100-200
Dystans całkowity: | 6393.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 276:21 |
Średnia prędkość: | 23.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.90 km/h |
Suma podjazdów: | 37610 m |
Liczba aktywności: | 47 |
Średnio na aktywność: | 136.03 km i 5h 52m |
Więcej statystyk |
Nie prowadź mnie, sama wiem czego chcę, i będę chciała to się zgubie ...
-
DST
136.60km
-
Czas
05:32
-
VAVG
24.69km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Podjazdy
809m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
W końcu. W tak pięknych okolicznościach przyrody i to najpierw w towarzystwie siostrzyczki, później dołączyła do nas kolejna siostra a później ja pojechałem w swoją stronę a one w swoją. Ostatnie 35 km z Radkiem
Trasa:
Kategoria 100-200, Czarnula 2015
A ja twierdzę - baronowo - wkrótce minie zima zła, Z wiosną zaczną się na nowo nasze słodkie trulla-la...
-
DST
111.00km
-
Czas
04:26
-
VAVG
25.04km/h
-
VMAX
39.00km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
Podjazdy
723m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Mam nadzieję, że z ilości postojów Hipcia jest ze mnie dumna
Była by minuta, gdyby nie pękła szprycha i nie trzeba było wykręcać klocka z hamulca
Trzeba będzie naprawić koło do jutra bo nie może Elizium nadrobić do mnie za wiele ...
Ubrałem się tylko w termo i standardowy strój i o dziwno było ok
Trasa:
Kategoria 100-200, Czarnula 2015
Ciągle pada ..... A ja? A ja chodzę w strugach wody, ale z czołem podniesionym....
-
DST
137.00km
-
Czas
06:14
-
VAVG
21.98km/h
-
VMAX
38.30km/h
-
Temperatura
14.0°C
-
Podjazdy
550m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
żadna siła mnie nie zmusza i nie goni,
idę niby zwiastun burzy z kwiatkiem w dłoni, o tak!
Turystycznie. Odprowadzając Kahę i Tereskę na wyprawkę testerską.
Nie było tak źle w tym deszczu.... dopóki się jechało.
Achilles nadal dokucza. Przestanie kiedyś ?
Trasa:
Kategoria 100-200, Czarnula 2015
Dane nam było słońca zaćmienie, następne będzie może za sto lat ...
-
DST
115.10km
-
Czas
05:25
-
VAVG
21.25km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Podjazdy
790m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Dookoła Lubina
Trzy dni po ukończeniu Góry MRDP nie było zbyt lekko bo bolało to tu to tam ale było jak zwykle fajnie.
Trasa:
Kategoria 100-200
I każdy z nas tyle traci, wiesz? Wciąż przez to Kim udaje, że jest
-
DST
205.00km
-
Czas
07:47
-
VAVG
26.34km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
Podjazdy
1083m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trasa:
Kategoria 100-200, Czarnula 2015
wykonanie założonego planu na ten tydzień
-
DST
216.90km
-
Czas
09:20
-
VAVG
23.24km/h
-
VMAX
44.00km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Podjazdy
700m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan mówi: "Do 10 maja muszę mieć zrobione 3 x100 lub 2x100 i 1x200"
Żeby za mało nie było postanowiłem dziś zrobić 200 i to w dodatku z niespodzianką jak to u mnie bywa.
Umówiłem się, że wyjadę naprzeciw dolnośląsko-poznańskiej grupie dojazdowej na zlot i potowarzyszę im do noclegu.
Zapomniałem tylko powiedzieć im, że planuję spotkać się z nimi we wrocku. Po swojemu obadałem sprawę ich wyruszenia i nastawiłem budzik na 5:20 żeby zdążyć do 10 do Wrocka.
Okazało się, że spać poszedłem dopiero o 2 więc budzik po prostu wyłączyłem i spałem dalej. Wstałem o 5:50 i spokojnie rozpocząłem przygotowania do wyruszenia. Zrobiłem 3 kanapki. Zjadłem lekkie śniadanie, zamontowałem po praz pierwszy sakwę podsiodłową kupioną specjalnie do szosy i wyruszyłem nach Breslau. Plan był taki, że cisnę na spotkanie grupy dojazdowej w trybie "treningowym" i robię około 100 km a następnie w trybie wyprawkowym wracam z nimi i w domu mam 200 na liczniku. Plan prosty.
