Waskii prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Gminobranie

Dystans całkowity:16099.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:712:31
Średnia prędkość:22.60 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:106183 m
Liczba aktywności:56
Średnio na aktywność:287.50 km i 12h 43m
Więcej statystyk

Zamarzanie na raty czyli 3 przełęcze z Emesem

  • DST 202.00km
  • Czas 09:30
  • VAVG 21.26km/h
  • VMAX 66.70km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 2170m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lutego 2016 | dodano: 14.02.2016

Znów mnie Emes wyciągnął na dwusetkę, znaczy on mnie wyciągnął na 113 a ja to zwiększyłem niewielkim nakładem sił do dwusetki
Mieliśmy jechać w czwartek ale mi nie pasowało a później okazało się, że pogoda nie ten teges więc przenieśliśmy to na sobotę.
Rano nie chciało mi się kręcić do Legnicy na pociąg o 6:13 więc podrzucił mnie brat. Dzięki Tolek.
W pociągu chciałem pospać ale gimbaza jechała gdzieś za Jawor i głośna była więc od razu mi się odechciało więc jak wysiedli to z nudów robiłem sobie selfiacze :D
Trochę one inne od tych najczęściej spotykanych na facezbuku ale to takie rowerowe przecież :P
Dwa z nich:


Już gdzieś przed Kłodzkiem zwróciłem uwagę Emesa, że jakby śnieg leżał na zboczach ale wtedy jeszcze żyliśmy nadzieją, że Droga Stu Zakrętów jest odśnieżana. Bardziej baliśmy się o Jugowską.


Akcent walętynkowy :P


W końcu dotarliśmy do Kudowy


Ważne, że jest semafor bo gdyby nie było pociąg z pewnością pojechał by dalej

Jeszcze tylko zakup drożdżówek bo w pociągu zjedliśmy posiadane przez Emesa kanapki zrobione na bazie własnoręcznie (przez Emesa) upieczonego chleba i można ruszać.
Docieramy do podjazdu i postanawiam zrzucić z blatu żeby mieć to już z głowy i zonk. Nidyrydy. Okazuje się, że do manetki wleciało kilka dziwnych zielonych kuleczek, które ją blokują. Rower podnoszę do góry nogami i wytrzepuję je. Działanie przerzutki wraca do normy.
Podjazd wchodzi całkiem całkiem jak na nierozgrzane mięśnie. Emes leci przodem a ja za nim. Jak zwykle na podjazdach jest szybszy więc nawet sobie nie zawracam głowy trzymaniem mu koła. Im wyżej tym więcej śniegu aż w pewnym momencie zagościł on na drodze, później zamienił się w lód tak, że próba stanięcia na pedała kończy się sporym uślizgiem. Często zapadam się w śniegu ale wiem, że tylko taki na pół metra może zatrzymać mnie przed wjechaniem tego za jednym zamachem.

To już drugi raz gdy wjeżdżam tą drogą. Na GMRDP jechałem tutaj z Kotem i nie mogę tego wjazdu zaliczyć do udanych więc trzeba się zrehabilitować - choćby śniegu było dużo.
Po drodze robię foty.


Na szczycie czeka na mnie Michał więc robimy ze dwie pamiątkowe w śniegu i zjeżdżamy.


Nie spodziewaliśmy się takich warunków więc nie mamy na sobie nic zbyt ciepłego ale nie takie rzeczy się robiło. Zjazd przy zerze na zaśnieżonej drodze a jak nie zaśnieżonej to prawie piaszczystej do najbezpieczniejszych nie należy więc hamujemy ile wlezie.
Jako, że mam rękawiczki letnie tylko to zakładam na nie jakieś robocze w których po 200m nie czuję już palców. Plecy dotychczas mokre teraz są lodowate. Palce u nóg tez chwilę później przestały istnieć a pod koniec jakiś miejscowy idiota z zakrętu wyjechał mi na czołówę ale szczęście w nieszczęściu zreflektował się bo ja nie miałem gdzie uciekać. Minął mnie może o metr.
To już Radków. Uff. Wtedy po raz pierwszy tego dnia dociera do mnie że MediaMarkt nie jest sklepem dla nas.
Mały postój na Lotosie. Kawa i gorący pies w pakiecie. Można jechać dalej.
Zastawialiśmy się w jakim stanie jest nawierzchnia na Jugowskiej. Nie zawiedliśmy się - cały czas była taka, że nawet nie sięgałem po aparat. Z szacunku dla moich obręczy. Przełęcz wchodzi bardzo ładnie, pod koniec znów zaśnieżona. Gdy już jesteśmy mocno wyziębieni jak zbawienie pojawia się Walimska. Na górze robimy sobie mały postój na szamanko i zjeżdżamy w dół. Puszczam Michała przodem bo ma chyba więcej rozumu a droga cała w piachu. Jedzie tak, że z początku nie mogę za nim nadążyć. W stronę Glinna jedzie po tym piasku pod 60 km/h. Glinno okazuje się ładną i czystą miejscowością co jest dosyć dziwne w tych okolicach. Za Glinnem jeszcze piękna hopka z 12% i zjazd mający miejscami 18%. Tutaj po raz kolejny tego dnia dochodzę do wniosku, że trzeba mieć coś z głową żeby wybrać się w takie warunki na szosach połykać przełęcze. Uzgadniamy na tym zjeździe, że musimy wrócić zrobić te podjazdy w drugą stronę. Wyglądają imponująco.


Mniej imponująco wygląda Kamionka w Kamionkach.
Jeszcze chwila postoju na zaporze wodnej w Zagórzu Śląskim

później fajny zjazd:

No i zostało kręcenie w stronę Jaworzyny. Lubię te drogi więc nie nudzi mi się. W Jaworzynie okazuje się, że najbliższy pociąg do Wrocka jest za Godzinę więc Emes w ramach zabijania czasu jedzie do Żarowa a ja do domu.
To już typowa teleportacja. Nie interesuje mnie nic poza przednim kołem, dziurami i autami w stronę których co jakiś czas lecą inwektywy.
Do ronda w Strzegomiu jest bardzo duży  ruch, który maleje zaraz za rondem po to żeby w Jaworze uderzyć ze zdwojoną mocą. W Legnicy tradycyjnie całkowicie olewam wszelkie ścieżki a zakazu pomiędzy Jaworzyńską a rondem złotoryjskim nie zauważam. Na rondzie krótki postój, szamam ostatnią drożdżówkę i jadę dalej. Dojeżdżając do Kochlic czuję, ze ogarnia mnie zmęczenie a do zakładanego przebiegu jeszcze 32 km. Zjeżdżam z DK3 bo mi się zaczyna nudzić a po drugie będzie dalej do domu więc mniej dokręcania. Pod domem okazuje się, że 11 km muszę dokręcić więc to robię i już mogę zaparkować brudny rower w domu. Jutro go będę mył.
Przyznam, że warunki pogodowe w połączeniu z przewyższeniami dały mi tak w kość, że dzisiaj nie chce mi się iść na rower mimo, że mam czas. A może jednak bym poszedł .....

