z Lubina do Szczecina przez Konin
-
DST
602.00km
-
Czas
25:22
-
VAVG
23.73km/h
-
VMAX
54.00km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Podjazdy
2514m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Odpowiedzialnością całe zło, które uczyniłem sobie i Wam w dniach 02-03.08.2014 niniejszym czynię kolegę Daniela znanego na BS jako 4gotten
No ale do rzeczy. Całkiem niedawno jeszcze, jakieś ze dwa tygodnie temu, Daniel napisał, że ma wolne w weekend 01-03.2014 od pracy i rodziny i z chęcią spędzi je kręcąc km na rowerze a mając na uwadze, że mi ciężko się zebrać do kręcenia to w ramach motywacji proponuje wspólny sprawdzian kondycji przed zbliżającym się BBT. Ochoczo na to przystałem i zacząłem tak sobie układać w pracy żeby weekend ten było wolny. Udało się ale.... no właśnie, Daniel wykręcił się informując mnie, że jednak nie ma tyle czasu i nie uda mu się zjechać na Dolny Śląsk i wymyśli jakąś trasę w swoich okolicach.
Załamany jak porzucona kobieta ale na szczęście nie tak mściwy jak zraniona kobieta postanowiłem coś wymyślić żeby jednak nie zmarnować tak całkiem tego weekendu. Miałem różne pomysły jedne gorsze od drugich ale w piątek olśniło mnie i postanowiłem wykręcić Danielowi numer i przywitać go na dworcu PKP w Kole ponieważ wyczytałem, że ma się tam pojawić w sobotnie południe. Trochę mi ta pora była nie w smak ponieważ wymagało to ode mnie wyruszenia około północy z domu ale jak spiskować to spiskować na całego. Wykonałem telefon rozpoznawczy do niego i okazało się, że jest mała zmiana planów i w Kole desantują się o 16. Widząc po tym, że Niebiosa mi sprzyjają postanowiłem kuć żelazo póki gorące i przygotowałem Czołga do drogi. Przygotowania polegały na wrzuceniu do sakwy paru niepotrzebnych rzeczy w tym dętki oraz paru potrzebnych czyli zapasowym komplecie akumulatorów do lampki i nawigacji.
W międzyczasie opowiedziałem szwagrowi o pierwszej części mojego planu czyli odcinku Lubin - Koło i zaproponowałem wspólne kręcenie tym bardziej, że byłby to jego rekord życiowy. Przystał na to i umówiliśmy się na 5:00 u mnie pod domem. Umówiłem się też z kolegą Waldkiem, który mieszkał na trasie (15km), że dołączy do nas na jakiś odcinek.
Jak zwykle w takich wypadkach spać nie potrafię więc ściemniałem przed kompem do 1:30 a później położyłem się budzik ustawiając na 4:00. Niestety szwagier zaspał i dopiero mój sms o 4:40 obudził go. Postanowiłem, że jednak czekam na niego bo co tam jakieś pół godziny w porównaniu do wieczności.
Z domu wyruszyliśmy jakoś koło 6tej i z tego wszystkiego zapomniałem zadzwonić do Waldka ale Waldek zadzwonił w dobrym momencie i chwilę później czekał na nas w Rudnej. W luźnej atmosferze, bez napinki, rozmawiając o wszystkim skierowaliśmy się ku przeprawie przez Odrę nowo wybudowanym mostem w miejscowości Radoszyce. Namówiłem Waldka, który jeździ dopiero od tygodnia żeby odprowadził nas do Góry to będzie miał w sumie jakieś 60 km a to odległość już zacna. W Górze zrobiliśmy pierwszy postój pod sklepem w celu zakupienia napojów i jedzenia ponieważ jako całkowicie nieprzygotowany miałem tylko 3 kanapki ponieważ tylko tyle chleba było w domu. Dziękujemy bardzo Pani w sklepie za zrobienie pysznych kanapek z zakupionych produktów. Bardzo przyjemnie i miło jest spotkać podczas podobnych eskapad uczynne i miłe osoby, które są pomocne w takich momentach.
