Marzec, 2015
Dystans całkowity: | 1008.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 45:05 |
Średnia prędkość: | 22.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Suma podjazdów: | 6413 m |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 91.67 km i 4h 05m |
Więcej statystyk |
Kotlina Jeleniogórska z Grupą Dolnośląską
-
DST
151.00km
-
Czas
07:48
-
VAVG
19.36km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Podjazdy
2264m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno dawno temu Kaha zamieściła na forum propozycję trasy górskiej na sobotę ale była z tak wielką ilością przewyższeń, że nie wzbudziła we mnie nic poza delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak gdy sprowadzona przez bardziej doświadczonych na ziemię zmieniła trasę na łagodniejszą (rękoma emesa) zainteresował mnie ten wypad.
Pogoda sprawiła, że trasa finalna różniła się od tej zaproponowanej kierunkiem z JG zamiast do JG ale miała podobną ilość przewyższeń.
Ostatnie trzy dni pracowałem nocami więc nie byłem zbyt dospany a nocka z piątku na sobotę gwarantowała, że moja pierwsza górska trasa w tym roku będzie dobrym sprawdzianem wstępnym. Pierwotnie nad ranem miałem wrócić z Wrocka i z powrotem pędzić do Wrocka na pociąg ale gdy przyjechałem do domu pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie pojechać do Żarowa bo nie dość, że odrobinę bliżej to dużo szybciej no i czasu będę miał więcej bo pociąg jedzie do Żarowa prawie godzinę.
Gdy nie zjawiłem się na dworcu we Wrocku wszyscy pewnie pomyśleli, że zrezygnowałem/nie dałem rady ale Wąski lubi niespodzianki i pojawił się w Żarowie. W pociągu zastałem już kahę, emesa oszeja i Bartka. Emes zdążył już tego dnia zrobić dwa kapcie więc zapowiadało się całkiem nieźle. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Jelony żeby nie zaspała i w Wałbrzychu nasza ekipa była już w właściwym składzie.
Wysiadamy w Cieplicach i udajemy się jeszcze na kawę na stacji Orlenu. Szybkie przygotowania i ruszamy przed siebie. Humory dopisują, pierwsze światła i pierwsze zakręty, na których kierowca BMW szczęśliwie omija Jelonę ale zrobił to tak, że wstrzymaliśmy oddech.
Pięć kilometrów rozgrzewki i zaczyna się pierwszy podjazd. Taki na rozgrzewkę. Na podjeździe oczywiście Ilona wyrywa się do przodu, chwilę później za nią emes. Jadę w środku stawki z Bartkiem i oszejem, kilkadziesiąt metrów za nami stawkę zamyka kaha.
W pewnym momencie doganiamy znudzoną Jelonę a chwilę później czekającego na nas emesa. ostatnie 70m przewyższenia to już fajna ścianka, na której emes i Bartek muszą się trochę posiłować bo jadą na szosowych przełożeniach. Dał nam w kość ten podjazd. Pocieszamy się, że to tylko rozgrzewka bo następny będzie jeszcze lepszy.
Zjeżdżamy do Przesieki i skrecamy w prawo w stronę Karpacza. Kolejny podjazd ponad 400m przewyższenia robimy w podobny na raz w bardzo podobny sposób jak ten ostatni. Całe szczęście, że pogoda nam dopisuje. Co prawda nie ma pięknego słoneczka, które przydało by się na zjazdach ale najważniejsze, że nie pada. Na samym początku zapomniałem założyć rękawiczek i przy podjazdach to plus bo nie są one w ogóle do niczego potrzebne ale przy zjazdach przydały by się ale oczywiście zawsze jak wjadę na górę to jest mi tak gorąco, że zapominam o nich. Jadąc z góry jest niestety przeraźliwie zimno i ręce mam czerwone i skostniałe ale nie będę się zatrzymywał gdy pędzimy kulturalnie z góry.
fot kaha - Jeszcze pełni sił bo Okraj przed nami
Wjechaliśmy
do Karpacza i zrobiliśmy sobie jakieś foty bo nikt o tym nie pamięta a jakoś
trzeba udowodnić niedowiarkom, że Grupa Dolnośląska jeździ rowerami a nie tak
jak Krakowska alkoholizuje się. W dół lecimy dosyć szybko ale trzeba non stop
hamować bo zakrętów sporo, droga mokrawa, dziur trochę i ludzie szwędający się
po jezdni. W sumie nie ma się co spieszyć bo i tak na dole trzeba będzie czekać
na kahę, którą ochrzciłem na tym wyjeździe Pierwszą Hamulcową Rzeczpospolitej.
W sumie ma hamulce to hamuje - nie tak jak ja - tylny hamulec skończył mi się
na BBT i nie zdążyłem jeszcze założyć nowych klocków, przedni dałem jeszcze
radę podciągnąć przed wyjazdem na tyle aby był skuteczny. Ja w większości
hamuje przednim więc aż dziw, że to tylny mi się skończył.
