Ostatni test przed MP
-
DST
510.00km
-
Czas
20:43
-
VAVG
24.62km/h
-
VMAX
54.35km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Podjazdy
2500m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ten weekend miał być ostatnim testem przed Maratonem Podróżnika, którego najnormalniej w świecie się boję.
Miał to być test wytrzymałości w jeździe solo. Jeszcze nie jechałem tak dużego dystansu solo ponieważ zawsze ktoś się znalazł do towarzystwa. Tym razem też tak miało być bo umówiony byłem z Waxem ale okazało się, że musi służbowo być w innym miejscu w Polsce i wspólna jazda odpadła.
Wieczorem w środę postanowiłem jeszcze kogoś znaleźć ale jak to u mnie bywa specjalnie nie chwaliłem się nikomu dystansem, który chciałem pokonać i poszukiwania były bardzo wybiórcze. Celem był Gdańsk a z wpisów na forum zapamiętałem, że jest jedna dziewczyna, która chciała tam pojechać więc kiedy tylko spotkałem ją na czacie u Yoshka zaproponowałem wyjazd ale niestety okazało się, że ma zaległą imprezę urodzinową i gości więc również odpada. Ale jednak ... tym zapytaniem coś uzyskałem .... propozycję wspólnej kawy przy zachodzie/wschodzie słońca nad jeziorem Pamiątkowskim. W sumie propozycja dobra ale ja trasę miałem poprowadzoną po drugiej stronie stolicy wygonionych ze Szkocji za skąpstwo. Plany są po to żeby je zmieniać a przy takich okolicznościach byłbym frajerem gdybym tego nie zrobił. Darmowa dobra kawa w dobrym towarzystwie, po cichu liczyłem również na jakieś ciast(k)o, jest wystarczającym powodem do zmiany trasy. Tym bardziej, że gdy okazałem jawnie swoje niezadowolenie, że nikt nie chce ze mną jechać i czuję się niepocieszony obiecała, że mnie pożałuje i pocieszy na tym 200tnym km. Hmm, pomyślałem, że będzie w takim wypadku ciasto urodzinowe :P
Szybko przerobiłem trasę, żeby wiodła przez Pamiątkowo i czekałem już piątku by ruszyć. Miałem dylemat czy ruszać w piątek w południe czy na noc. Wiatr wybrał za mnie - musiałem jak najbardziej wykorzystać słaby wiatr w piątek i w sobotę by jak najmniej walczyć z sobotnim masakrującym w tempie 12-14 m/s
Ruszyłem więc jak to zwykle u mnie bywa za późno bo o 13tej. Zwykle gdy planuję dojechać gdzieś na czas to liczę sobie średnią brutto 20km/h i tak tez zrobiłem tym razem. Planowo wyjazd miał być o 12 al wyjechałem o 13 więc musiałem się sprężać. W związku z tym pierwsze 100 km zrobiłem na raz. No może nie do końca po po ponad 60 km zatrzymałem się na króciutki sikustop ale to były max 2 minuty. Po 100 km w Wolsztynie rozsiadłem się na stacji paliw. Średnia z jazdy 27,9 km/h a brutto pewnie tylko ciut niższa.
Prawie pół godziny minęły bardzo szybko, wypiłem kawę, zjadłem hotdoga, napisałem wspaniałomyślnej koleżance gdzie jestem i o której mniej więcej będę no i ruszyłem. Wiatr zaczął trochę mocniej wiać a do tego zmieniłem kierunek jazdy więc następne 25 km było jazdą pod dosyć mocny wiatr - ciężko było mi utrzymać prędkość większą niż 25 km/h ale nie odpuszczałem bo wiedziałem, że mam niewiele czasu do zachodu słońca.
Koniec końców gdy minąłem już Kamieniec, trasa znów wiodła w kierunku mniej więcej północnym więc wiatr nie przeszkadzał już i mogłem nadrobić stracony czas.