Trasa:



Kategoria 100-200, Czarnula 2016, Gminobranie

Zima na Litwie - dzień 1

  • DST 120.00km
  • Czas 06:16
  • VAVG 19.15km/h
  • VMAX 41.30km/h
  • Temperatura -7.0°C
  • Podjazdy 797m
  • Sprzęt Czołg
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 stycznia 2016 | dodano: 21.01.2016

Jakoś ta zima nie nastraja mnie do jazdy rowerem więc jak tylko Wilk jakiś czas temu zapodał temat kolejnej zimowej wyprawki na polski biegun zimna przyjąłem tę propozycję bardzo chętnie. Prognozy były fajne bo zapowiadały kilkunastostopniowe mrozy ale niestety po jakimś czasie zmieniły się na łagodniejsze i z wyprawki dla twardzieli zrobiła się po prostu "Zima na Litwie"
Mimo wszystko postanowiliśmy jechać bo w końcu zima, mróz i dużo śniegu.
Scenariusz standardowy. Lubin - Warszawa autem. Warszawa - Białystok autobusem. Białystok - Wilno rowerem i powrót do Warszawy autobusem no i wiadomo do domu autem. Nic nowego przecież.
Chwilę po północy zapakowałem rower i bagaże do auta i pośpieszyłem w stronę stolicy. Gdzieś po 4 godzinach zameldowałem się w okolicach stacji metra Młociny gdzie zamierzałem porzucić auto na te kilka dni.
Przebrałem się, zapakowałem rower i mniej więcej w tym samym czasie pojawiliśmy się z Wilkiem na dworcu.
Z Polskim Busem zero problemów. Kierowca miły i uprzejmy. Mało było bagaży więc każdy rower miał swoją półkę i nie trzeba było pakować ale kierowca już gdy wypakowaliśmy je grzecznie wspomniał o tym, że gdyby było dużo bagaży to rowery powinniśmy mieć zapakowane. Oczywiście mieliśmy ze sobą worki więc gdyby zaszła taka potrzeba to zrobili byśmy to bardzo szybko.
Polski Bus niestety niewygodny a ja jak zwykle mimo nieprzespanej nocy nie potrafiłem zasnąć. Pogadaliśmy z Michałem o czym się dało i wydaje mi się, że nawet na 15 minut oko mi się przymknęło.
W Białymstoku szybkie pakowanie. Łapawice na kierownicę i w drogę. No ja jeszcze dopompowałem koła do 5 atm bo okazało się, że mam po 2 :) Dopompowywane odbywało się pompką stacjonarną bo Wilk zaproponował żeby wziąć takową ze sobą to będziemy mogli pobawić się na trasie z dopompowywaniem i spuszczaniem powietrza w zależności od nawierzchni. Połączyłem też swojego Garmina z czujnikiem temperatury znajdującym się na rowerze Michała dzięki temu miałem na bieżąco odczyty.
Wylot z miasta jak zwykle szybki - tym razem w stronę Supraśla, też jest ruch ale mniejszy niż na krajówce. Jakiś czas później Michał decyduje się na dołożenie kolejnej warstwy ubioru. Mi póki co ciepło. Nie mam co prawda cienkich rękawic bo gdzieś zaginęły w boju ale w łapawicach od Rafała nawet bez nich jest za gorąco. Temperatura około 7 stopni - na minusie oczywiście.

Wierny sługa Czołg

Dopompowanie kół to był dobry pomysł bo rowery toczą się dosyć dobrze i szybko mimo dużego bagażu.
W Supraślu przed sklepem pierwsze wyrazy szacunku a nasze łapawice robią wrażenie wdzięczą się do obiektywu właściciela sklepu.
Gdy skręcamy w Kopnej Górze w drogą pokrytą śniegiem i lodem robimy błąd nie spuszczając powietrza mimo, że takie były nasze zamierzenia. Jedzie się ciężko i trzeba nieźle walczyć. Na szczęście nie jest tego dużo i po 15 km cieszymy się ponownie dobrą nawierzchnią. 
W Sosnówce w Bierdonce robimy zakupy na całe trzy dni. Konsumujemy trochę i jedziemy dalej. Dzień krótki a do Mikaszówki, w której zaplanowaliśmy nocleg daleko.

W najwyższym punkcie.

Gdzieś po drodze osiągamy największą wysokość całej wycieczki. Temperatura oscyluje w okolicach 4-6 stopni na minusie i fajnie bo na dole mam tylko kalesony termoaktywne i krótkie spodenki rowerowe. Nie jest mi zimno bo nogi cały czas pracują ale dopiero gdy w Dąbrowie Białostockiej korzystam z toalety dowiaduję się jakie mam zimne nogi. Uda całe czerwone i zimne jak lód. Chyba trzeba się będzie jutro lepiej ubrać żeby nie przesadzić. Przecież nie jestem morsem żeby się lansować w krótkich spodenkach ale z drugiej strony wąski też nie jestem. A kij tam, jutro porządnie się ubiorę.

Zachód słońca łapie nas przed Lipskiem. Zakładamy lampki, pijemy herbatę (zapomniałem termosu więc Wilk mnie częstuje - dziękuję) i jedziemy dalej. Nie wiem kiedy wybudowali Bierdonkę w Lipsku ale nie wiedzieliśmy o tym. Warto zapamiętać gdy kolejny raz będziemy tędy jechali można zaplanować robienie zakupów w niej zamiast odbijania w Sosnówce i ciągnięcia tego ciężaru przez prawie 50 km.

Za Lipskiem droga znowu robi się biała i coraz więcej na niej lodu a my znów ignorujemy wysokie ciśnienie w oponach i męczymy się walcząc o utrzymanie się na drodze. A miejscowi jeżdżą sobie autami bez świateł. A co. W końcu są miejscowi.
O 17:30 dojeżdżamy na miejsce noclegu. Tak jak poprzednim razem lokujemy się w pobliżu cmentarza. Dokładnie w tym samym miejscu. Dobra miejscówka. Warto dodać do polecanych. Cisza, spokój i z drogi nie widać.
Oczywiście jak przystało na twardzieli wodę uzyskujemy topiąc śnieg. O 19 leżymy już najedzeni w śpiworach gotowi do snu. Było mi tak gorąco, że podczas gotowania wyszedłem ze śpiwora a w nocy było mi odrobinę za ciepło ale lepiej tak niż w drugą stronę.

Kulturalnie przy herbatce :)

Jeszcze trochę wymiany informacji ze znajomymi, trochę wiadomości i oko się przymknęło. Przed północą przebudzenie. Później jakoś koło 3 i o 5 już na stałe ale gdy budziki rozdzwoniły się o 6 to nie chciało się wstawać. "Budzikom śmierć". W ciągu nocy temperatura spadła do -12 stopni.