Dolatujemy do Kowar, mały postój przed Netto i zaczynamy kolejny, największy
podczas tego wyjazdu podjazd. Wjazd na przełęcz Kowarską i Okraj w jednym. W
sumie jakieś 600m. Na Kowarskiej pierwszy odcinek do zakrętu był najgorszy,
później już fajnie poszło. Mały przystanek na skrzyżowaniu w celu zebrania
całej grupy i "lecimy". Scenariusz taki jak zwykle. Jelona po niej
emes a później reszta stawki. Gdy wjeżdżamy na górę robimy kilka fotek i
postanawiamy wejść na coś ciepłego do schroniska. Żurek niestety był bez jajka
ale była. Wspominam ilość żurków zjedzonych na BBT, pijemy herbatę, kawę jemy
pierogi, jajecznicę, ser smażeny i różne inne na czym schodzi godzina. Niby
niedługo ale czas pędzi nieubłaganie. Mamy przed sobą jeszcze 100 km, kilka
mniejszych podjazdów i pociąg w Żarowie o 21:23.
fot. kaha - ciśniesz dalej, na przełęcz to jeszcze kawałek, do szarego domku :)
fot. oszej - Okraj za nami a humory nadal dopisują
fot. kaha - od lewej: Wąski, emes, kaha, Bartek, Jelona, oszej
Na zjazd ubieram kominiarkę, zapinam wszystkie możliwe wywietrzniki bo cały
czas jestem mokry od potu a nie mam zamiaru spędzić reszty weekendu w łóżku a
tym bardziej tygodnia. Zatrzymujemy się jeszcze na punkcie widokowym żeby
zrobić fotę i aż do Lubawki czeka nas wyziębiający zjazd. No prawie bo w
okolicach Szczepanowa mamy jeszcze mały podjazd
fot. kaha - a to my i nasze rowery z widoczkiem
Widok z Okraju
Mały postój robimy na rynku w
Chełmsku. Widać po wszystkich, że sił już mamy mniej niż rankiem. Kaha mówi, że
musi uzupełnić cukier inni nic nie mówią ale widać, że każdy myśli podobnie bo
do wody dolewamy soków a chyba każdy wciąga jakieś batony. :)
Za Chełmskiem spokojnie przygotowujemy się do podjazdu kręcąc umiarkowanie gdy
doganiają nas szoszoni z lubuskiego (rej FSD) będący pewnie na zgrupowaniu.
Dobre 50m przed nami jedzie Jelona, którą dopingujemy żeby nie dała się
szoszonom. Dołącza do nich ale po jakimś czasie daje za wygraną. Po jakimś
czasie w połowie podjazdu doganiają nas niedobitki z tej ekipy. Widać i wśród
nich są słabsi. Pocieszam się myślą, że są ode mnie 20 lat młodsi i nie mają za
sobą dzisiaj ponad 1500m przewyższeń. :D
W Mieroszowie wskakujemy na krajówkę i z dobrą prędkością przelotową lecimy w
stronę Wałbrzycha. W Unisławie Śląskim żegnamy się z Jeloną, która jedzie do
domu. My skręcamy na dziurawą drogę wojewódzką w stronę Głuszycy. Kaha
wystartowała pierwsza i gdy ruszamy jest już z 200 m przed nami. Próbuję ją
gonić ale słabo mi to idzie bo doganiam ją dopiero na górze. Zjazd do Głuszycy
jest szybki i jeszcze zimniejszy. Gdy emes rysował trasę to aby nie było za
mało podjazdów poprowadził trasę przez Jedlinę. Jesteśmy już mocno zmęczeni ale
twierdzimy, że trasę mimo wszystko musimy przejechać i nie ma co skracać trasy
ani bać się podjazdów. Dzięki temu trafiamy chyba na najbardziej stromy podjazd
dzisiejszego dnia. Jest krótki ale za to stromy. Bartkowi chyba nie udaje się
go do końca podjechać bo brakuje mu przełożeń.
Od tej pory praktycznie cały czas droga prowadzi w dół. Kilka razy zdarzają się
małe podjazdy gdzie trzeba trochę docisnąć ale to rzadko. Całe szczęście nie
jest aż tak stromo i trzeba kręcić, dzięki temu organizm nie wychładza się
mocno. Pierwotnie plan był żeby jechać do Jaworzyny Śląskiej ale w związku z
tym, że moje auto stało w Żarowie zmieniliśmy punkt docelowy i starą drogą na
Żarów w całkowitych ciemnościach pomknęliśmy na spotkanie mety.
Gdzieś kilka km przed Żarowem wspominam, że jestem już mocno głodny i cieszę
się na samą myśl, że w domu mam pewnie coś dobrego do zjedzenia. Temat
podchwytuje Michał i stwierdza, że w domu to on też ma ale teraz by nie
pogardził jakąś np. pizza. "Może by tak zamówić pizze na peron?? - zagaja.