Gdy minąłem autostradę dałem znać, że jestem już blisko i w miarę na bieżąco informowałem o mijanych miejscowościach i bardzo dobrze bo wolontariuszka z ruchu "pożałuj Wąskiego" wyjechała mi naprzeciw i ....... pojechała nieco inną drogą - na szczęście minęliśmy się tylko o kilka minut i już za chwilę razem pedałowaliśmy na miejsce gdzie mogliśmy obejrzeć zachód słońca. Niestety było trochę chmur a do tego źle trochę obliczyłem trasę bo wydawało mi się, że jest 20 km mniej i mimo, że byliśmy na miejscu przed zachodem słońca to nie za wiele było widać. Nad jezioro dojechaliśmy po dziurach i kamieniach ale moja Czarnula jest przyzwyczajona do takich nawierzchni.
Podczas ostatnich km dojazdu nad jezioro mogłem zrobić kilka zdjęć z perspektywy Hipcia ale ciemnawo już było i mój aparat słaby to zrezygnowałem.
Te pierwsze 200 km pokonałem ze średnią 27,1. Nie byłem zbytnio zmęczony ale chyba była ona jak dla mnie za duża. Mogłem za to zapłacić na dalszej części trasy.
Usiedliśmy sobie na trawce i Ola wyciągnęła termos z kawą i oczywiście
ciasto urodzinowe. Ogólnie to ciężko mnie zaskoczyć ale kopara mi opadła
gdy pod kubkami z kawą i pojemnikiem z ciastem znalazły się serwetki
ale .... to jeszcze nie koniec bo obok wspomnianych stanęła zapalona
świeczka. Widząc moje zdziwienie Ola powiedziała "No co? Przecież
mówiłam, że zapraszam na romantyczną kawę przy zachodzie słońca" No tak,
nie potraktowałem tego aż tak dosłownie. Musze większą uwagę zwracać w
takim wypadku na to co słyszę bo okazuje się, że nie doceniam
przeciwnika :P
Bardzo dobry jabłecznik, mniam palce lizać i to jeszcze jakie ilości. Wcześniej myślałem, że siądę sobie z kanapkami, które zrobiłem na wyjazd i kawką Oli i odsapnę chwilę ale kanapek wyciągać nie musiałem bo jabłecznika starczyło dla nas dwojga i jeszcze zostało. Znaczy to co zostało też wsunąłem. Chyba żebym był w jeszcze większym szoku na dalszą drogę dostałem kanapki oraz banana i całą potrójną paczkę sezamków. Ooooooo - a jak :-P.
Planowałem ten postój na godzinę ale jak wszyscy wiedzą jestem straszną gadułą więc ciężko mi się jest wyrobić w tak krótkim czasie a na dodatek Ola okazała się jeszcze większą gadułą niż ja. Tak bywa na ogół, że jeśli spotkam kogoś kto więcej gada to z wrażenia się zamykam i słucham - tak tez było tutaj. Gadała i gadała a ja słuchałem, później chyba ja gadałem i gadałem a potem to gadaliśmy i gadaliśmy. Forest Gump biegał a my gadaliśmy. Nawet się nie spostrzegliśmy jak wybiła północ. Jejku przez to jej gadulstwo prawie odechciało mi się jechać dalej. Na szczęście zebrałem się w sobie i jakoś udało mi się ruszyć. Trochę się ubrałem bo dotychczas byłem na krótko. W sumie całe szczęście, że zrobiło się zimniej bo wygoniło mnie to na rower. Odprowadziłem jeszcze Olę kawałek, żeby do domu nie miała zbyt daleko (wiadomo, późna pora, psy, źli ludzie a z braciszkiem czy mamusią nie chciałem mieć do czynienia) i pojechałem w stronę Obornik.
No właśnie a cóż to za Ola ?? Pewnie wielu z czytających te wypociny już się domyśliło, to znana z BSa starszapani. Poznaliśmy się już wcześniej więc może dzięki temu nie obawiała się mnie gościć w takich okolicznościach przyrody. Widać moja gęba wzbudza jakieś tam zaufanie.
Dziękuję bardzo za ten romatiszny punkt kawowy. Było bardzo miło. Myślę, że wszyscy mogą brać z Oli przykład gdy będą mi chcieli taki zorganizować (faceci tylko bez tej świeczki i serwetek proszę). Oczywiście, żartuję bo samo spotkanie w trasie jest już wystarczająco miłe i motywujące do dalszej jazdy.