Miejscówka pierwsza klasa :)


Trasa:


Kategoria 100-200, Gminobranie

Walka z wiatrakami (m.in. z wiatrem)

  • DST 151.00km
  • Czas 05:36
  • VAVG 26.96km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 677m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 listopada 2015 | dodano: 08.11.2015

Jak to bywa w niedzielę wyjechałem po obiedzie
15 stopni ciepełko więc nie ubrałem się zbyt mocno i miałem nadzieję, że tak jak wczoraj nie ochłodzi sie wieczorem
Z początku wiał wmordewind ale jakoś dawałem rady. Po 50 km zmieniłem kierunek jazdy na mniej więcej z wiatrem i od razu było lepiej.
Jak dojeżdżałem do Rzeszotar to jakoś się zmienił że znów zaczął przeszkadzać a droga powrotna z Legnicy to sam już nie wiem jak wiał.
Gdy podjechałem pod dom miałem 129 km więc stwierdziłem, że będę dokręcał. Nie był to za dobry pomysł bo licznik pokazywał 4 stopnie, mgła mi konie podusiła a delikatne ubranie, w którym jeżdżę do min 10 stopni było zdecydowanie za słabe. Ostatnie 10 km to już było chyba bez sensu ale skoro już sobie postanowiłem że dokręcę do 150 to dokręciłem.
Tak w ogóle to był wyjazd po jedną gminę :D
Trasa:


Kategoria 100-200, Czarnula 2015, Gminobranie

I tem ów belfer szkoły żeńskiej, co dużo chciałby, a nie może, i tem profesor Cy… wileński (Pan wie już za co, profesorze!)

  • DST 241.00km
  • Czas 09:40
  • VAVG 24.93km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 1350m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 października 2015 | dodano: 31.10.2015

Wczoraj dokonałem kolejnego zakładu związanego z jazdą rowerem(wszystko dla motywacji), więc dzisiaj musiałem jeździć.
Ruszyć miałem o 8 ale gdy zobaczyłem mleko za oknem i 6 stopni to stwierdziłem, że trochę opóźnię wyjazd.
Mgła trochę się przerzedziła ale niestety temp nie chciała rosnąć. Jakoś po 10 stwierdziłem, że jadę.
Z początku było baaardzo zimno ale po godzinie wyszło słońce. Na godzinę. Później znów było 7 stopni.
No i tak cały dzień.
Pierwsze 103 km wiatr dawał mi nieźle popalić, na szczęście później było już lepiej.
Do domu dojechałem po 18tej ale spojrzałem na licznik i było tylko 185 km a jeśli mam zakłada wygrać to jest stanowczo za mało.
Zdecydowałem się dokręcać. Jako etatowy dokręcacz dokręciłem 55 km i uznałem, że jest w sam raz.
Ogólnie plan był taki, że skoro piździernik zacząłem w dobrym stylu to trzeba jakoś godnie go zakończyć a do tego załatać gminne plamy w okolicy. Do plany miesięcznego brakowało mi 100 km ale z wyżej wymienionych powodów postanowiłem zrobić więcej pamiętając przy tym, że ostatnio staram się jeździć a nie stawać przy każdej nadarzającej się okazji. Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Pierwszy i jedyny postój miałem we Wróblowicach na Orlenie a reszta to postoje na światłach, zakup picia i wymiana szkieł w okularach. Z ilości postojów jestem zadowolony. Mam nadzieję, że Hipki również.
Z dystansu powinien być zadowolony również Elizium, bo nie pozwoliłem mu za bardzo odrobić straty w tym miesiącu.
Dwie gminne dziury załatane - 6 gmin.
Trasa:


Kategoria Gminobranie, Czarnula 2015, 200-300

Okrutna, zła i podła jak zrobić mi to mogłaś...

  • DST 331.10km
  • Czas 13:11
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1790m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 października 2015 | dodano: 04.10.2015

To miało być pożegnanie. Pożegnanie z sezonem ultra i sezonem sandałowym ale trochę nie wyszła dłuższa trasa więc zdecydowałem się na setkę w piątek i trzy setki w sobotę :) Wyszło pożegnanie sandałów.
Miałem wyjechać o 4 więc wskazane było żebym w miarę sensownie poszedł spać tym bardziej, że w piątek też jeździłem ale tak się złożyło, że kolega potrzebował pomocy przy wymianie sprzęgła w aucie i zeszło nam do północy, zanim położyłem się spać było po pierwszej.
Budzik zadzwonił o 3:30. Przez chwilę miałem ochotę przestawić go na 4:30 ale przyzwoitość zwyciężyła i zrobiłem sobie kawę, trochę się spakowałem, zrobiłem śniadanie, dwie kanapki na drogę i o 4:40 ruszyłem
Gdy wychodziłem z domu widząc, że jest 7 stopni przez chwilę pomyślałem, żeby nie brać nic cieplejszego ze sobą bo będzie już tylko cieplej przecież ale odrzuciłem tą myśl i wziąłem kurtkę, tak jak zresztą miałem to przemyślane wcześniej.
Pierwsze km to rozgrzewka. Jechało się ciężko. Gdzieś po 40 km zrobiłem pierwszy sikustop. Trochę leniwy bo zrobiłem jeszcze fotkę i wyciągnąłem batona. Za chwilę już leciałem w stronę Bytomia Odrzańskiego by zaliczyć kolejną już gminę tego dnia.
W tym momencie już byłem pewny mojej decyzji o zabraniu kurtki bo o dziwo termometr zaczął wskazywać 4 stopnie. Chwilę później, w Bytomiu, już 3 - zanim zdążyłem na dobre wyjechać w stronę Nowej Soli było 0. A ja w sandałach. Muszę przyznać, że było zimno.
W Nowej Soli roboty drogowe więc skorzystałem z chodnika. Tutaj planowałem stanąć kupić coś do picia bo zapomniałem uzupełnić w domu i bidon już był suchy ale jakoś tak odwlekałem postój bo zależało mi, żeby dojechać jak najszybciej do Świebodzina gdzie miałem się spotkać z zmotoryzowaną częścią mojej rodziny :)
W Zielonej Górze postanowiłem coś zjeść. Podgrzana bagietka i kawałek snickersa, uzupełnienie bidonów to około 12 minut. Hipka nie była by ze mnie dumna. Muszę się bardziej postarać następnym razem.
W Raculi mijałem się z dużą grupą rowerzystów większość na MTB ale i szosę widziałem. Przy wylocie na Cigacice tez jakieś zgrupowanie. Widać ludzie nie zakończyli jeżdżenia wraz z końcem lata.


"Opadły mgły i miasto ze snu się budzi" .... w oddali Bytom Odrzański


Taka sytuacja ... w Nowej Soli. Aż zawróciłem żeby zrobić to zdjęcie.


Zielona Góra budzi się do życia.


Pomyśleć, że tą drogą jeszcze kilka lat temu jechało auta jedno za drugim a dziś pustki. Sulechów.

Do Sulechowa jadę starą przeprawą przez Odrę w Cigacicach a w Sulechowie wjeżdżam na starą 3kę, która jest o tej porze pusta. Fajnie się jedzie, bo dobra nawierzchnia  i ruch mały.
W Świebodzinie na Orlenie przy wylocie na Gorzów jestem zaraz po 10:30. Kupuję kanapkę, kawę, przebieram się bo słonko już mocno operuje i czekam na ojca i szwagra. Coś się nie pojawiają a już powinni być. Okazało się, że zajechali za daleko więc muszę na nich czekać. Wracają, korzystam na spokojnie z toalety, chwilę rozmawiamy i lecę dalej.

Przyjechali. Pierwszy wygląda groźnie...