Mi tam dwa razy takich rzeczy mówić nie trzeba. Telefon do niezawodnego w
takich tematach szwagra i już 2 minuty później mamy nr telefonu do pizzerii. 3
minuty później pizza już jest zamówiona.
Podjeżdżamy pod stację PKP i idziemy z emesem po zamówione żarełko, które
szczęśliwie znajduje się na przeciwko. Chwil kilka później siedzimy już na
peronie i konsumujemy. Nawet nie wiedziałem, że jestem tak głodny. Pizza była
bardzo dobra.
Dzień bardzo dobrze spędzony. Nie dość, że dałem sobie nieźle w kość to
jeszcze w super towarzystwie. W czasie jazdy a tym bardziej na postojach
mieliśmy kupę czasu aby pogadać, pośmiać się i wymyślić nowe wyjazdy. W naszych
głowach zakiełkował wspólny kwietniowy wyjazd z trasą dłuższą niż tym razem ale
bardziej płaską. Na góry przyjdzie jeszcze czas w maju.
Zdobyłem tylko trzy gminy ale zawsze to coś. Dzięki temu wyjazdowi przekroczyłem
1000 km w tym miesiącu i zbliżyłem się do wyrównania słabego wyniku pierwszego
kwartału z tamtego roku. O ile styczeń i luty miałem bardzo słaby to chociaż w
marzec nadrobił.
Wszystkim uczestnikom dziękuję za wspólne kręcenie i bardzo miło spędzony czas.
Do następnego wyjazdu.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
Próba nowych ustawień szosy - nieudana
-
DST
50.30km
-
Czas
01:59
-
VAVG
25.36km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
Podjazdy
160m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Podumałem ostatnio, coś tam poprzestawiałem siodło w szosie i postanowiłem sprawdzić jak będzie tym razem.
Zrobiłem 1,5 km i słyszę "brzdęk" - poszła szprycha w tylnym kole. Koło prawie ósemka, blokuje o hamulec więc wróciłem do domu, wymieniłem rower i pojechałem Czołgiem.
W końcu ukrytym celem próbowania szosy było nie dać się zbytnio oddalić Elizium. Jako, że dzisiaj w nocy pracuję, jutro w dzień też a później od razu nocka to nie będę miał kiedy pojeździć rowerem więc dziś musiałem - choćby Czołgiem.
Jechało się fajnie - najpierw ostro pod wiatr, później trochę pod wiatr - na koniec dołączył deszcz i w końcu lekko zaczął sprzyjać wiatr.
Standardowa płaska 50tka.
Trasa:
Ślad nie obejmuje jazdy Czarnulą i kawałków Czołgiem
Wyprawka XVI dzień trzeci
-
DST
111.00km
-
Czas
05:41
-
VAVG
19.53km/h
-
VMAX
52.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Podjazdy
702m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeśli ktoś spodziewał się, że dzień trzeci naszej wyprawki to po prostu odjazd do domu to solennie się zawiódł. Organizatorzy przewidzieli na ten dzień moc atrakcji. Sama pobudka w głuszy, następnie śniadanie to było coś pięknego a kolejne godziny miały tylko potwierdzić atrakcyjność tej niedzieli. Zacząłem od pierwszych km bez rękawiczek bo czegoś musiałem zapomnieć. Na szczęście marg poratowała mnie swoimi rezerwowymi za co jestem jej niezmiernie wdzięczny po po tym kilometrze już nie czułem palców to nie wiem co by było po kolejnych dziesięciu. Pewnie bym założył skarpetki na ręce albo cuś.
Od pierwszego km już teren. Ładne lasy, fajny szlak. O dziwno dzisiaj nie ma postojów co chwila. Pierwszy sikustop dopiero po 14 km. W Zawoni pojawiają się pierwsze drogowskazy na Lubin i kilka osób mi sugeruje, że już wiem jak do domu dojechać. Czyżby mieli mnie już dosyć? Całkiem możliwe. :P
Po drodze do Trzebnicy zaliczamy jeszcze około kilometr fantastycznej kostki oraz fajna górkę, z której wyciskam z roweru ponad 50 km/h. W okolicach Taczowa Wielkiego rozstajemy się z oszejem dewunską i Jeloną. Oszej ma problemy z przednim kołem a Jelona spieszy się do Wrocka.
W Trzebnicy mały popas przed Biedronką i udajemy się na ostateczną rozprawą z terenem. Kocie Góry robią wrażenie. Nie wiedziałem, że tak całkiem niedaleko są takie fajne tereny. Już na samym początku przedzieramy się przez krzaki i jakieś rowy prowadząc i przenosząc rowery. Później jest tylko lepiej. Podjazdy, które nie wszyscy są w stanie pokonać. Mi na szczęście udaje się zawsze jakoś je pokonać ale z sakwami to nie lada wyzwanie. Od podjazdów nie gorsze są zjazdy. W pewnym momencie jadę z przednim tylko hamulcem, który już ledwo działa i zastanawiam się kiedy ostatecznie puści. Teren trudny bo dziury i kupę gałęzi ale udaje się zjechać bez problemu. Oczywiście mogłem przejechać dookoła jak to zrobili niektórzy ale nie będę szedł przecież na łatwiznę :D
Gdy lądujemy już w Kuraszkowie na asfalcie i jedziemy w kierunku Obornik, Iwo łapie kolejną na tej wyprawce gumę. My akurat byliśmy z przodu i nie wiedzieliśmy kto złapał kapcia ale Żubr podawał stawki bukmacherów i za Iwa płacili najmniej, drugi w kolejce był podjazdy. Okazało się, że miał rację. Iwo złapał 4 kapcia na tej wyprawce. Nie zazdroszczę.