Trochę przeliczyłem się z drogami pomiędzy Prochowicami a Środą Śląską bo do Malczyc była jakaś masakra. Nawet trafiła się kostka taka, że koło wpadało pomiędzy kostki. Wolałem jechać po trawiastym poboczu niż po tej kostce. W Prochowicach zrobiłem małe zakupy, bułka, banany i batony.
Całe szczęście od Środy Śląskiej zaplanowałem jazdę krajówką i to było dobre rozwiązanie bo prędkość od razu mi skoczyła, mimo jazdy pod wiatr i kilku górek tylko raz czy dwa prędkość spadła poniżej 30 km/h a na ogół było to 36.
Już dawno nie przeleciałem przez Leśnicę tak szybko. Auta, które mnie wyprzedzały od Środy Śląskiej wszystkie wyprzedziłem przed przejazdem i światłami i nawet za nimi tak, że ostatnie z nich wyprzedziły mnie dopiero chwilę przed AOW. W międzyczasie dowiedziałem się od Kahy, że przed 11 raczej nie ruszą więc postanowiłem pojechać aż do nich pod dom. Dojechałem w momencie, w którym ruszali. Trochę się chyba zdziwili więc niespodzianka się udała :D
Trasa do Wrocka:
Od razu ruszyliśmy na spotkanie magfy, która czekała na nas na Placu Grunwaldzkim, jeszcze wszamałem kebaba i ruszyliśmy uwielbianą przez wszystkich DW 342 do Pęgowa. Ruch był straszny więc jako że prowadziłem starałem się jechać w okolicach 25km/h a ze wiatr mieliśmy lekki ale w plecy to z sakwami dało się spokojnie tyle jechać. W Pęgowie skręciliśmy w stronę Brzegu Dolnego i niespiesznie z kilkoma postojami jechaliśmy aż do Lubiąża. W Lubiążu zjedliśmy zaiste dobry obiad w Karczmie Cysterskiej.
Kaha narzekała, że nie ma okazji do wypróbowania opon terenowych, które założyła do roweru i więc po obiedzie, który zakończył się o 19 miała szanse kilka km za Lubiążem wjechaliśmy na drogi polne. Moja Czarnula była dzielna i w niczym nie ustępowała wyprawowcom. Szła po terenie jak wściekła, pod koniec nawet na wał prawie wjechałem po trawie, Prawie, bo zahaczyłem pedałem o wał i musiał stanąć. Gdzieś w okolicach Ścinawy dojazdowcy rozbili obóz już po ciemku w fajnym lasku a ja popedałowałem do domu.
Jak na złość gdy tylko zakończyli rozbijać namioty zerwał się mocny wiatr i najgorsze, że wiało od Lubina. Na szczęście mimo, że wiało dosyć mocno to udało się całkowicie przyzwoicie przejechać te ostatnie 25 km.
Dziś przekroczyłem 2000 w tym roku, 600 w tym miesiącu i to całkiem dobrze rokuje na przyszłość.
Zaliczyłem w końcu jakieś nowe gminy. Dokładnie 6 szt.
Mam nadzieję, że Eli odpowie w dobrym stylu na ten mój wyjazd i coś sensownego wykręci, żeby utrzymać swoją przewagę :P
Kategoria 100-200, Czarnula 2015, Gminobranie
Kotlina Jeleniogórska z Grupą Dolnośląską
-
DST
151.00km
-
Czas
07:48
-
VAVG
19.36km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Podjazdy
2264m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno dawno temu Kaha zamieściła na forum propozycję trasy górskiej na sobotę ale była z tak wielką ilością przewyższeń, że nie wzbudziła we mnie nic poza delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak gdy sprowadzona przez bardziej doświadczonych na ziemię zmieniła trasę na łagodniejszą (rękoma emesa) zainteresował mnie ten wypad.
Pogoda sprawiła, że trasa finalna różniła się od tej zaproponowanej kierunkiem z JG zamiast do JG ale miała podobną ilość przewyższeń.
