Zima na Litwie - dzień 2
-
DST
135.00km
-
Czas
07:24
-
VAVG
18.24km/h
-
VMAX
39.30km/h
-
Temperatura
-9.0°C
-
Podjazdy
960m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ciężko nam szło z rana bo minęło 2,5h zanim ruszyliśmy.
Tym razem założyłem grube ciepłe spodnie ... narciarskie. Jak dla mnie idealne na większe mrozy.
Od razu zaczynami od ośnieżonych dróg więc powietrza w oponach pozostawiamy 2,5 atm. Od razu też psioczymy, że nie chciało się nam wczoraj tego zrobić i męczyliśmy się na takich nabitych. Tak się kończy lenistwo.
Takie mamy piękne widoki.
I takie.
W Zelwie daje znać o sobie fakt, że wczoraj bardzo mało piłem a jedzenie zupek chińskich jeszcze potęguje pragnienie. Dosłownie wysycham a nie mam nic do picia. Gdzie te Berżniki? W końcu są. Litr soku wypijam przy sklepowej ladzie. Drugi litr pakuję do sakwy.
Jedziemy dalej. Przerwa śniadaniowa zaplanowana dopiero na 50 kilometrze.
Chwilę później wjeżdżamy do kraju "as"
Niestety obiektyw zaparował i to na jednym z niewielu pozowanych zdjęć :D
Litwa i te jej szuterki dadzą się nam jeszcze we znaki, oj dadzą.
Ale za to piękne przestrzenie mają o jakie trudno u nas. Widać, że gęstość zaludnienia nie jest zbyt duża.
Gdy zobaczyłem bezkres bieli aż po horyzont od razu przypomniały mi się Mickiewiczowskie "Wypłynąłem na białego przestwór oceanu" No dobra w oryginale było "suchego" ale to mała różnica.
No takie widoczki też mieliśmy. Wilk pewnie będzie miał ładniejsze zdjęcia bo bardziej się przykładał do ich robienia :)
Na chwile wzniosłem się ponad to wszystko
Jakiś ichni Narodowy Parkas
No i pora zejść na ziemię i to nawet jakoś do 130 m n.p.m bo gdzieś na takiej wysokości jest most nad Niemnem, który wziął i zamarzł.
No dobra, nie aż tak bardzo bo coś tam płynie ...
Po wyjechaniu na górę kapnąłem się, że nie mam okularów więc zjechałem jeszcze raz podziwiać Niemen ale niestety nic to nie dało.
Jakąś chwilę później skręciliśmy na drogi, na których zdjęć. Ba, nie tylko zdjęć, nawet pozbyć się wydzieliny zwanej katarem nie było jak. Pod górkę trzeba było pilnować, żeby kolce jako tako łapały się lodu a z górki żeby nie wywinąć orła. I tak przez 30 km. Ostatnie 8 to apogeum. Czasami zastanawiałem się czy jazda prawie 40 km z górki po lodzie jest rozsądna. Na szczęście tylko czasami bo kto by jechał to do północy.
Tego dnia postanowiliśmy dokręcić więcej aby na ostatni zostało nam tylko 90 km. Po co pędzić na zapalenie płuc.
Rytuał jak zwykle. Zupki chińskie, picie w śpiworze bo już zaczęło je w sakwie łapać, trochę czytania i lulu.
Trochę mniej wygodnie mi się spało niż dnia poprzedniego ale też było nieźle.
Niestety temperatura nie zachwycała. Stabilne -9.
Trasa:
Kategoria 100-200
komentarze