W tym momencie postanowiliśmy się rozstać. Grupa wrocławska czekała na Iwa a górnośląska i poznańska udała się na dworzec PKP. Udałem się z nimi bo miałem chęć odwiedzić Wujka Cześka a w tym czasie ktoś by mi roweru popilnował ale niestety dworzec jest po remoncie i toalety nie są czynne więc udałem się na stacje Orlenu gdzie spotkałem Bartka, który również przyjechał w tym celu. Wypiliśmy razem kawę, pogadaliśmy i rozjechaliśmy się do domów.
Tranzyt do Lubina DW 340 przebiegł bez zakłóceń. Miałem stanąć w Wołowie na sikustopa i włączyć tylną lampkę bo zapomniałem ale postanowiłem korzystać ze słoneczka i nie zatrzymywać się. Zatrzymałem się dopiero za Ścinawą na krótką chwilę i popędziłem dalej mając nadzieję, że zdążę do domu przed zachodem słońca. Praktycznie udało mi się mimo że od Wołowa to była cały czas walka z wiatrem. Niby miał mi pomagać a tylko przeszkadzał. Przed Lubinem zaczęło mi odcinać paliwo ale nie skorzystałem z paliwa rakietowego ukrytego w kieszonce koszulki bo wiedziałem, że w domu czeka na mnie smaczny rosołek i kawał kurczęcia oraz zapewne dobre ciacho. Nie pomyliłem się. Nie ma jak to rosołek.
Podsumowanie:
Było super. Miło było spotkać ludzi, których już znałem oraz poznać nowych. To jest całkowicie inna kategoria od codziennych wyjazdów wkoło komina. Nie liczy się średnia, dystans czy nawierzchnia. Liczą się ludzie, dobra zabawa, ognisko, rozmowy, wspólne przeżycia, atrakcyjne tereny i widoki a wszystko to powiązane rowerem.
Podczas tej wyprawki przejechałem 325 km w tym około 135 km wspólnie z innymi wyprawkowiczami. Przekroczyłem 1000 km w tym roku oraz 10 tysięcy od czasu gdy księguję je na BS.
Dogoniłem w końcu Elizium bo jakoś niebezpiecznie mi uciekł.
I dementuję pogłoski jakoby Wąski był za każdym razem w grupie ucieczkowej, która jak zwykle pojechała nie tam gdzie trzeba. Wszystko to są pomówienia a zapytanie "Czy w grupie, która źle pojechała był Wąski?" uważam za nie na miejscu.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
Wyprawka XVI dzień drugi
-
DST
89.00km
-
Czas
04:55
-
VAVG
18.10km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
403m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdy wstaję rano to nie widzę ani szwedzkiego stołu ani jajecznicy. Nie spisał się organizator. Nieładnie.
Tyle co człowiek poszedł spać a już budzą. Tak w ogóle to w nocy testowałem moją nową karimatę od chinola.
Śpiwór mam już przetestowany dlatego od razu rozpiąłem go w nogach a nawet stopy wystawiłem na zewnątrz żeby się nie ugotować.
Ilona, która spala całkiem niedaleko miała inne zdanie na temat ciepła bo jakoś tak dziwnie stukały jej zęby :D
Karimata spoko - nawet na twardych dechach spało się dosyć dobrze.
Zanim odtrąbiono wyjazd zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Nie wiem czy nie jedyne na tej wyprawce.
Gdzieś około 10 ruszamy.
Już po 5 km wprowadzam nową świecką tradycje czyli źle skręcam ale czekam na szczęście 50m od skrzyżowania bo jakoś nie spieszno mi do dodatkowych km. Parę km później wszyscy jedziemy źle kilkaset metrów ale Pan Kierownik reaguje i szybko nas sprowadza ze złej drogi.
Za chwilę pierwsze odcinki terenowe i pierwsze piachy, niektórzy muszą na chwilę zsiąść z rowerów. Gdy wyjeżdżamy na asfalt zdarza się nam pierwsza kolizja i oczywiście ja w roli głównej. Bo kto niby miałby to być inny. Oglądam się na emesa, który stoi pod sklepem a w tym czasie kaha hamuje żeby do niego zjechać. Gdy obracam głowę moje koło jest już pomiędzy jej sakwą a kołem i nawet nie zdążyłem nacisnąć na klamki. Leżę. Wstaję szybciej niż upadałem i udaję, że upadku nie było. Ciekawie to musiało wyglądać z tyłu. Marg mówiła później, że nieciekawie bo auto z tyłu czaiło się żeby nas wyprzedzić ale całe szczęście tego nie zrobiło. Na szczęście nic mnie nie boli więc idziemy na zakupy do sklepu i zapominamy o incydencie. Dopiero później okazuje się, że boli mnie w okolicach biodra a łokieć jest nieźle zdarty.