Drugi klasycznie. Oni też korzystają z słonecznego weekendu i wybrali się w okolice Hannoveru.

Obiecałem, że w Szczecinie będę między 19 a 20 więc muszę się sprężać. Te stracone dodatkowo 30 minut przez czekanie postanawiam odrobić na kolejnych postojach.
W słonku jedzie się o wiele lepiej. Stara 3ka jest idealna do jazdy. Lecące co jakiś czas TIRy tylko delikatnie trąbią żebym nie wjechał im pod koła. Jedzie się całkiem fajnie więc staję dopiero gdy brakuje mi picia. W Skwierzynie na Orlenie kupuje picie. 2 minuty. No Hipki pewnie nie mieli by tutaj obiekcji.
Od tej pory moje sikustopy to max 2 minuty. Idzie mi całkiem nieźle z tą dyscypliną postojową. Aż jestem w szoku.
Od Świebodzina do Szczecina z tego co pamiętam miałem 30 minut postojów z czego tylko za Gorzowem zabawiłem chwilę dłużej bo jadłem.

Pustooooo.


To ja w szkole. Złapałem się za głowę gdy dowiedziałem się ile będę musiał nakombinować żeby jakoś wszystko pozaliczać. Nauka raczej nie wchodzi w grę.


Jeden z tych dłuższych 12 minutowych postojów. Tym razem wyjazd z Gorzowa Wlkp.

Cały czas jadę tzw "starą 3ką" i podoba mi to. No może poza Gorzowem bo był taki ścisk, że musiałem się rozpychać na rondach i uważać żeby mnie ktoś nie zepchnął z drogi. W Świątkach odbijam na Myślibórz a za Myśliborzem pakuję się w mało przyjazne drogi. Popełniłem błąd przy wyznaczaniu trasy i później musiałem na bieżąco zmieniać. Trafiłem na drogę tak dziurawą, że morale padło na glebę. A na koniec okazało się, że po zmianie trasy została mi dziura w zaliczonych gminach.


Gdzieś w okolicach Myśliborza.

Na szczęście gdy dojechałem do Piaseczna nawierzchnia znów zrobiła się fajna i mogłem przyspieszyć. Tak się dziwnie składało tym razem, że od początku prędkości brutto i netto cały czas rosły. Aż do Szczecina. Później poleciały na łeb na szyję.
Po drodze zjadam ostatnie batony, dopijam nestee i do Gryfina dojeżdżam już wysuszony. Szybkie zakupy w osiedlowym sklepie (kokakola) i lecę dalej. Do Niemiec, gdzie zobaczę tylko auta na polskich blachach i "dziwnym trafem" spotkam Memorka.
To dzięki Markowi mam takie dobre średnie bo obiecałem mu przyjazd w określonych godzinach a ja lubię dotrzymywać słowa.
Z kraju wrogów kierujemy się prosto do niego. Od Gorzowa specjalnie nic nie jadłem bo wiedziałem, że tam będzie czekała na mnie solidna kolacja. Chodzą słuchy, że porcje są takie, że nawet Waxmund ma problemy ze zjedzeniem więc ponad stu dwudziesto kilometrowy post jest wskazany. Memorek ma ze sobą jeszcze zestaw ratunkowy, na który składa się bidon z piciem i baton ale na szczęście siły jeszcze mam. 
"Mkniemy" przez Szczecin po ścieżkach rowerowych a później na szczęście już po jezdni. Spodobało mi się centrum Szczecina więc koniecznie muszę to miasto ponownie nawiedzić. Tylko Marek musi się przeprowadzić gdzieś niżej. Kto to widział mieszkać "nad morzem" tak wysoko jak ja "w górach".
Ostatnie 2 km (pod górkę) robię resztkami sił. Daje znać o sobie brak jedzenia.
Na miejscu już czeka na nas kolacja. Palce lizać. Jest bardzo dobre i dużo :) Mniam. Szczególne podziękowania dla Gosi oraz dla chłopaków, że podzielili się :)
Niestety było tak dobre, że zanim pomyślałem żeby zrobić zdjęcie to już wszystko zjedliśmy. Jest pretekst żeby pojechać jeszcze raz i obfocić :P
Chwila pogawędki przy cieście i niestety musiałem ewakuować się na pociąg. Znaczy Marek ewakuował mnie autem.
Chciałbym bardzo, bardzo podziękować Memorkom za gościnę. Dzięki wielkie.


Jedziemy ICkiem do domu :)

Podsumowanie:
Sezon sandałowy zakończony - przy takich temperaturach trzeba już coś cieplejszego zakładać
Sezon ultra uważam za niezakończony ponieważ marne 331 km to żaden dystans ultra - to tylko dłuższa przejażdżka
Okazuje się, że jak chcę to potrafię jechać z małą ilością postojów. Pewnie okupiłem to większym zmęczeniem ale gdy mam odpowiednią motywację to się da. Będę musiał pójść w tym kierunku i sprawdzić jak to jest na trasie ultra.
Dosyć dobrze rozłożyłem sobie żywienie. Zjadłem trzy kanapki na Orlenie, dwie kanapki z nutellą, snickersa, dwie princessy i dwie góralki. Wypiłem 6 litrów płynów. Gdybym chciał dalej jechać to gdzieś w okolicach 280-290km musiał bym coś większego zjeść bo pod koniec czuć było powolne odcinanie prądu.
Zdobycz gminną powiększyłem o 19 sztuk.
Trasa:




Kategoria 300-400, Czarnula 2015, Gminobranie

Zacząłeś wieczorem, skończyłeś rankiem - jesteś Moście Łazienkowski wspaniałym kochankiem

  • DST 1143.00km
  • Czas 61:00
  • VAVG 18.74km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 14000m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 sierpnia 2015 | dodano: 29.08.2015

1143km długości, płonąłem dla Ciebie Wisło z miłości.
Z dedykacją dla Królowej :)


Kategoria 1000 i więcej, Czarnula 2015, Gminobranie

Spotkamy się kiedyś u studni, takiej zwykłej z kołowrotem...

  • DST 7.70km
  • Czas 00:26
  • VAVG 17.77km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 54m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 sierpnia 2015 | dodano: 29.08.2015

Trasa:


Kategoria do 50, Gminobranie, Czarnula 2015

W knajpie morderców gryziemy palce...

  • DST 519.00km
  • Czas 20:36
  • VAVG 25.19km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 sierpnia 2015 | dodano: 02.08.2015

Siała baba mak,
Nie wiedziała jak,
A dziad wiedział,
Nie powiedział,
A to było tak ...