Ostatnie trzy dni pracowałem nocami więc nie byłem zbyt dospany a nocka z piątku na sobotę gwarantowała, że moja pierwsza górska trasa w tym roku będzie dobrym sprawdzianem wstępnym. Pierwotnie nad ranem miałem wrócić z Wrocka i z powrotem pędzić do Wrocka na pociąg ale gdy przyjechałem do domu pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie pojechać do Żarowa bo nie dość, że odrobinę bliżej to dużo szybciej no i czasu będę miał więcej bo pociąg jedzie do Żarowa prawie godzinę.
Gdy nie zjawiłem się na dworcu we Wrocku wszyscy pewnie pomyśleli, że zrezygnowałem/nie dałem rady ale Wąski lubi niespodzianki i pojawił się w Żarowie. W pociągu zastałem już kahę, emesa oszeja i Bartka. Emes zdążył już tego dnia zrobić dwa kapcie więc zapowiadało się całkiem nieźle. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Jelony żeby nie zaspała i w Wałbrzychu nasza ekipa była już w właściwym składzie.
Wysiadamy w Cieplicach i udajemy się jeszcze na kawę na stacji Orlenu. Szybkie przygotowania i ruszamy przed siebie. Humory dopisują, pierwsze światła i pierwsze zakręty, na których kierowca BMW szczęśliwie omija Jelonę ale zrobił to tak, że wstrzymaliśmy oddech.
Pięć kilometrów rozgrzewki i zaczyna się pierwszy podjazd. Taki na rozgrzewkę. Na podjeździe oczywiście Ilona wyrywa się do przodu, chwilę później za nią emes. Jadę w środku stawki z Bartkiem i oszejem, kilkadziesiąt metrów za nami stawkę zamyka kaha.
W pewnym momencie doganiamy znudzoną Jelonę a chwilę później czekającego na nas emesa. ostatnie 70m przewyższenia to już fajna ścianka, na której emes i Bartek muszą się trochę posiłować bo jadą na szosowych przełożeniach. Dał nam w kość ten podjazd. Pocieszamy się, że to tylko rozgrzewka bo następny będzie jeszcze lepszy.
Zjeżdżamy do Przesieki i skrecamy w prawo w stronę Karpacza. Kolejny podjazd ponad 400m przewyższenia robimy w podobny na raz w bardzo podobny sposób jak ten ostatni. Całe szczęście, że pogoda nam dopisuje. Co prawda nie ma pięknego słoneczka, które przydało by się na zjazdach ale najważniejsze, że nie pada. Na samym początku zapomniałem założyć rękawiczek i przy podjazdach to plus bo nie są one w ogóle do niczego potrzebne ale przy zjazdach przydały by się ale oczywiście zawsze jak wjadę na górę to jest mi tak gorąco, że zapominam o nich. Jadąc z góry jest niestety przeraźliwie zimno i ręce mam czerwone i skostniałe ale nie będę się zatrzymywał gdy pędzimy kulturalnie z góry.
fot kaha - Jeszcze pełni sił bo Okraj przed nami
Wjechaliśmy
do Karpacza i zrobiliśmy sobie jakieś foty bo nikt o tym nie pamięta a jakoś
trzeba udowodnić niedowiarkom, że Grupa Dolnośląska jeździ rowerami a nie tak
jak Krakowska alkoholizuje się. W dół lecimy dosyć szybko ale trzeba non stop
hamować bo zakrętów sporo, droga mokrawa, dziur trochę i ludzie szwędający się
po jezdni. W sumie nie ma się co spieszyć bo i tak na dole trzeba będzie czekać
na kahę, którą ochrzciłem na tym wyjeździe Pierwszą Hamulcową Rzeczpospolitej.
W sumie ma hamulce to hamuje - nie tak jak ja - tylny hamulec skończył mi się
na BBT i nie zdążyłem jeszcze założyć nowych klocków, przedni dałem jeszcze
radę podciągnąć przed wyjazdem na tyle aby był skuteczny. Ja w większości
hamuje przednim więc aż dziw, że to tylny mi się skończył.