Najciekawsze dopiero miało się zacząć czyli jazdy terenowe.
Z Dziadkowa jedziemy terenem nad Stawy Milickie i wieżę ptaków
niebieskich zlokalizowaną nad stawem Grabownica. Wieża jest solidnie
wykonana i duża, pada nawet propozycja zorganizowania na niej Zlotu.
Shoutbox byłby na samej górze a priorytet dostępu byłby zależny od
ilości wpisów na szałcie. Tereny fajne i pewnie dużo lepiej muszą
wyglądać gdy jest zielono choć wtajemniczeni mówią, że wtedy jest niezła
plaga komarów i innych insektów.
Z wieży udajemy się do Milicza gdzie zalegamy na czas dłuższy. W międzyczasie wywrotkę zalicza Agnieszka. Też nieszkodliwą. Robimy zakupy w Bierdonce. Jemy obiad w Pelikanie. Ładuję telefon w aptece i tak mijają godziny. Ciężko wybrać się nam w dalszą drogą a gdy już się wybraliśmy to emes jeszcze postanowił pojechać na zakupy do Żabki.
Od tej pory jednak jazda nabiera tempa i atakujemy solidnie ścieżkę poprowadzoną po trasie kolei wąskotorowej gdzie spotykamy czekających na nas dewunskę i oszeja. Oczywiście grupa ucieczkowa ze mną w składzie jedzie za daleko i musimy się wracać. Co prawda miałem, jak się później okazało uzasadnione wątpliwości czy powinniśmy jechać dalej i darłem się na Jelonę i Żubra, że powinniśmy poczekać na resztę ale nie słyszeli mnie więc cisnąłem za nimi.
Jakiś czas później wjeżdżamy w lasy i mamy do pokonania trochę piasków ale nagrodą za to są z kolei kolejne kilometry po szutrowych autostradach na których prędkości wcale nie są gorsze niż na asfaltach. W pewnym momencie ścigamy się z Jackiem i lecimy ponad 30 km/h. Po przekroczeniu krajowej 15tki drogi znów ulegają pogorszeniu i jedziemy zwykłymi leśnymi drogami z pewną ilością piasków. W Bukowicach robimy sobie mały postój pod sklepem na uzupełnienie zapasów i podziwiamy stjuningowanego fiata 126p.
Modelka przy 125p z perspektywy Hipka
Gdy docieramy na miejsce noclegu okazuje się, że w okolicach wiaty ognisko palą miejscowe nimfy leśne (magfa zapożyczam nazewnictwo od Ciebie)
Nie będę się zbytnio wysilał w opisie tego co nastąpiło później bo zrobiła to już doskonale magfa więc mam nadzieję nie obrazi się na mnie za wklejenie jej opisu w tym miejscu.
"Na brzegu stawu, na wysokiej skarpie, w wiacie pod dachem wyprawkowicze świecili agresywnie czołówkami i palnikami turystycznymi. W dole ognisko rozpalały trzy nimfy miejscowe wzbudzając zainteresowanie Forumowych Samców Alfa (FSA). W toku przyjacielskiej rozmowy wyszło na jaw, że w nimfich oczach jawimy się jako stetryczała banda pielgrzymkowa, której nie stać nawet na autokar. Niestety nim nimfy miały szansę dowiedzieć się, że rowery, na których FSA przyjechali warte są wiecej niż Peugeot 907, pojawili się tubylcy -gwiazdy wieczoru [...]. (miejscowi sympatycy pewnej drużyny piłki kopanej. dop. mój, Wąski)
Gwiazdy wieczoru dysponowały własnym ogniskiem po drugiej stronie stawu, ale nimfy krążyły po lesie, Gwiazdy krążyły za nimfami, w żyłach wszystkich krążył alkohol. W którymś momencie trasa krążących zaczęła przebiegać przez wiatę, poprzez namioty, stoły i rozłożony bałaganiarsko i ekspansywnie sprzęt biwakowy. Każdy tubylec by się zdenerwował na taki najazd. Niezadowoleniu dał wyraz jeden z nich łążąc po dachu wiaty i wyzywając na pojedynek najeźdźców. Duch pielgrzymkowy jednak zwyciężył pacyfikując wszystko ciemnością, co jeszcze bardziej rozjuszyło miejscowych. Po gorączkowych naradach czy zmarnujemy tak dużo otwartego piwa wezwaliśmy Policję i zebraliśmy się do ... nazwijmy to wprost... strategicznego odwrotu.