Wszystko co miłe szybko się kończy więc popedałowałem po dziurawej drodze do Obornik gdzie zrobiłem sobie przerwę na kanapkę i w sumie ciężko było mi się zmotywować do dalszej jazdy. Tak długa przerwa nad jeziorem byłem może miła i fajna ale z pewnością nie była zbyt mądra ale kto powiedział, że ja jestem mądry? Nie żałuję oczywiście ale przez najbliższe prawie 100 km musiałem się nieźle motywować żeby jechać i nie zasnąć. W sumie w jako taki rytm kręcenia wszedłem dopiero po 60 km w okolicach Wągrowca.
Niestety z godziny na godzinę coraz bardziej przeszkadzał wiatr bo coraz silniej wiał z zachodu. W Szubinie po 300 km zrobiłem sobie kolejną większą przerwę, zjadłem coś i odpocząłem ale zimno mi się zaczęło robić więc zdecydowałem się jechać dalej. Za szybko skręciłem w stronę krajówki i władowałem się w takie dziury, że dobudziłem się do końca i gdy już wyjechałem na krajówkę, ło matko, bez pobocza to byłem obudzony. Pościgałem się trochę z busami i innymi autobusami i jakoś dojechałem do Bydgoszczy. Miałem ją ominąć lekko po zachodnich opłotkach ale zdecydowałem się przejechać przez środek. Całkiem nawet szybko mi to poszło. W międzyczasie rozebrałem się lekko bo już ciepławo było i zmieniłem baterie w GPS.
Na 330 km za Bynią przechodzę w pełni na krótki strój bo już niemiłosiernie grzeje i ruszam dalej. Postanawiam, że w Świeciu stanę na dłuższą chwilę i zjem coś ciepłego. W tym czasie wiatr przybiera na sile i trochę rzuca Czarnulą przy większych prędkościach. Gdzieś chwilę później wyprzedza mnie, pozdrawiając, miejscowy szoszon. Jakiś czas jadę za nim w odległości 100-200 m ale skręca w boczną i tyle go widziałem. Gdy dojeżdżam do Świecia okazuje się, że krajówka przechodzi bez ostrzeżenia w S-kę i muszę zjechać i żeby wskoczyć na trasę trochę się cofnąć. Jadę centralnie pod wiatr. Ciężko jedzie się nawet te 15 km/h. Od tej pory wiatr będzie mnie sukcesywnie dobijał aby w końcu złamać.
Zatrzymuję się przy Wiśle, robię zdjęcie królowej polskich rzek i dojeżdżam do Świecia. Aby dotrzeć do Gdańska postanowiłem skorzystać z trasy Ola, który całkiem niedawno jechał w przeciwnym kierunku tylko że wcześniej muszę coś zjeść i odpocząć. Od nocy mam ochotę na zupę i szukam restauracji lub baru, w których podają takie cuda. Niestety po 15 minutowych poszukiwaniach nie udaje mi się to bo restauracje albo zamknięte albo zarezerwowane więc zatrzymuję się na kebabie. Mięso ponoć wołowe a wielkość taka, że ledwo męczę wszystko.
Mam już na liczniku 380 km i zaczynam jechać "trasą Ola". Niestety wiatr ułożył się tak, że bardzo dużo jedzie się pod wiatr. Trochę lepiej się robi gdy wjeżdżam w Bory Tucholskie ale za to nawierzchnia woła o pomstę do Nieba.
Gdy wyjeżdżam na wojewódzką to wiatr zaczyna mnie łamać i zastanawiam się nad kontynuacją jazdy po wyznaczonej trasie. Wieje tak mocno, że żeby jechać 15 km/h trzeba się naprawę mocno napracować a nie jest to jeszcze typowy wmordewind. Zatrzymuję się po niecałych 30 km na odpoczynek na przystanku i stwierdzam, że będę walczył i jadę po trasie. W Skórczu gdy skręcam na zachód i jadę już centralnie pod wiatr stwierdzam, że owszem, jestem masochistą ale nie aż takim. Postanawiam jechać do Gdańska najprostszą drogą czyli wojewódzkimi przez Starogard Gdański.