Waldek i Darek.
Rozstaliśmy się z Waldkiem i kontynuowaliśmy jazdę w kierunku Bojanowa. Szło trochę gorzej niż planowałem ponieważ planowałem trzymać prędkość w okolicach 25 km/h ale nie dawało się za bardzo ponieważ jak to często bywa wiał wmordewind. Darek co prawda twierdził, że to on jest taki słaby ale myślę, że to wiatr odgrywał tutaj kluczową rolę a szwagier co prawda Waxmundem nie jest ale jak ktoś jedzie 200 km w normalnych sandałach podczas gdy rower ma pedały spd do tego siodełko jest ustawione o 2 cm za wysoko a w ciągu ostatnich 3ch miesięcy z wago zeszło 12 kg to nie ma się co dziwić, że po 150 km zaczyna się umierać.
W międzyczasie widząc, że nie mam szans na dotarcie na czas do koła postanawiam częściowo zdradzić Danielowi moje plany i zapytowuje go o trasę, którą będą jechać ponieważ chciałbym przeciąć im drogę i spotkać się. Dowiaduję się, że są spóźnieni i będą przejeżdżać przez Konin po 17tej.
W Jarocinie zajeżdżamy do McD uzupełnić kalorie i wypić kawę na wzmocnienie oraz odpocząć oczywiście
Gdzieś w okolicach 183 km szwagier stwierdza, że ma już wymagane 200 km i odpuszcza a mi każe jechać dalej żebym zdążył na spotkanie z Danielem i Michałem. Wiem, że mnie kłamie bo brakuje mu około 5 km (miał więcej km o dojazd do mnie) ale chce żeby udało mi się zrealizować mój plan więc postanawia dokręcić jadąc z powrotem. W niedzielę opowiadał mi jak zawrócił i dowiedział się jak bardzo wiatr przeszkadzał mu podczas jazdy.
Patrzę na zegarek, przeliczam kilometry, czas i jestem pełen obaw czy zdążę na spotkanie w Koninie ale skoro D. wspominał coś o McD to oznacza, że będą jakąś chwilę tam przebywać więc powinienem zdążyć. Angażuję więc wszystkie moje siły do walki z wiatrem i przyspieszam do prędkości akceptowalnych przez mój umysł i ambicję tj w oklice 25 km/h. Chwilę później dzwoni 4gotten i przekazuje, że dopiero desantowali się w Kole i za ponad godzinę zjawią się w McD na ulicy Wyszyńskiego. Mając na uwadze, że do miejsca spotkania zostało mi 25-30 km pozwalam sobie na zaplanowany już wcześniej postój w Rychwale a następnie uderzam z odnowionymi siłami w kierunku Konina. Wiatr przestał przeszkadzać bo wieje już nie centralnie w morde ale za to słońce zaczęło grzać ze zdwojoną siłą ale nie zrażam się tym i staram się napierać mocno na pedały. Gdy docieram do McD na szczęście nie ma jeszcze chłopaków ale gdy usiadłem pod parasolem pomyślałem, że to koniec na dzisiaj. Wiatr, słońce i km sprawiły, że podeszwa od mojego mocno zużytego już sandała wygląda przy mnie jak nówka sztuka nie śmigana. Proszę ludzi, którzy siedzą obok o popilnowanie dobytku i wchodzę gdzieś gdzie jeszcze niedawno nie kupowałem nic poza kawą, lodami i frytkami i to tylko wtedy gdy nie było alternatywy. Dziś robię to już po raz drugi. Świat się kończy. Na domiar złego wydaje 35 pln. Moje oczy pragną jeść pić i w ogóle.