Potem nastąpiło trochę jeżdżenia w stylu, który rozpoczęłam z sukcesem wieczorem - pół kilometra w jedną, zgubienie połowy wycieczki, która wybrała rozgałęzienie w lewo zamiast w prawo, ściągnięcie ich w naszą dróżkę, nawrót i jazda z powrotem ... tak, w dróżkę, która biegła w lewo. Jednak udało sie nam gdzieś tam dojechać, w inny las i zapaść miedzy sosnami."
Trasa:
Kategoria 50-100, Gminobranie
Wyprawka XVI dzień pierwszy
-
DST
137.00km
-
Czas
05:26
-
VAVG
25.21km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Podjazdy
468m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakoś tak od dwóch tygodni wiedziałem, że Robert skrzyknął wyprawkę w okolicach, których byłem ciekawy ale nie dawałem sobie większych szans na wyjazd bo jak wiadomo kochanka ma, praca nie jest zadowolona gdy wyrywam się z jej objęć.
W piątek, szykowałem pewną dokumentację i udało mi się wysłać między 10 a 11 więc postanowiłem zagęścić ruchy i jednak zaskoczyć swoją obecnością na wyprawce.
Miałem nadzieję, że wyjadę najpóźniej o 12 i będę mógł zaliczyć sporo gmin zanim dojadę ale okazało się, że przeliczyłem się w swoich szacunkach i wyjechałem dopiero po 13 i już na starcie byłem pewny, że skorzystam ze skrótu żeby jak najszybciej znaleźć się na obozowisku bo jazda po ciemnicy i zimnicy jakoś mi nie odpowiadała.
Przez Lubin "przeleciałem" ścieżkami rowerowymi a później ze względu na wspomniany już czas wskoczyłem na paskudną krajówkę w stronę Ścinawy, z której zjechałem jak najszybciej na bezpieczną wiejską drogę. Do Ścinawy a nawet Małowic to znane już tereny więc zajmowałem się tylko i wyłącznie ciśnięciem na pedały by nie tracić niepotrzebnie czasu. W Małowicach skręcam na Orzeszków i zaczynają się nowe dla mnie tereny. Fajna droga, brak ruchu wiatr lekko z boku. Jest fajnie. Tylko po co ten znienacka pojawiający się bruk... Na szczęście kończy się wraz z wsią. Dojeżdżam do Młotów i natura wzywa. Wyciągam aparat by strzelić fotę rowerowi opartemu o znak i okazuje się, że nie chce się otworzyć. No dobra - będzie bez zdjęć bo mój kalkulator robi je marnej jakości.
Zaczynają się małe podjazdy, które z sakwami trochę już czuć. Gdy skręcam na wojewódzką w stronę Wińska jest jeszcze bardziej pod górę. W Wińsku robię małą przerwę, kupuję coś do jedzenia i picia i lecę dalej. Niestety nie widziałem po drodze żadnego sklepu, w którym mógłbym kupić wędlinę więc będę musiał zrobić to później. Pod piekarnią zaczepia mnie człowiek pytając gdzie jadę skąd jadę. Okazuje się, że jego zainteresowanie wzbudziła koszulka BBT, w której jadę.Jadąc w stronę Żmigrodu odbijam na chwilę w lewy by zaliczyć gminę Wąsosz a tak równym tempem jadę do Żmigrodu. Tutaj robię szybkie zakupy w Dino i jadę dalej żeby jak najwięcej skorzystać z dnia. Staram się mocniej cisnąć i przez dłuższy czas udaje mi się utrzymać 30 km/h. Później jeszcze nadrabiam kilka km aby zaliczyć gminę Miejska Górka a później już jak najkrótszą drogą do celu. Najkrótszą nie zawsze okazuje się najlepszą bo skracając sobie drogę wpadłem na solidne piachy i musiałem walczyć z nim ponad 2 km a ponad 500m prowadzić.
Gdy zapada zmrok mam już tylko 10 km do celu. Po 19 jestem na miejscu. Do wiaty jadę na czuja i udaje mi się. Przed wiatą wita mnie gagarin. W środku jest już podjazdy, który był pierwszy na miejscu oraz kaha emes i tranquilo. Ognisko już płonie. przebieram się, wyciągam jedzenie na kolację i zaczynamy przyogniskowe dyskusje.
Przez dłuższy czas zjeżdża się reszta a na samym końcu kierownik i pomysłodawca wyprawki, Robert.
Gdzieś po północy dyskusje przy ognisku osiągają poziom wysoki poziom abstrakcji i o ile dyskusja na temat pociągów ponaddzwiękowych jest tylko absurdalna to temat kibli otwartych i wyliczanie prędkości z jaką gówno ląduje na tory i co się z nim w tym czasie dzieje oznacza wyjątkowo późną porę. Wracamy na chwilę do rzeczywistości i zastanawiamy się jak wspomniana już kupa utylizuje się na torach i czy przy torach jest wszechograniający smród. Rozwiązuję ten problem ponieważ w tym roku i poprzednim trochę popracowałem w bezpośredniej bliskości torów kolejowych i wcale tego nie czuć.