Kiedyś, kiedy Elizium ogłosił, że będzie organizował maraton pokonany w tempie turystycznym pewne dla mnie było, że chcę przejechać. Niestety, chęci chęciami a możliwości sobie. Lipiec był dla mnie dosyć ciężkim miesiącem, który mocno wypompował mnie psychicznie, do tego doszły problemy z kolanami oraz na sam koniec załatwiłem sobie szprychę w tylnym kole. Tego już było za wiele, znaczy za wiele było już ze dwa tygodnie temu, kiedy to postanowiłem nie jechać a doszły kolana i szprycha.
Ostatni tydzień lipca to sen między 1 a 6 i to na ogół jeszcze przerywany oraz często do późna praca więc nawet nie chciało mi się zbytnio naprawiać koła ale w środę stwierdziłem, że muszę to zrobić żeby na weekend mieć czym się pobujać po okolicy.
Niestety w czwartek nikt nie mógł mi tego zawieźć do serwisu i w piątek też więc postanowiłem wziąć ze sobą koło do Wrocka i tam w piątek o 11 odwiedziłem serwis Harfa Harryson. Wielkie dzięki dla chłopaków z serwisu bo uwinęli się szybko i jak się okazało dzięki nim miałem tak fajny weekend.
Gdzieś po 16 gdy byłem jeszcze w stolicy Dolnego Śląska zadzwoniła do mnie kaha motywując mnie chociaż do przyjechania na ognisko. Pomyślałem wtedy, że może bym tam pojechał na to ognisko i przejechał się kawałek z nimi ..... a może ....
Ja to czasem jak coś pomyślę to i zrobię. Mimo, że do domu wróciłem jakoś przed 19, szybko ogoliłem łeb i brodę bo jak to usłyszałem całkiem niedawno "kolarz i nieogolony to nie pasuje do siebie", z początku co prawda myślałem, że chodzi o nogi ale na szczęście chodziło o brodę więc dopełniłem kwalifikacji wizualnych na kolarza i pojechałem do Kórnika.
Gdy dotarłem (23:00) większość już spała ale wśród tej jeszcze ogniskującej zapanowało przerażenie: "Jeśli jest Wąski to będzie upał"
Niech się cieszą, że Olo jedzie tylko kawałek bo awarii będzie niewiele.
Posiedzieliśmy przy ognisku, zjedliśmy wszystkie ciastka jakie były, pierniki też. Nawet jakaś kiełbaska się trafiła i jakoś około drugiej wspólnie z emesem zgasiliśmy światło.

"Wąski na miejscu - jutro upał :) " (c)Elizium

"Miasteczko jeszcze śpi. Ale nie Wąski"  (c) Hipek

Spać, spałem bo byłem wykończony ale już po 5 obudziłem się i było po spaniu.

Fajna trawka na polu namiotowym. Mój ten po lewej.

Przed maratonem.

Szybka poranna toaleta i trzeba było jakoś rower poskładać do kupy. Już w piątek kusiło mnie żeby pojechać całość ale rano gdy składałem rower do kupy podjąłem decyzję, że jadę całość albo chociaż 300.
Nie wiem dlaczego moje sandały budzą w lecie takie zdziwienie ale nie inaczej było i tym razem. Przezornie nie zakładałem też nic długiego bo zaraz bym musiał stawać i się rozbierać. Jak ja lubię te pytania "Wąski, nie jest Ci zimno?" Czuję się wtedy jak prawdziwy twardziel. Szkoda tylko, że nie czuję się jak owy twardziel, gdy jest 35 stopni i inni jadą normalnie a ja umieram jak by było 55 stopni. Ubrać się można ale jak zdjąć z siebie skórę?

Od lewej. Komendant PSP, Wice Kogut Miasta oraz Wielka Kwoka Maratonu.

Na Rynku przemawia Wice Kogut Kórnika. Chwilę później Komendant PSP a na koniec Wielka Kwoka tego maratonu (Elizium)każe nam jechać w siną dal. Jeszcze tylko "odgłos kilkudziesięciu zapinających się pedałów" i jedziemy.
Tempo mamy spokojne. Jedziemy w okolicach 26-27km/h. Płaska jak stół Wielkopolska zaczyna się nudzić już po 30 km ale nie zważamy na to bo towarzystwo jest przednie i jeszcze nie zmęczeni wykorzystujemy czas by sobie porozmawiać. Do pierwszego postoju, który jest na 70 km praktycznie cały czas jadę na czele z Wilkiem, który od czasu do czasu jedzie sprawdzić co słychać z tyłu. Tomek robi czasem za kuriera i tak mijają te pierwsze km.
Nauczony doświadczeniem gdy zatrzymujemy się nie idę na stację bo tam i tak nie będzie można dopchać się do ubikacji ale biegnę do Lidla i kupuję wodę, dwie bagietki, kabanosy i banany. Picia akurat a jedzenia będzie na dwa postoje. Gdy widzę to jedzenie na Orlenie to jakoś mnie mdli.
W sumie do drugiego postoju nic się nie zmienia. Jedziemy w podobnym stylu. W Pniewach kupuję sobie loda i kawę. Normalnie zbytki. Wodę tankuję z wodociągów. Dopiero parę kilometrów za Pniewami przychodzi pierwsze urozmaicenie. Jadący na kole kahy Author85, gdy słyszy kahy okrzyk "Uwaga!!!" tylko obserwuje jak łapie kapcia. Gdy dokładnie 1km dalej dowiadujemy się, że złapał kapcia od razu zawracam i gdy dojeżdżam do niego to już pompuje koło z wymienioną dętką. Expres. Reszta jest zdziwiona gdy się pojawiamy, że tak szybko muszą się zbierać. W tym czasie rozdzwania się mój telefon i mimo, że fizycznie jestem w Wielkopolsce myślami na jakiś czas udaję się na Dolny Śląsk a dokładnie do jego stolicy. Niestety służbowo. Peleton mi ucieka i muszę się nieźle spinać, żeby dogonić. W okolicach Sierakowa robi się coraz ładniejsza a gdy przekraczamy Wartę, każdy zauważa, że zrobiło się nawet przyjemnie.
Do Piotrowa na punkt żywieniowy dojeżdżamy głodni i już troszkę zmęczeni. Wielu z nas bierze dokładkę a ja z Kotem po dwie :D Gdzie ten leniwy Kot to zmieścił - przecież jej jest pół mnie :)

Peleton.

ITD będzie miała problem z identyfikacją. Chociaż zastanawiam się czy nie donieść na parę osób. :)

Z tego co mi obiło się o uszy to kaha cały czas namawiała Jacka, żeby jechał z nami 500 a nie jak zamierzał 300. Jacek co prawda nawet 300 nie zamierzał jechać a tylko przyjechał do Kórnika jako wsparcie ogniskowe i dał się namówić na 300 a Kaha namawiała go na 500. Daj palec to wezmą rękę. Jak sam stwierdził, nie ma silnej woli i dał się namówić. Przejechał z nami 500.
Gdy mijamy Chodzież, myślę o tym, że już drugi raz jestem i koledze nic o tym nie mówię ale znając życie to przy takiej pogodzie on gdzieś na moto się kręci. W sumie to zadzwonię do niego dopiero jak na moto się będę kręcił w jego okolicy :D
Gdy zajeżdżamy w Wągrowcu na Orlen jestem już tak głodny, że zanim ktokolwiek wszedł na stację ja już stoję przy kasie i zamawiam znienawidzonego hot-doga. Zamawiam też kawę, którą robię dopiero po 20 minutach bo zapomniałem wcześniej. Gdy już tak zjadłem tego gorącego psa pomyślałem, że dobrze by coś było zjeść bo na głodnego jechać to niezbyt mądrze. Jako satysfakcjonalista zapytałem Wilka co tam zajada aż mu się te wilcze uszy trzęsą. Okazało się że zapiekankę peperoni. Zamówiłem i ja. Ciekawe czy i mi się będą moje wąskie uszy trzęsły. Okazało się, że i owszem - lepsze to o wiele niż wredny pies a tylko zeta droższe.
Po tak obfitej kolacji oprócz pokarmu dla ciała postanowiłem coś zrobić dla ducha. Znaczy się dla opadającego morale. A morale rowerzysty jak wiadomo zależy w znacznej mierze od tego, żeby nie owijać w bawełnę, jak bardzo boli go dupa. Moja bolała, za bardzo bolała. Morale podbudował Tomek, sudocremem. Jak już inni zobaczyli, że wchodzę w intymną relację z psychologiem-cudokremem to każdy chciał tam wejść i nikomu nie przeszkadzało, że wchodzi po mnie do damskiego kibla. Z litości nie wymienię ników bo tylko Kaha była w odpowiedniej ubikacji. UPS... wymskło mi się.