Po około 20 minutach pod parasole wpadają Michał z Danielem. Miło poznać kolejnego bikestatowicza i forumowicza. Widzę jego wielkie oczy gdy komunikuję im, że jadę z nimi dopóki mi sił starczy albo jeszcze dalej czyli do Szczecina ale do zdziwienia w odpowiedzi na moje deklaracje tego typu jestem przyzwyczajony. Przebąkują coś o Świnoujściu na co odpowiadam im, że jak będzie trzeba jechać do Świnoujścia to nie będę się specjalnie z tego obowiązku wymigiwał. O, jakże byliśmy nieświadomi realiów dnia jutrzejszego. Gdyby, któryś z nas wiedział co będzie się działo to myślę, że żadne z tych słów o dojeździe nad morze by nie padło. Pomyśleć, że jeszcze pół godziny wcześniej zastanawiałem się jak z klasą wycofać się na z góry upatrzoną pozycję czyli do domu.
Ruszamy. 18:29. Przejazd przez Konin i dalej DK92 - droga nudna jak flaki z olejem. Urozmaicamy sobie ją zajeżdżając do Słupcy a później znów nuda. Całe szczęście sił jeszcze dużo do gadania i wieszania psów na zarządcy drogi, który poustawiał znaki zakazu dla rowerów. Nie będę się rozpisywał o tym bo koledzy już wszystko napisali więc polecam lekturę ich relacji - linki na dole.
Generalnie drogę przez Wielkopolskę można określić "długie proste i nuda". Całe szczęście, że wiatr sprzyja a nogi kręcą na wysokich obrotach i tylko czasem głowa się zastanawia jaki jest sens w tym kręceniu.
W Witkowie Michuss zarządził postój pod sklepem więc na krótko stajemy a ja wykorzystuję to i zmieniam szkła w okularach na rozjaśniające i nieprawdą jest jakobym przedłużał postoje. To wszystko to są pomówienia.
W Gnieźnie Michuss zaufał Garminowi i dzięki temu zobaczyliśmy wszystkie trzy katedry a ja do soboty byłem święcie przekonany, że w Gnieźnie jest tylko jedna katedra. Dzięki temu też Pani Izabela Anna zrobiła nam kilka zdjęć i opublikowała na FB z opisem "Kierunek Szczecin"
"Kierunek Szczecin" (c) Izabela Anna Chojnacka https://www.facebook.com/izabelaanna.chojn
W ciemnościach pedałujemy dalej. Chłopaki plączą się cały czas w zeznaniach dokąd jest ile km. Najpierw coś deklarują a później znaki przy drodze dodają im od 5 do 20 km do ich deklaracji :D
Od samego rana denerwuję eranis smsami z ilością przejechanych km na 160 km w Jarocienie już się wkurzała, że ją prześcignę w klasyfikacji miesięcznej a nie miała jak odpowiedzieć w sposób czynny bo była w pracy więc dałem jej do zrozumienia, że dzisiaj i tak by nie miała do mnie szans na co dostałem odpowiedż " A co była amfa na sniadanie czy co? Nie wygłupiaj się trzeba odpcoząc" Pod Koninem chyba trochę się już gotuje jej woda w chłodnicy i mózg przegrzewam bo otrzymuje smsa o treści 210 bo otrzymuję smsa ""może zaszkodzić (temperatura otoczenia) tym bardziej że nie jesteś przyzwyczajony. Lepiej już wracaj. Najlepiej pociągiem" Jak widzicie dla obrony statystyk kobieta pokonana zamienia się w chytrego węża. Dlatego proponuję Danielowi, żeby on też poinformował Agnieszkę o tym ile ja km pokonałem już w tym dniu i wysyła do niej smsa "A wiesz, że Wąski już przejechał dzisiaj 310 km i dalej jedzie?" Już sobie wyobrażam co tam się działo. Pewnie telefon latał po ścianach, pies podkulił ogon i schował się pod dywan a sąsiedzi byli przekonani, że przechodziła poteżna burza skoro tak bardzo ruszał się w posadach dom eranis . Nie wiem jak zareagowała na 350 w Obornikach ani na smsa z Barlinka o treści "500cdn" ale gdy ze Szczecina napisałem "602km. The End" odetchnęła z ulgą i przekonywała mnie, że powinienem jechać dalej aż do 1008 km. Ot kobieta przewrotna ale jakże dodatkowego smaku nabiera taki przejazd gdy można kogoś tak fajnie powkurzać i pohuśtać mu gula. Wrażenia bezcenne. :D
Oborniki.