Droga praktycznie wiedzie na północ i mocny wiatr przeszkadza ale nie ma tragedii. Czasem tylko zawieje tak, że rower zatrzymuje się prawie z miejscu. Bywają momenty, szczególnie gdy jadę z górki, że prawie zdejmuje mnie z roweru. Nie jest łatwo ale gdy pomyślę jaką bym miął przeprawę na zaplanowanej trasie to od razy robi się lżej.
W międzyczasie moją dolą interesuje się kaha z magfą, które ponoć siedzą gdzieś w knajpie i czekają na pociąg do domu. Kaha w międzyczasie informuje Magdę, że biedny i zmęczony Wąski niebawem wyląduje w Gdańsku i będzie czekał na pociąg. Od razu dostaję do Magdy smsa, żebym wpadał do niej bo co prawda jest w pracy ale przezimować można. Dzięki dziewczyny za wszystko. Wielkie dzięki. Kaha to okazuje się nie tylko Samiec Alfa ale także opiekuńcza mamuśka.
Gdzieś na około 25 km przed Gdańskiem biorę od kuzyna adres do kuzynki i postanawiam zrobić im niespodziankę. Lubię robić niespodzianki. Gdy dojeżdżam pod dom i dzwonię domofonem mając nadzieję, że są w domu, odzywa się głos Piotrka. Całe szczęście. Rozmowa wygląda mniej więcej tak:
Ja: Dzień Dobry
Piciu: Dzień Dobry
J: czy przyjmą Państwo śmierdzącego rumuna z Lubina ?
P: ale o co chodzi, kto ...
J: (nie mogąc już wytrzymać ze śmiechu) jak nie otworzysz to nie dowiesz się kto to
P: Wąski? ale skąd tu Wąski...
Otwiera domofonem drzwi i wyskakuje na korytarz bo mieszka na parterze. Gdy mnie zobaczył zbiera szczękę z podłogi a gdy zza drzwi wyciągam rower to pada praktycznie na kolana. Dla takiego widoku warto było się męczyć ponad 500 km. Zaskoczenie absolutne. Maria w swoim stylu gada jak najęta z tej okazji. Chyba nie może za bardzo uwierzyć bo cały czas powtarza te same sekwencje słów. Dzieci, które dawno mnie nie widziały chyba nie poznają ale to tylko chwilowe, za chwilę będziemy najlepszymi przyjaciółmi.
Maria jest tak zaskoczona, że gdy ktoś do niej dzwoni to zanim zdąży pogadać to musi wysłuchać opowieści jak to kuzyn ją zaskoczył. Śmiejemy się z tego z Piotrkiem a w tym czasie ja już uzupełniam kalorie. Jeszcze nie zdążyłem odtajać a już stał przede mną obiad. A gdy poszedłem wziąć kąpiel to kuzynka zdążyła już przygotować kolację. Od razu widać dobre pochodzenie. Zostałem po prostu przyjęty po królewsku za co im bardzo dziękuję.
Dzieci namalowały mi cały plik karteczek, nawet napisały krótkie listy.
Zrobiliśmy sobie razem zdjęcia i chyba było niewiele przed północą
położyliśmy się spać.
Mi niestety telefon nie dał spać i jeśli kimałem to jakieś niewielkie minuty bo o 4 trzeba już było wstawać na pociąg.
Ale o tym już w kolejnym wpisie.
Serdeczne podziękowania dla wszystkich spotkanych i nie spotkanych na trasie czyli: starszejpani, kahy. magfy, Magdy, Marii i Piotrka oraz ich dzieciom.
Przepraszam, za marną jakość zdjęć i obiecuję, że następnym razem będą w jakości akceptowalnej
Trasa:
Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2015, Gminobranie
komentarze
Oczywiście gratuluję tego i owego. ;)
Poczytajcie jak było naprawdę tutaj: http://starszapani.bikestats.pl/1329860,Niewaski-Zachod-Slonca.html
:D