Młody vel Zguba - mistrz drugiego planu :)

Posileni na ciele i duchu raźnie ruszyliśmy w drogę. Zostało nam już tylko 200 km więc lajcik. Uformowaliśmy szyk bojowy i tak samo bojowo nastawieni pedałowaliśmy. Już na stacji wiedziałem, że ze mną jest coś nie tak. Znaczy się to wiem już od dawna ale teraz to mnie się rozchodzi o zamulenie jakie opanowało mnie zaraz po wyruszeniu. 
Postanowiłem zastosować standardowe antidotum. Najpierw poszedł w ruch głupi kawał. Wystarczyło na 3 minuty. Później Reduta Ordona. Wystarczyło na 5 minut. No to polecimy z grubej rury. Wiersze po rosyjsku. Też słabo. Alfabet rusyjski? Jeszcze gorzej. Może coś zaśpiewam. Nieeee. Ja śpiewam tylko jak jest koniec imprezy i trzeba gości wygonić do domu. Pod nosem nucę sobie "Starszy sierżancie" ale nie pomaga. Jadę więc porozmawiać z psychologiem. Skoro na swojej działce pomógł psycholog-sudocrem to może i tutaj Kaha pomoże. Pomaga ale nie na długo. Włączam więc autopilota i idę spać. Przysypiam i gdy się budzę widzę, że jadę 18 km/h i wszyscy odjechali mi na jakieś 200m. Ciężko będzie nadrobić. Już ich mam ale znów mnie zmula i znów włączam autopilota. Emes też mówi, że jedzie na autopilocie i obserwuje jak zadziwiająco regularnie kręci się jego piasta przednia. Doganiam Młodego, który już od jakiegoś czasu cieniuje mocno i drogę na ostatni postój też sobie deczko skrócił.
Na 370 km mówię sobie dość. Nie będę jechał jak wyborcy rządzącej partii. Nie będę lemingiem. Facet nawet jak siedzi pod stołem musi mieć własne zdanie. Siadłem więc pod murem i pozwoliłem sobie na 10 minut drzemki. Wyszło 12. Obudziłem Młodego, który spał jak zabity i pognałem przed siebie jak nowonarodzony. Drzemka przegnała zamulenie z kretesem. Z licznika nie schodziło 28-29 km/h po paru minutach obejrzałem się za siebie ale po Młodym ani widu ani słychu. Znajdzie się. On wiecznie się gubi i odnajduje. Taka rola w życiu widać. Po ostatnim  maratonie z LukaszK zmienił nicka na Młody - teraz trzeba mu kazać zmienić na Zguba. Może był Młoda Zguba.

Na zdjęciu 3/4 GTW. Kaha w tym czasie może rozmawiała z psychologiem.

Gdy docieram do Słupcy wyciągam telefon żeby zadzwonić do emesa, gdzie są bo z tego co pamiętam stacja nie była przy trasie. Nie muszę dzwonić bo przed paroma minutami napisał mi smsa "Orlen za Slupca, kierunek konin" Dzięki wielkie emes za pamięć o koledze.
Docieram na stację i jem to co jedzą Wilki i uszy im się trzęsą, wypijam kawę i kładę się na małą drzemkę na podłodze. Nie udaje mi się zasnąć ale odpoczywam.


Staram się dowiedzieć co je Jacek, że nie widać po nim zmęczenia.

Ruszamy w jakimś nowym szyku ustalonym gdy mnie nie było. No tak, kota nie ma to myszy harcują. Znaczy się to harcuje Kot z kahą chyba. W pierwszej linii jedzie Tomek z Wilkiem a na kole siedzą im Kaha z Kotem, reszta już mało ważne kto jak. No tak, czwórca święta a reszta to już plebs. :P
Jakoś po 25 km muszę sobie zrobić sikustop bo kawa i cola zrobiły swoje a poza tym mimo 9 stopni pocę się i o dziwo zaczyna mnie mocno ciągnąć po plecach. Boję się o nerki więc wyciągam długie spodnie (jadę w krótkich) i wkłądam je pod kuszulkę na plecach. Jak się okazuje jest to bardzo dobry sposób i pokonuję tak 75 km. Ruszam. Gdy dojeżdżam do jakiejś służszej prostej widzę chowające się za zakrętem mrugające światełka. Mierzę przewagę. 1200 m. Gdzieś około 2,5 minuty straty. Ciężko będzie ale nie zamierzam się wysilać. Jadę swoim tempem. Jedzie się super. 7 km później kolejny pomiar przewagi. 900 do 950m. Gdy pokonuję ten brakujący kilometr moim oczom ukazuje się piękny podjazd. Większość jeszcze się wspina. W połowie górki wyprzedzam kahę i czekam na nią na wypłaszczeniu i już razem dołączamy do czekającej grupy. Zjazd jest całkiem fajny. W Żerkowie skręcamy w prawo. Z jacunem i authorem prowadzimy peleton ale nie mogą zdzierżyć tego twórcy i orędownicy Nowego Ładu w peletonie i gdy słyszymy z tyłu głos Tomka " My nie chcieliśmy ale dziewczyny kazały Was wyprzedzić" wiem, że muszę stanąć na straży Wolności i nie dać się Nowemu Ładowi i zaprotestować przeciwko tworzeniu sztucznych regulacji i godzeniu w wolność wyboru każdego kolarza. Owocuje to zapodaniem mocnego tempa, które powoduje wyświetlenie na liczniku liczb od 37 do 40. Gdy zyskuję około 200-300m przewagę zwalniam i jadę z prędkością, z którą peleton na pewno nie jedzie czyli 28 km/h. Wystarczy by utrzymać przewagę nad Nowym Ładem i oddalić niebezpieczeństwo stania się lemingiem, który podąża przez Wielkopolskę jak mu każą a też pozwoli się zbytnio nie zmęczyć.
Kojarzyłem też coś, że i tym razem stacja  nie ma być przy drodze więc gdy dojeżdżam do głównej drogi czekam na peleton ale żeby się nie zarazić od nich bezwzględnym posłuszeństwem rodem z Orwellowskich książek tudzież Unii Jewropejskiej staram się utrzymać minimalną przewagę skutkiem czego gdy skręcają mam znów do nadrobienia około 100m. Coż to jest dla bojownika o Wolność? prawie nic, już po chwili łykam ich ale okazuje się, że to już pora na harcowników, pierwszy dopada mnie i wyprzedza Author85, puszczam go wolno bo to młode, narwane i wiadomo, że się wypsztyka przed czasem, zaraz po nim Wilk a chwilę później Tomek, dwóch najlepszych ludzi Nowego Ładu, Tomka nie ruszam bo to wariat i można sobie przy nim krzywdę zrobić ale Wilka doganiam i gdy lekko odpuszcza łykam. Trzymam dosyć dobre, równe tempo, Author jedzie obok mnie bo jak spodziewałem się opadł z sił. Został Tomek ale jak pisałem z wariatami się nie mierzę tak samo jak nie gram w odwróconą rosyjską ruletkę. Dlaczego? Bo wynik jest do przewidzenia. Okazuje się jednak, że to nie koniec harcy bo na koło Wilka siadła współtwórca Nowego Ładu, Kot. Nie będzie mi tu, największemu szowiniście forum podróżerowerowe, Kot psuł układanki. Zakręciłem kilka raz korbą, mocniej, zdecydowaniej i śmielej, rzuciłem okrzyk bojowy "Nie będzie mnie tu Kot kasował" i okazało się, że Wolność wygrywa bo Tomek gdzieś się zapodział. Skutkiem takiego rozwoju sytuacji Wilk urwał Kota i postanowił mnie skasować, na stację wpadliśmy równo a Author podjechał pod drzwi i wykrzyknął "Pierwszy!!!". Młody jest to jeszcze nie wie, że ta nasza walka i te wyścigi to ściema bo jak tylko kurtyna zawodów opadła postronny obserwator mógł zobaczyć obraz jak z polskiej polityki. Dwa nienawidzące się obozy, konserwatyści i liberałowie na jednej imprezie w jednym lokalu. Gadający ze sobą przyjaźnie śmiejący się. Podający sobie ręce i klepiący się po plecach. Różnica taka, że lemingi też były. Dlatego właśnie jesteśmy wyjątkowi.
Tym razem nic nie jadłem na stacji tylko kupiłem małą colę i wodę niemoralną.