Dolatujemy do Kowar, mały postój przed Netto i zaczynamy kolejny, największy
podczas tego wyjazdu podjazd. Wjazd na przełęcz Kowarską i Okraj w jednym. W
sumie jakieś 600m. Na Kowarskiej pierwszy odcinek do zakrętu był najgorszy,
później już fajnie poszło. Mały przystanek na skrzyżowaniu w celu zebrania
całej grupy i "lecimy". Scenariusz taki jak zwykle. Jelona po niej
emes a później reszta stawki. Gdy wjeżdżamy na górę robimy kilka fotek i
postanawiamy wejść na coś ciepłego do schroniska. Żurek niestety był bez jajka
ale była. Wspominam ilość żurków zjedzonych na BBT, pijemy herbatę, kawę jemy
pierogi, jajecznicę, ser smażeny i różne inne na czym schodzi godzina. Niby
niedługo ale czas pędzi nieubłaganie. Mamy przed sobą jeszcze 100 km, kilka
mniejszych podjazdów i pociąg w Żarowie o 21:23.
fot. kaha - ciśniesz dalej, na przełęcz to jeszcze kawałek, do szarego domku :)
fot. oszej - Okraj za nami a humory nadal dopisują
fot. kaha - od lewej: Wąski, emes, kaha, Bartek, Jelona, oszej
Na zjazd ubieram kominiarkę, zapinam wszystkie możliwe wywietrzniki bo cały
czas jestem mokry od potu a nie mam zamiaru spędzić reszty weekendu w łóżku a
tym bardziej tygodnia. Zatrzymujemy się jeszcze na punkcie widokowym żeby
zrobić fotę i aż do Lubawki czeka nas wyziębiający zjazd. No prawie bo w
okolicach Szczepanowa mamy jeszcze mały podjazd
fot. kaha - a to my i nasze rowery z widoczkiem
Widok z Okraju
Mały postój robimy na rynku w
Chełmsku. Widać po wszystkich, że sił już mamy mniej niż rankiem. Kaha mówi, że
musi uzupełnić cukier inni nic nie mówią ale widać, że każdy myśli podobnie bo
do wody dolewamy soków a chyba każdy wciąga jakieś batony. :)
Za Chełmskiem spokojnie przygotowujemy się do podjazdu kręcąc umiarkowanie gdy
doganiają nas szoszoni z lubuskiego (rej FSD) będący pewnie na zgrupowaniu.
Dobre 50m przed nami jedzie Jelona, którą dopingujemy żeby nie dała się
szoszonom. Dołącza do nich ale po jakimś czasie daje za wygraną. Po jakimś
czasie w połowie podjazdu doganiają nas niedobitki z tej ekipy. Widać i wśród
nich są słabsi. Pocieszam się myślą, że są ode mnie 20 lat młodsi i nie mają za
sobą dzisiaj ponad 1500m przewyższeń. :D
W Mieroszowie wskakujemy na krajówkę i z dobrą prędkością przelotową lecimy w
stronę Wałbrzycha. W Unisławie Śląskim żegnamy się z Jeloną, która jedzie do
domu. My skręcamy na dziurawą drogę wojewódzką w stronę Głuszycy. Kaha
wystartowała pierwsza i gdy ruszamy jest już z 200 m przed nami. Próbuję ją
gonić ale słabo mi to idzie bo doganiam ją dopiero na górze. Zjazd do Głuszycy
jest szybki i jeszcze zimniejszy. Gdy emes rysował trasę to aby nie było za
mało podjazdów poprowadził trasę przez Jedlinę. Jesteśmy już mocno zmęczeni ale
twierdzimy, że trasę mimo wszystko musimy przejechać i nie ma co skracać trasy
ani bać się podjazdów. Dzięki temu trafiamy chyba na najbardziej stromy podjazd
dzisiejszego dnia. Jest krótki ale za to stromy. Bartkowi chyba nie udaje się
go do końca podjechać bo brakuje mu przełożeń.
Od tej pory praktycznie cały czas droga prowadzi w dół. Kilka razy zdarzają się
małe podjazdy gdzie trzeba trochę docisnąć ale to rzadko. Całe szczęście nie
jest aż tak stromo i trzeba kręcić, dzięki temu organizm nie wychładza się
mocno. Pierwotnie plan był żeby jechać do Jaworzyny Śląskiej ale w związku z
tym, że moje auto stało w Żarowie zmieniliśmy punkt docelowy i starą drogą na
Żarów w całkowitych ciemnościach pomknęliśmy na spotkanie mety.