Następny postój w Obornikach na stacji Orlenu i zdaje się, że będę musiał przeanalizować moje żywienie pomiędzy Koninem a Obornikami ponieważ gdzieś musiał być błąd gdyż nie dość, że w Obornikach mnie zmuliło to jeszcze kawa z dwoma hotdogami nie była dobrym połączeniem i przez kilkadziesiąt km Michuss nabijał się ze mnie, że będę prekursorem nowego typu stopa. Są sikustopy, sklepostopy i inne ale on jeszcze nie słyszał o rzygostopie, którego tradycja zostanie zapoczątkowana podczas tego wyjazdu. Nie daję się jednak sprowokować i twardo jadę dalej nie korzystając z szansy bycia pionierem rzygostopu. W Czarnkowie na stacji wypijam puszkę kokakoli i mam nadzieję, że przegryzie się z tym co siedzi mi na żołądku. Kręcimy dalej. Nie za wiele pamiętam z tej części trasy (od Obornik do Drezdenka) ponieważ mocno musiałem skupić się na utrzymywaniu tempa. Sił co prawda miałem dużo ale tak mocno mnie muliło i zbierało na wymioty, że musiałem się mocno skupiać żeby kręcić ale i tak mimo tego niedysponowania byłem w lepszej kondycji niż w nocy na MP. Z powyższych około żołądkowych względów ten etap ciągnąłem się ostatni i tak sobie obserwowałem chłopaków to pomyślałem, że strasznie idiotycznie to wygląda jak te nogi tylko latają góra dół i nic poza tym. Pytałem ich nawet czy ja też tak idiotycznie wyglądam jak oni to odpowiedzieli, że niestety też.
Za Drezdenkiem mamy chwilę przerwy, którą poświęcam na kontemplację własnych powiek od środka nie reagując na żadne bodźce zewnętrzne - każdy musi mieć choć minutę dla siebie. Daniel ratuje mnie swoim izotonikiem ponieważ każdy łyk wody powoduje u mnie odruchy wymiotne a boję się odwodnić. Po tym krótkim acz intensywnym odpoczynku ruszamy dalej wzdłuż torów kolejowych, po których mkną puste woodstokowe składy.
Jakoś od Obornik Michał ostrzegał mnie przed podjazdem do Strzelec Krajeńskich ale nie zrobił on na mnie mimo zmęczenia większego wrażenia i to gdzieś w tym miejscu całkowicie opuszczają mnie problemy żołądkowe. Słońce zaczyna przypiekać więc pomny doświadczeń z poprzedniego dnia (ból głowy i spalenie łba) za Strzelcami smaruję się trochę maścią z filtrem i zakładam coś na głowę.
Droga do Barlinka jest całkiem fajna. Dużo lasu i pagórków - jedzie się ciekawie i przyjemnie. Mijamy się z jakimś rowerzystą, który z wyrzutem mówi do nas, że mamy z wiatrem. Jakoś nie chciało mi się krzyczeć, że owszem ale już 500 km w nogach ale myślę, że życie w nieświadomości naszego przebiegu będzie dla niego największą karą.
W Barlinku na Stacji Paliw znów postój. Ostrożnie podchodzę do żywienia ale i tak kupuję jakąś chemiczną Toscanę i czekoladę. Niestety słońce stoi dosyć wysoko i praży niemiłosiernie więc gdy Michał zarządza krótki postój w Lipianach pędzę do Biedronki i kupuję 2 butelki wody, która służy mi trochę do picia a w większości do polewania się po głowie, twarzy i plecach. Na odcinku z Lipian do Starego Czarnowa poszło mi wszystko czyli ponad 3 litry ale zasuwaliśmy naprawdę ostro w tym słońcu. Całą czas tylko odliczałem km najpierw do Pyrzyc a później do S. Czarnowa ponieważ wiedziałem, że później wjedziemy w Puszczę Bukową, w której co prawda miał byc podjazd ale podjazdów się tak nie boję jak słońca.