Wielkopolska. (c) Podjazdy

Gdy ruszamy daje o sobie znać harcowanie. Bolą ścięgna Achillesa. Kolana znów dają znać o sobie. No właśnie nic nie pisałem o kolanach. Jak to człowiek szybko wypiera niezbyt miłe przeżycia. Gdzieś na 100 km zaczęło boleć mnie lewe kolano a od 170 oba, prawe tak, że musiałem zaciskać zęby. Trochę na Punkcie Żywieniowym przestało ale dopiero po 350 km się unormowało, że bolało znośnie.
Po kilkunastu km znów zaczyna mi się nudzić i zamulać ale na szczęście tym razem z pomocą pośpieszyło ukształtowanie terenu i zawijasy na trasie bo mam wrażenie jak byśmy jechali w kółko. Z pagórkami się bawię, te mniejsze dociskam i łykam wszystkich a te mniejsze kręcę na blokadzie mocy żeby ocalić kolana. Udaje się to bo ból jest constans.
Gdy docieramy do Śremu moim łupem pada kolejna butelka coli. Wyciągam spodnie i bieliznę termo spod koszulki i tylko mam nadzieję, że nie zrobi się nagle 30 stopni bo wtedy zasnę. Odbijają się te niedospane noce, przepracowane dnie i ogólne wykończenie organizmu.
Kilka km przed metą padają mi bakterie w Garminie ale jakoś nie chce mi się ich zmieniać. Mam licznik to będę wiedział ile przejechałem.
Wpadamy na Rynek w Kórniku ale tym razem żaden kogut ani najmniej ważna kurka na nas nie czeka. Nawet kurczaczek. No właśnie, kurczaczek. Rosółłłłłł. Po maratonie będzie rosół.

Po maratonie zawsze humory dopisują :)  (c) Podjazdy

Meta okazuje się jest na polu namiotowym. Błysk fleszy, kamery media forumowe itp. Całe szczęście gdy podniosłem ręce do góry i  wrąbałem się w lej po zabłąkanej rosyjsko-ukraińskiej bombie nie wywinąłem orła bo byłbym objawieniem tego maratonu a nie tak jak było naprawdę Ci, którzy po raz pierwszy pokonali taki dystans. Szczególne gratulacje dla Kahy, Werrony i Jacka, którzy pokonali to na rowerach MTB a jacun w ogóle nie wyglądał na zmęczonego.
Bardzo fajna impreza. Jeśli wszystko będzie po mojej myśli to za rok widzimy się ponownie. Bardzo dobry czas przejazdu jak na taką grupę. Miła i fajna atmosfera, dużo dobrej zabawy, nowe twarze. Trochę urozmaicenia w postaci wygłupów. Było spoko.
Co prawda gdy świecił taki piękny księżyc wolał bym być gdzie indziej no ale .... :P


Miłośnicy Starego i Nowego Ładu czyli większość uczestników Pierwszego Wielkopolskiego Ultramaratonu Szosowego. (c)Podjazdy

Gdyby kogoś interesowała strava -> https://www.strava.com/activities/359482073

Ps. jak widzicie z opisu nic się nie działo dopóki wszystko było takie poukładane i turystyczne, dopiero jak Nowy Ład został zburzony to zaczęło się coś dziać. Precz z Nowym Ładem i Porządkiem. Niech żyje anarchia i każdy sobie rzepkę skrobie.
Ps2. Przez pół maratonu jechałem na przedzie i prowadziłem peleton a żaden leming Nowego Ładu mi nie podziękował. Widać, że zostaliście zmanipulowani i sterowani. Na dodatek realizujecie proroctwo Seksmisji - rządzą Wami kobiety.

"Niespodzianka. Kto prowadzi grupę?" (c) Elizium

Ps3 Pisałem, że Tomek to wariat? Jego odpoczynki zawsze wyglądały tak:

Z takimi to nawet nie ma sensu rękawicy podnosić.

Ps4 Miauuu

Trasa:


Kategoria 500 i więcej, Gminobranie, Czarnula 2015

W końcu ... tylko dlaczego znów w upale ...

  • DST 112.34km
  • Czas 04:18
  • VAVG 26.13km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 633m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 lipca 2015 | dodano: 19.07.2015

Tak się jakoś złożyło że prawie dwa miesiące nic nie pisałem.
Każdy, gdzieś, kiedyś ma kryzys twórczy. Mnie jakoś dopadł był w czerwcu i chwilę trzymał.
Nie wiem czy już minął ale tym razem postaram się sklecić małą opowiastkę o tym, że ilekroć już raczę wsiąść na rower to jest upał.