Gdzieś kilka km przed Żarowem wspominam, że jestem już mocno głodny i cieszę
się na samą myśl, że w domu mam pewnie coś dobrego do zjedzenia. Temat
podchwytuje Michał i stwierdza, że w domu to on też ma ale teraz by nie
pogardził jakąś np. pizza. "Może by tak zamówić pizze na peron?? - zagaja.
Mi tam dwa razy takich rzeczy mówić nie trzeba. Telefon do niezawodnego w
takich tematach szwagra i już 2 minuty później mamy nr telefonu do pizzerii. 3
minuty później pizza już jest zamówiona.
Podjeżdżamy pod stację PKP i idziemy z emesem po zamówione żarełko, które
szczęśliwie znajduje się na przeciwko. Chwil kilka później siedzimy już na
peronie i konsumujemy. Nawet nie wiedziałem, że jestem tak głodny. Pizza była
bardzo dobra.
Dzień bardzo dobrze spędzony. Nie dość, że dałem sobie nieźle w kość to
jeszcze w super towarzystwie. W czasie jazdy a tym bardziej na postojach
mieliśmy kupę czasu aby pogadać, pośmiać się i wymyślić nowe wyjazdy. W naszych
głowach zakiełkował wspólny kwietniowy wyjazd z trasą dłuższą niż tym razem ale
bardziej płaską. Na góry przyjdzie jeszcze czas w maju.
Zdobyłem tylko trzy gminy ale zawsze to coś. Dzięki temu wyjazdowi przekroczyłem
1000 km w tym miesiącu i zbliżyłem się do wyrównania słabego wyniku pierwszego
kwartału z tamtego roku. O ile styczeń i luty miałem bardzo słaby to chociaż w
marzec nadrobił.
Wszystkim uczestnikom dziękuję za wspólne kręcenie i bardzo miło spędzony czas.
Do następnego wyjazdu.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
Wyprawka XVI dzień trzeci
-
DST
111.00km
-
Czas
05:41
-
VAVG
19.53km/h
-
VMAX
52.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Podjazdy
702m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeśli ktoś spodziewał się, że dzień trzeci naszej wyprawki to po prostu odjazd do domu to solennie się zawiódł. Organizatorzy przewidzieli na ten dzień moc atrakcji. Sama pobudka w głuszy, następnie śniadanie to było coś pięknego a kolejne godziny miały tylko potwierdzić atrakcyjność tej niedzieli. Zacząłem od pierwszych km bez rękawiczek bo czegoś musiałem zapomnieć. Na szczęście marg poratowała mnie swoimi rezerwowymi za co jestem jej niezmiernie wdzięczny po po tym kilometrze już nie czułem palców to nie wiem co by było po kolejnych dziesięciu. Pewnie bym założył skarpetki na ręce albo cuś.
Od pierwszego km już teren. Ładne lasy, fajny szlak. O dziwno dzisiaj nie ma postojów co chwila. Pierwszy sikustop dopiero po 14 km. W Zawoni pojawiają się pierwsze drogowskazy na Lubin i kilka osób mi sugeruje, że już wiem jak do domu dojechać. Czyżby mieli mnie już dosyć? Całkiem możliwe. :P
Po drodze do Trzebnicy zaliczamy jeszcze około kilometr fantastycznej kostki oraz fajna górkę, z której wyciskam z roweru ponad 50 km/h. W okolicach Taczowa Wielkiego rozstajemy się z oszejem dewunską i Jeloną. Oszej ma problemy z przednim kołem a Jelona spieszy się do Wrocka.
