dlatego od razu rozpiąłem go w nogach a nawet stopy wystawiłem na zewnątrz żeby się nie ugotować.
Ilona, która spala całkiem niedaleko miała inne zdanie na temat ciepła bo jakoś tak dziwnie stukały jej zęby :D
Karimata spoko - nawet na twardych dechach spało się dosyć dobrze.

Zanim odtrąbiono wyjazd zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Nie wiem czy nie jedyne na tej wyprawce.
Gdzieś około 10 ruszamy.
Już po 5 km wprowadzam nową świecką tradycje czyli źle skręcam ale czekam na szczęście 50m od skrzyżowania bo jakoś nie spieszno mi do dodatkowych km. Parę km później wszyscy jedziemy źle kilkaset metrów ale Pan Kierownik reaguje i szybko nas sprowadza ze złej drogi. 
Za chwilę pierwsze odcinki terenowe i pierwsze piachy, niektórzy muszą na chwilę zsiąść z rowerów. Gdy wyjeżdżamy na asfalt zdarza się nam pierwsza kolizja i oczywiście ja w roli głównej. Bo kto niby miałby to być inny. Oglądam się na emesa, który stoi pod sklepem a w tym czasie kaha hamuje żeby do niego zjechać. Gdy obracam głowę moje koło jest już pomiędzy jej sakwą a kołem i nawet nie zdążyłem nacisnąć na klamki. Leżę. Wstaję szybciej niż upadałem i udaję, że upadku nie było. Ciekawie to musiało wyglądać z tyłu. Marg mówiła później, że nieciekawie bo auto z tyłu czaiło się żeby nas wyprzedzić ale całe szczęście tego nie zrobiło. Na szczęście nic mnie nie boli więc idziemy na zakupy do sklepu i zapominamy o incydencie. Dopiero później okazuje się, że boli mnie w okolicach biodra a łokieć jest nieźle zdarty.
Najciekawsze dopiero miało się zacząć czyli jazdy terenowe.



Z Dziadkowa jedziemy terenem nad Stawy Milickie i wieżę ptaków niebieskich zlokalizowaną nad stawem Grabownica. Wieża jest solidnie wykonana i duża, pada nawet propozycja zorganizowania na niej Zlotu. Shoutbox byłby na samej górze a priorytet dostępu byłby zależny od ilości wpisów na szałcie. Tereny fajne i pewnie dużo lepiej muszą wyglądać gdy jest zielono choć wtajemniczeni mówią, że wtedy jest niezła plaga komarów i innych insektów.

Z wieży udajemy się do Milicza gdzie zalegamy na czas dłuższy. W międzyczasie wywrotkę zalicza Agnieszka. Też nieszkodliwą. Robimy zakupy w Bierdonce. Jemy obiad w Pelikanie. Ładuję telefon w aptece i tak mijają godziny. Ciężko wybrać się nam w dalszą drogą a gdy już się wybraliśmy to emes jeszcze postanowił pojechać na zakupy do Żabki.
Od tej pory jednak jazda nabiera tempa i atakujemy solidnie ścieżkę poprowadzoną po trasie kolei wąskotorowej gdzie spotykamy czekających na nas dewunskę i oszeja. Oczywiście grupa ucieczkowa ze mną w składzie jedzie za daleko i musimy się wracać. Co prawda miałem, jak się później okazało uzasadnione wątpliwości czy powinniśmy jechać dalej i darłem się na Jelonę i Żubra, że powinniśmy poczekać na resztę ale nie słyszeli mnie więc cisnąłem za nimi.
Jakiś czas później wjeżdżamy w lasy i mamy do pokonania trochę piasków ale nagrodą za to są z kolei kolejne kilometry po szutrowych autostradach na których prędkości wcale nie są gorsze niż na asfaltach. W pewnym momencie ścigamy się z Jackiem i lecimy ponad 30 km/h. Po przekroczeniu krajowej 15tki drogi znów ulegają pogorszeniu i jedziemy zwykłymi leśnymi drogami z pewną ilością piasków. W Bukowicach robimy sobie mały postój pod sklepem na uzupełnienie zapasów i podziwiamy stjuningowanego fiata 126p.

Modelka przy 125p z perspektywy Hipka

Gdy docieramy na miejsce noclegu okazuje się, że w okolicach wiaty ognisko palą miejscowe nimfy leśne (magfa zapożyczam nazewnictwo od Ciebie)
Nie będę się zbytnio wysilał w opisie tego co nastąpiło później bo zrobiła to już doskonale magfa więc mam nadzieję nie obrazi się na mnie za wklejenie jej opisu w tym miejscu.

"Na brzegu stawu, na wysokiej skarpie, w wiacie pod dachem wyprawkowicze świecili agresywnie czołówkami i palnikami turystycznymi. W dole ognisko rozpalały trzy nimfy miejscowe wzbudzając zainteresowanie Forumowych Samców Alfa (FSA). W toku przyjacielskiej rozmowy wyszło na jaw, że w nimfich oczach jawimy się jako stetryczała banda pielgrzymkowa, której nie stać nawet na autokar. Niestety nim nimfy miały szansę dowiedzieć się, że rowery, na których FSA przyjechali warte są wiecej niż Peugeot 907, pojawili się tubylcy -gwiazdy wieczoru [...]. (miejscowi sympatycy pewnej drużyny piłki kopanej. dop. mój, Wąski)
Gwiazdy wieczoru dysponowały własnym ogniskiem po drugiej stronie stawu, ale nimfy krążyły po lesie, Gwiazdy krążyły za nimfami, w żyłach wszystkich krążył alkohol. W którymś momencie trasa krążących zaczęła przebiegać przez wiatę, poprzez namioty, stoły i rozłożony bałaganiarsko i ekspansywnie sprzęt biwakowy. Każdy tubylec by się zdenerwował na taki najazd. Niezadowoleniu dał wyraz jeden z nich łążąc po dachu wiaty i wyzywając na pojedynek najeźdźców. Duch pielgrzymkowy jednak zwyciężył pacyfikując wszystko ciemnością, co jeszcze bardziej rozjuszyło miejscowych. Po gorączkowych naradach czy zmarnujemy tak dużo otwartego piwa wezwaliśmy Policję i zebraliśmy się do ... nazwijmy to wprost... strategicznego odwrotu.

Potem nastąpiło trochę jeżdżenia w stylu, który rozpoczęłam z sukcesem wieczorem - pół kilometra w jedną, zgubienie połowy wycieczki, która wybrała rozgałęzienie w lewo zamiast w prawo, ściągnięcie ich w naszą dróżkę, nawrót i jazda z powrotem ... tak, w dróżkę, która biegła w lewo. Jednak udało sie nam gdzieś tam dojechać, w inny las i zapaść miedzy sosnami."


Trasa:


Kategoria 50-100, Gminobranie