"Muzo
Natchniuzo

tak
ci
końcówkuję
z niepisaniowości

natreść
mi
ości
i
uzo"


Gdy miło i przyjemnie we wspaniałym towarzystwie spędzałem rowerowo weekend "bożocielny" na Lubelszczyźnie pogoda była wyśmienita, ciepło ale nie upalnie, temperatury przyjemne w dzień i dosyć przyjemne w nocy gdy można było posiedzieć na molo, nic nie zapowiadało, że to póki co ostatnie dla mnie, optymalne temperatury na jazdę rowerem. Maraton Podróżnika, który był tydzień później, odbył się w warunkach, które mnie zabiły jeszcze zanim przejechałem 100 km. Odechciało mi się jeżdżenia i gdy ponownie wsiadłem na rower trzy tygodnie później sytuacja się powtórzyła. Pierścień Tysiąca Jezior to 600 km przejechane w kolejne dwa upalne dni. Myślałem, że wyczerpałem już limit upałów do jazdy rowerem ale gdy w końcu po dwóch tygodniach mogłem (chciałem już tydzień wcześniej) wsiąść  na rower okazało się, że pogoda znów jest taka sama. Odczekałem zatem do popołudnia i dopiero przed 16 ruszyłem by troski dnia codziennego zostawić za tylnym kołem i cieszyć się jazdą....
Mimo popołudnia temperatura nie rozpieszczała bo licznik cały czas wskazywał 34 stopnie. Postanowiłem, że tempo będzie w miarę spokojne aby się nie zamęczyć w tym słońcu. Załóżmy, średnia niech będzie 25 km/h. Na dodatek jeszcze zacząłem jazdę pod wiatr. Niby lepiej bo wiatr schładza ale było tak duszno, że niewiele on dawał.
Postanowiłem zrobić 112 km aby dokręcić do 5000 km w tym roku. Wg planu tyle powinienem mieć na koniec czerwca. Trzeba będzie to nadrobić w jesienno-zimowych miesiącach. Żeby był też drugi cel pojechałem po jedną z gmin, która była białą plamą wśród już zaliczonych.
Wziąłem ze sobą tylko 1,5 litra picia ale chciałem sobie po 30 km zrobić pitstopa więc było akurat.

Orsk. Ganiałem po tych lasach przez 16 lat ale nie wiedziałem, że depczę po storczykach :D

Z Orska pojechałem do Chełmu a później wzdłuż Odry do Radoszyc gdzie ją przekroczyłem i znów pod wiatr pojechałem po moją zdobycz. Postanowiłem dojechać do Bełcza Wielkiego - miejscowości, którą oglądałem przez ponad 30 lat a nigdy w niej nie byłem. Niby tylko kilka km od miejscowości, w której mieszkałem w dzieciństwie ale widywałem ją najczęściej z daleka bo przez rzekę.
Gdy dojechałem do Bełcza moją uwagę przyciągnął fajny pałac z zabudowaniami gospodarczymi.
Jako, że zaczęło mnie boleć kolano postanowiłem dać mu odpocząć i trochę pofocić.

Ładne lokalne dróżki wzdłuż Odry.

Rzut oka na Odrę z mostu w Radoszycach.


Oto moja przyszła rezydencja. Muszę tylko jeszcze chwilę popracować bo właśnie patrzyłem na stan konta i brakuje mi kilku zer.


Wybaczycie mi, że ten zarośnięty podjazd wybrukuje i ostatnie metry swoje szosy będziecie musieli prowadzić? W zamian obiecuje, że nie zabraknie dla nich miejsca w środku.

Zastanawiam się jak zagospodarować te zabudowania.....


Niestety, pora wracać do rzeczywistości. Też fajnej.
Swoją drogą, warto przeczytać w necie o tym pałacu, jeszcze do niedawna w całkiem dobrym stanie.


W sumie bardzo fajnej ....

Panie....!!! To nie Anglia...


Następnie uzupełniłem w miejscowym sklepie zapasy wody, chwilę pogadałem ze stałymi bywalcami ławki podsklepowej o tym gdzie jadę, dokąd, skąd i w ogóle po co. Dowiedziałem się, że w Ścinawie jest jakiś Blues festiwal, i że warto tam zajrzeć. Widać ukulturalniona ta ławka.
Dłuższą chwilę było z wiatrem ale niestety kolano zaczęło dawać znać o sobie już w okolicach Chobieni. Z sentymentu do tej miejscowości zatrzymałem się porobić trochę zdjęć mimo, że Chobienia w większości leży po drugiej stronie Odry.
Przypominam sobie również, że zrobiłem dużą głupotę ruszając na trasę bez jedzenia. Nie byłem w ogóle głodny i nie pomyślałem o tym. Jakoś ostatnio w ogóle nie wchodzą mi słodycze podczas jazdy i na samą myśl, że mam kupić snickersa w sklepie i go zjeść zrobiło mi się niedobrze więc nawet gdy już mi prąd odetnie postanowiłem ciągnąć na zgonie samą tylko siłą woli. Na szczęście póki co nie odcinało mnie więc oby do Ścinawy :)


Chobienia.

Drogi wzdłuż Odry są całkiem fajne i przyjemne. A gdy jakoś po 19 po raz pierwszy na termometrze zobaczyłem z przodu dwójkę to już w ogóle było pięknie. Jakoś lepiej zaczęło się kręcić mimo bólu kolana. Co dziwne bolało prawe, niby to całkiem zdrowe. No cóż, może ono tak specjalnie, żeby głupi Arek wybrał się w końcu jak powinien do lekarza. Po drodze dla zdrowotności złapałem jeszcze dwa odcinki bruku. Piękny masaż dla rąk i tyłka :D Na szczęście jeden z nich udało mi się w większości ominąć chodnikiem bo był przez całą wieś.


Gdy temperatura zrobiła się przyjemna.


Gdy dojechałem do Ścinawy, rzeczywiście odbywał się tam "Ścinawski Blues nad Odrą". Pełno było motocykli, aut i ludzi.

Gdzieś mniej więcej na moście poczułem, że odcina mi prąd ale stwierdziłem, że te 25 km (do planowanych 112) przejadę jakoś. Od początku miałem założenia, żeby dojechać do domu mając średnią z jazdy około 25 i nawet mimo jazdy bez zasilania powinno się to udać.
Odcinek Ścinawa - Lubin wyparłem już z pamięci więc nie napiszę jak było ale gdy podjechałem w okolice domu brakowało mi 3 km więc dokręciłem bo założenia są po to żeby je wypełniać.
Pierwszy raz jechałem po tamtej stronie Odry z Radoszyc do Ścinawy i trzeba przyznać, że całkiem mi się spodobało i kto wie czy to nie będzie moje standardowe kółko 100 :)
Zastanawiam się jak tam moje kolano i myślę, że zaraz pójdę to sprawdzić bo zawsze dążę do wyjaśnienia niejasności a z taką niewiadomą tylko będę się męczył zamiast spędzać spokojnie niedzielę.

Trasa:

Jeśli ktoś lubi to link do Stravy -> https://www.strava.com/activities/348890980





Kategoria Gminobranie, 50-100, Czarnula 2015

Pierścień Tysiąca Jezior czyli kolejny maraton w upale

  • DST 615.00km
  • Czas 26:48
  • VAVG 22.95km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 3950m
  • Sprzęt Czarnula
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano: 06.07.2015

Mam nadzieję, że tym razem coś napiszę o maratonie

Trasa:


Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2015, Gminobranie