W Trzebnicy mały popas przed Biedronką i udajemy się na ostateczną rozprawą z terenem. Kocie Góry robią wrażenie. Nie wiedziałem, że tak całkiem niedaleko są takie fajne tereny. Już na samym początku przedzieramy się przez krzaki i jakieś rowy prowadząc i przenosząc rowery. Później jest tylko lepiej. Podjazdy, które nie wszyscy są w stanie pokonać. Mi na szczęście udaje się zawsze jakoś je pokonać ale z sakwami to nie lada wyzwanie. Od podjazdów nie gorsze są zjazdy. W pewnym momencie jadę z przednim tylko hamulcem, który już ledwo działa i zastanawiam się kiedy ostatecznie puści. Teren trudny bo dziury i kupę gałęzi ale udaje się zjechać bez problemu. Oczywiście mogłem przejechać dookoła jak to zrobili niektórzy ale nie będę szedł przecież na łatwiznę :D
Gdy lądujemy już w Kuraszkowie na asfalcie i jedziemy w kierunku Obornik, Iwo łapie kolejną na tej wyprawce gumę. My akurat byliśmy z przodu i nie wiedzieliśmy kto złapał kapcia ale Żubr podawał stawki bukmacherów i za Iwa płacili najmniej, drugi w kolejce był podjazdy. Okazało się, że miał rację. Iwo złapał 4 kapcia na tej wyprawce. Nie zazdroszczę.
W tym momencie postanowiliśmy się rozstać. Grupa wrocławska czekała na Iwa a górnośląska i poznańska udała się na dworzec PKP. Udałem się z nimi bo miałem chęć odwiedzić Wujka Cześka a w tym czasie ktoś by mi roweru popilnował ale niestety dworzec jest po remoncie i toalety nie są czynne więc udałem się na stacje Orlenu gdzie spotkałem Bartka, który również przyjechał w tym celu. Wypiliśmy razem kawę, pogadaliśmy i rozjechaliśmy się do domów.
Tranzyt do Lubina DW 340 przebiegł bez zakłóceń. Miałem stanąć w Wołowie na sikustopa i włączyć tylną lampkę bo zapomniałem ale postanowiłem korzystać ze słoneczka i nie zatrzymywać się. Zatrzymałem się dopiero za Ścinawą na krótką chwilę i popędziłem dalej mając nadzieję, że zdążę do domu przed zachodem słońca. Praktycznie udało mi się mimo że od Wołowa to była cały czas walka z wiatrem. Niby miał mi pomagać a tylko przeszkadzał. Przed Lubinem zaczęło mi odcinać paliwo ale nie skorzystałem z paliwa rakietowego ukrytego w kieszonce koszulki bo wiedziałem, że w domu czeka na mnie smaczny rosołek i kawał kurczęcia oraz zapewne dobre ciacho. Nie pomyliłem się. Nie ma jak to rosołek.
Podsumowanie:
Było super. Miło było spotkać ludzi, których już znałem oraz poznać nowych. To jest całkowicie inna kategoria od codziennych wyjazdów wkoło komina. Nie liczy się średnia, dystans czy nawierzchnia. Liczą się ludzie, dobra zabawa, ognisko, rozmowy, wspólne przeżycia, atrakcyjne tereny i widoki a wszystko to powiązane rowerem.
Podczas tej wyprawki przejechałem 325 km w tym około 135 km wspólnie z innymi wyprawkowiczami. Przekroczyłem 1000 km w tym roku oraz 10 tysięcy od czasu gdy księguję je na BS.
Dogoniłem w końcu Elizium bo jakoś niebezpiecznie mi uciekł.
I dementuję pogłoski jakoby Wąski był za każdym razem w grupie ucieczkowej, która jak zwykle pojechała nie tam gdzie trzeba. Wszystko to są pomówienia a zapytanie "Czy w grupie, która źle pojechała był Wąski?" uważam za nie na miejscu.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
Wyprawka XVI dzień pierwszy
-
DST
137.00km
-
Czas
05:26
-
VAVG
25.21km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Podjazdy
468m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakoś tak od dwóch tygodni wiedziałem, że Robert skrzyknął wyprawkę w okolicach, których byłem ciekawy ale nie dawałem sobie większych szans na wyjazd bo jak wiadomo kochanka ma, praca nie jest zadowolona gdy wyrywam się z jej objęć.
W piątek, szykowałem pewną dokumentację i udało mi się wysłać między 10 a 11 więc postanowiłem zagęścić ruchy i jednak zaskoczyć swoją obecnością na wyprawce.
Miałem nadzieję, że wyjadę najpóźniej o 12 i będę mógł zaliczyć sporo gmin zanim dojadę ale okazało się, że przeliczyłem się w swoich szacunkach i wyjechałem dopiero po 13 i już na starcie byłem pewny, że skorzystam ze skrótu żeby jak najszybciej znaleźć się na obozowisku bo jazda po ciemnicy i zimnicy jakoś mi nie odpowiadała.