Następnie przechodzimy już do dyskusji na temat tego czy jeśli damy dziś psu, który waruje na zewnątrz zjeść kiełbasę a jutro zabijemy go na śniadanie to czy będziemy mogli nazywać to danie "Pies nadziewanym kiełbasą" . Ten temat to znak, że już należy iść spać. Zresztą większość już śpi. Chrapanie słychać trzykanałowo. Życząc sobie jajecznicy z 6 jajek na śniadanie kładziemy się spać.
Dobranoc.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
Setka z Czarnulą
-
DST
103.00km
-
Czas
04:12
-
VAVG
24.52km/h
-
VMAX
43.00km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Podjazdy
566m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Próbujemy dogadać się z Czarnulą. Myślę, że docieranie będzie żmudne i długie.
Tydzień temu umówiliśmy się z Radkiem, że dziś weźmiemy szosy i pojedziemy na asfalty. Mieliśmy wcześnie rano zacząć ale jak to zwykle bywa wyszła mała obsuwa. W sumie największa bo czekaliśmy aż trochę przeschną drogi bo nie padało już i szkoda by było pomoczyć się wodą z jezdni.
Dołączył do nas mój szwagier, dla którego to był pierwszy wyjazd w tym miesiącu.
W planach mieliśmy małą pętelkę około 50 km - taką samą jak ja wczoraj.
Do Sobina było trochę z wiatrem więc całkiem fajnie nam się jechało, jechałem z przodu i starałem się trzymać około 30, Darek z Radkiem nic nie mówili to lecieliśmy sobie w dobrym tempie aż do Sobina. Później zaczęła się jazda pod wiatr i już nie było tak piękne. Za Polkowicami zatrzymaliśmy się na bułkę i banana bo Darek nie zjadł śniadania przed wyjazdem i pojechaliśmy dalej. Zdecydowaliśmy też, że w Tarnówku zamiast jechać na Rynarcice to pojedziemy do Rudnej i później do Lubina.
Gdzieś mniej więcej w połowie drogi do Rudnej Darkowi odcięło zasilanie i postanowiliśmy w Rudnej odnowić paliwo żeby chłop nam nie umarł na trasie. Nie jest to w ogóle dziwne bo to jego pierwszy wyjazd a podmuchy wiatru momentami były tak silne, że ciężko było z górki utrzymać 20 km/h. Ja też zresztą nie jestem w najlepszej formie ale jechaliśmy dosyć spokojnie więc problemem było dla mnie tylko ustawienie roweru.
Z Rudnej po uzupełnieniu kalorii "pomknęliśmy" przez Koźlice do domu gdzie czekał nas obiad :D
Ale...
Nie byłbym sobą gdybym nie dokręcał. Postanowiłem dokręcić do 100 bo przecież zostało mi tylko 44 km :D
Przed wyjazdem okazało się, że zgubiłem tylną lampkę ale nie wiem w sumie kiedy więc podjechałem kawałek drogą, którą jechaliśmy przed obiadem ale nigdzie nic nie znalazłem więc pojechałem w stronę Legnicy do kolegi na małą bajerę i wróciłem - wystarczyło by dokręcić do 100.
W sumie nadal nie wiem jak to jest z tym ustawieniami roweru. Nie bolą mnie już ręce, ale gdy zsiadam z roweru to nie mogę się wyprostować. Dodatkowo siedząc teraz przed kompem czuję, że ten ból promieniuje mi do kolana. Nie wiem czy to tylko zmiana pozycji tak działa, czy może uciskam sobie jakiś nerw i takie są konsekwencje. Zastanawiałem się chwilę nad wymianą siodła na takie jak mam w Czołgu ale ...sam już nie wiem.
Może bardziej doświadczeni coś poradzą ....
Trasa:
Kategoria 50-100, Czarnula 2015
popołudniowa kawka z Czarnulą ....
-
DST
55.00km
-
Czas
02:10
-
VAVG
25.38km/h
-
VMAX
48.00km/h
-
Temperatura
4.0°C
-
Podjazdy
356m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś miał być dzień z Czarnulą bo weekend miał być ładny i słoneczny ale plany wzięły w łeb ze względu na deszcz. Jednak jakoś koło południa przestało padać więc stwierdziłem, że co prawda zmoknę ale coś tam się potoczę.
Jak stwierdziłem tak zrobiłem, z tym że gdy wyjeżdżałem to znów zaczęło padać ale skoro już byłem na rowerze to olałem deszcz i pojechałem przed siebie. Chwilę później stwierdziłem, że chyba mam za mało luftu w kołach więc skierowałem się ku szwagrowi żeby dodmuchać.
W sumie zrobiłem zwykłe kółko 50 km, które zwykłem robić z małym odbiciem do szwagra. Jechało się tak sobie bo wiatr nie pomagał a deszcz był aż nadto orzeźwiający. Całkiem zgrabnie poszedł mi podjazd pod Pieszkowice co mnie dosyć mocno zdziwiło
Średnia nie powala ale zadowolony jestem, że mimo deszczu pokręciliśmy z Czarnulą.