Kolejny postój w klimatyzowanej stacji, z której nie chciało się wychodzić ale niestety dowódca wyprawy wygonił nas i musieliśmy jechać. Zapowiadany podjazd nie był specjalnie ciężki ale największą trduność sprawiło mi ustawienie tyłka na siodełku tak żeby mnie nie bolał. Udało się u samego podnóża podjazdu i już przez następne kilkanaście km nie ruszyłem go by nie zakłócić optymalnej pozycji.
Zjazd do Szczecina po brukowej drodze i chodnikach to jakiś koszmar ale daję radę. Gdy podjeżdżaliśmy pod dom do Michussa już myślałem, że ten ostatni podjazd mnie pokona ale okazało się, że nie było tak źle. Poszedł z wolna ale poszedł.
Pod domem okazuje się, że brakuje mi 26 km więc postanawiam dokręcić. Michus pokazuje mi pętelkę w pobliżu, na której mogę to zrobić i zabieram się do dzieła. Gdzieś po 14tej melduję się u Michała w domy gdzie biorę prysznic i zostaję ugoszczony za co jestem mu niezmiernie wdzięczny.
Relacje innych uczestników: Michała Daniela
Podsumowanie:
Wyjazd miał sprawdzić czy nadaję się do jazdy w BBT. Raczej się nadaję choć do faworytów nie należę. Chciałbym jeździć więcej ale najnormalniej w świecie nie mam tyle czasu i mam nadzieję, że za niecałe 3 tygodnie będę zdrowy i na tyle silny żeby podołać.
Zastanawiam się czy czasem nie pojechać jednak na Czołgu gdyż nie będę walczył o najlepszy czas a o przejechanie całości w limicie. Czarnulka jeszcze nie sprawdzona ani kręgosłup do niej nie przyzwyczajony więc ryzyko kontuzji wzrasta dosyć mocno. Trzeba to przemyśleć.
Muszę przeanalizować żywienie z tego wyjazdu ponieważ gdzieś został popełniony błąd w skutek czego miałem potężną zmułę a nie wierzę, że były to tylko parówki ze Stacji Paliw.
Dziękuję wszystkim, który towarzyszyli mi na trasie, tym słabszym i tym silniejszym (było ich po równo)
Szczególnie podziękowania dla Michusa za gościnę w domu a dla szwagra za transport ze Szczecina do Lubina a Ilonie za motywację na trasie i w ogóle za motywację do "trenowania" przed BBT.
Ps. obiecałem to w środku nocy Michusowi więc muszę napisać "zdecydowanie przyjemniej jeździ się za Iloną niż za Michusem - bezdyskusyjnie"
Trasa:
Kategoria 500 i więcej, Gminobranie
komentarze
PS. Wielkie gratulacje!
Przyznam Ci, że byłem pod wrażeniem Twojej energii podczas jazdy nocnej. Na fragmencie przed Obornikami czułem się strasznie senny, a że było dopiero tuż po północy obawiałem się co będzie dalej. Pamiętam, że wówczas zastanawiałem się skąd Ty masz tyle siły: nie dość, że przejechałeś taki kawał to jeszcze cały czas nawijasz! :D Będę szczery - wielu szczegółów Twych opowiadań nie zapamiętałem, kojarzę tylko przewijające się wyrazy i zwroty takie jak: "szwagier", "trzysetka", "przekroczyłem pięćset", "ford scorpio", "BBT", "muszę wysłać smsa do eranis", "dzida", itp. Kilka razy zdarzyło się, że wracałem z zamyślenia w środku Twojej opowieści, ale na szczęście w sukurs przychodziły mi wówczas idealne na tego typu sytuacje podsumowania: "no tak", "też prawda", "a jednak", "yhy" itd... :P ;)
Po ostatnim akapicie czuję się spokojniejszy. Dzięki! ;)