Przez Lubin "przeleciałem" ścieżkami rowerowymi a później ze względu na wspomniany już czas wskoczyłem na paskudną krajówkę w stronę Ścinawy, z której zjechałem jak najszybciej na bezpieczną wiejską drogę. Do Ścinawy a nawet Małowic to znane już tereny więc zajmowałem się tylko i wyłącznie ciśnięciem na pedały by nie tracić niepotrzebnie czasu. W Małowicach skręcam na Orzeszków i zaczynają się nowe dla mnie tereny. Fajna droga, brak ruchu wiatr lekko z boku. Jest fajnie. Tylko po co ten znienacka pojawiający się bruk... Na szczęście kończy się wraz z wsią. Dojeżdżam do Młotów i natura wzywa. Wyciągam aparat by strzelić fotę rowerowi opartemu o znak i okazuje się, że nie chce się otworzyć. No dobra - będzie bez zdjęć bo mój kalkulator robi je marnej jakości.
Zaczynają się małe podjazdy, które z sakwami trochę już czuć. Gdy skręcam na wojewódzką w stronę Wińska jest jeszcze bardziej pod górę. W Wińsku robię małą przerwę, kupuję coś do jedzenia i picia i lecę dalej. Niestety nie widziałem po drodze żadnego sklepu, w którym mógłbym kupić wędlinę więc będę musiał zrobić to później. Pod piekarnią zaczepia mnie człowiek pytając gdzie jadę skąd jadę. Okazuje się, że jego zainteresowanie wzbudziła koszulka BBT, w której jadę.Jadąc w stronę Żmigrodu odbijam na chwilę w lewy by zaliczyć gminę Wąsosz a tak równym tempem jadę do Żmigrodu. Tutaj robię szybkie zakupy w Dino i jadę dalej żeby jak najwięcej skorzystać z dnia. Staram się mocniej cisnąć i przez dłuższy czas udaje mi się utrzymać 30 km/h. Później jeszcze nadrabiam kilka km aby zaliczyć gminę Miejska Górka a później już jak najkrótszą drogą do celu. Najkrótszą nie zawsze okazuje się najlepszą bo skracając sobie drogę wpadłem na solidne piachy i musiałem walczyć z nim ponad 2 km a ponad 500m prowadzić.
Gdy zapada zmrok mam już tylko 10 km do celu. Po 19 jestem na miejscu. Do wiaty jadę na czuja i udaje mi się. Przed wiatą wita mnie gagarin. W środku jest już podjazdy, który był pierwszy na miejscu oraz kaha emes i tranquilo. Ognisko już płonie. przebieram się, wyciągam jedzenie na kolację i zaczynamy przyogniskowe dyskusje.
Przez dłuższy czas zjeżdża się reszta a na samym końcu kierownik i pomysłodawca wyprawki, Robert.
Gdzieś po północy dyskusje przy ognisku osiągają poziom wysoki poziom abstrakcji i o ile dyskusja na temat pociągów ponaddzwiękowych jest tylko absurdalna to temat kibli otwartych i wyliczanie prędkości z jaką gówno ląduje na tory i co się z nim w tym czasie dzieje oznacza wyjątkowo późną porę. Wracamy na chwilę do rzeczywistości i zastanawiamy się jak wspomniana już kupa utylizuje się na torach i czy przy torach jest wszechograniający smród. Rozwiązuję ten problem ponieważ w tym roku i poprzednim trochę popracowałem w bezpośredniej bliskości torów kolejowych i wcale tego nie czuć.
Następnie przechodzimy już do dyskusji na temat tego czy jeśli damy dziś psu, który waruje na zewnątrz zjeść kiełbasę a jutro zabijemy go na śniadanie to czy będziemy mogli nazywać to danie "Pies nadziewanym kiełbasą" . Ten temat to znak, że już należy iść spać. Zresztą większość już śpi. Chrapanie słychać trzykanałowo. Życząc sobie jajecznicy z 6 jajek na śniadanie kładziemy się spać.
Dobranoc.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
120 do Bolesławca i po nowe gminy
-
DST
120.00km
-
Czas
04:53
-
VAVG
24.57km/h
-
VMAX
45.50km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
424m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria 100-200