Gdy wróciłem do domu byłem cały mokry. Z butów można było wylać ze 2 setki wody.
Gorący prysznic i wróciłem do żywych.
Kierownica, po zmianie mostka, już jest chyba w odpowiedniej odległości bo nie męczą mi się tak mocno ręce.
Siodełko chyba nie jest skrojone pod moją szanowną ale to jeszcze chwilę pojeżdżę żeby to stwierdzić, Kręgosłup trochę napiera po jeździe i co dziwne bo po około 10 km odezwał się staw skokowy i pobolewał przez całą jazdę. Ciekawe czy to związane z temperaturą czy z ustawieniem siodła. Dodatkowo bolało mnie coś pod kolanem. Wszystko lewa noga podczas gdy na Czołgu po 100-200 pierwsza zaczyna boleć prawa. Zobaczymy czy to będzie powtarzalne - jeśli tak będę myślał co z tym fantem zrobić.
Trasa:
Kategoria do 50, Czarnula 2015
zdążyłem przed deszczem
-
DST
52.60km
-
Czas
02:10
-
VAVG
24.28km/h
-
VMAX
35.70km/h
-
Temperatura
4.0°C
-
Podjazdy
171m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zapomniałem, że na dzisiaj umówiłem się z Mariuszem na małą przejażdżkę terenowo szosową ale na szczęście przypomniał mi i w związku z tym, że jechałem służbowo do Polkowic to wrzuciłem rower do auta i podjechałem do niego do Sobina.
Wyjazd był szutrowo, piaskowo asfaltowy. Całkiem fajna i znośna mieszanka.
Oczywiście w pośpiechu zapomniałem odpowiednich butów i wiatrówki ale jakoś sobie poradziłem z tym co miałem więc nie było źle.
Gdy wyjeżdżaliśmy było ponad 6 stopni - gdy wróciliśmy poniżej 3 i do tego jeszcze lekko padał deszcz.
Wycieczka udana mimo kapcia, którego złapał Mario w swoim MTB. Kiedy będzie taka pogoda jak była w niedzielę ...... ??!!?
Trasa:
Kategoria do 50
rowerowa niedziela czyli druga setka w tym roku
-
DST
103.70km
-
Czas
04:06
-
VAVG
25.29km/h
-
VMAX
43.90km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
617m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na niedzielne jeżdżenie umówiłem się po raz pierwszy z Radkiem. Miałem obawy czy przy mojej słabej kondycji nie jest to strzał w stopę ale okazało się, że Radek jadąc po raz pierwszy na nowym Giancie utrzymywał podobne tempo jak ja i nie było problemów z dogadaniem się.
Po 14 ruszyliśmy w stronę Goli, a później przez Koźlice do Mleczna. Przyznam się, że nie jeździłem nigdy tą drogą do Mleczna a szkoda bo to fajna droga, co prawda nie za bardzo na szosówkę bo kawałek jedzie się po płytach betonowych ale na Czołga jest super.
Mieliśmy zrobić niewielką pętelkę przez Ścinawę ale jakoś w Tymowej stwierdziliśmy, że pojedziemy zobaczyć do Chobieni. Po drodze w Górzynie Radek zobaczył stary kościół i postanowił zrobić kilka zdjęć, zatrzymaliśmy się również w Chobieni w tym samym celu i wzdłuż Odry popędziliśmy w stronę Orska gdzie spotkaliśmy jadących w przeciwną stronę mojego ojca i szwagra. Też na jednośladach ale trochę cięższych i nie napędzanych siłą mięśni. U brata uzupełniłem wodę w bidonie i popędziliśmy do Lubina. W Rudnej jeszcze uzupełnienie cukrów w sklepie i już za chwilę byliśmy w Lubinie. Jako, że mój licznik wskazywał coś pomiędzy 70 a 80 km to postanowiłem dokręcić na standardowej trasie do Szklar Dolnych gdzie mam fajną górkę po drodze.
Fajna niedziela, fajnie się jeździło i zdecydowanie lepiej niż tydzień temu. Z pewnością dlatego, że w towarzystwie, że pogoda była piękna oraz mam nadzieję z racji tego że moja forma odbiła się w końcu od dna. Drugiego dna.
Trasa też niczego sobie, przewyższeń tak akurat no i okazuje się, że dzieciństwo dane mi było spędzić na pięknych terenach.
Trasa:
Kategoria 50-100
Po pracy ....z siostrami i bez ...
-
DST
52.46km
-
Czas
02:18
-
VAVG
22.81km/h
-
VMAX
42.00km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Podjazdy
216m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak się ostatnio składa, że pracuję trzecią już sobotę pod rząd i nie ma jak wyprowadzić po ludzku Czołga na małe conieco.
Dziś pogoda super ale co z tego jak dopiero o 16 wybrałem się pojeździć. Trochę z siostrami trochę samotnie i uciułałem te 50 km
Trasa:
Kategoria do 50