Sierpień, 2014
Dystans całkowity: | 2000.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 83:16 |
Średnia prędkość: | 23.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.20 km/h |
Suma podjazdów: | 9650 m |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 250.04 km i 13h 52m |
Więcej statystyk |
Maraton na pieszo i rowerem dookoła Lubina
-
DST
116.00km
-
Czas
05:57
-
VAVG
19.50km/h
-
VMAX
65.00km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Podjazdy
771m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po czterech dniach przerwy od kręcenia (we wtorek o 5 rano
ukończyłem BBtour czyli 1008 km non stop) umówiony byłem na Maraton Pieszo i
Rowerem Dookoła Lubina o długości na dystansie 110 km. Nie do końca wypoczęty
po BBT a do tego jak zwykle pracując do ostatniej chwili średnio zapatrywałem
się na jazdę z wypoczętymi kolegami z ZZS Florian PSP, bo takie barwy tym razem reprezentowałem.
Do naszego zespołu postanowił dołączyć również mój szwagier, który co prawda nie
miał opłaconego wpisowego ale kto zabroni mu jechać z nami na trasie.
Jeszcze w piątek umówiliśmy się na start gdzieś tam chwilę
przed 9 więc szwagier był u mnie już przed 8mą i czekaliśmy na sygnał gdy
Mariusz z Ernestem będą wyjeżdżali z Polkowic. Jak to zwykle bywa trochę obsunął im się wyjazd więc mieliśmy
jeszcze czas na wizytę w piekarni i konsumpcję.
Specjalnie nie zaopatrywałem się w batony czy inne przekąski
tym bardziej, że postanowiłem jechać na bardzo lekko bo miały być dwa punkty
żywieniowe na trasie. Do tego zdjąłem
lemondkę i bagażnik z roweru i do podsiodłówki zapakowałem tylko dętkę i łyżkę
oraz "kurtkę" przeciwdeszczową. Okazało się, że brak zapasów nie był
dobrym pomysłem ale o tym później.
Po długim wyczekiwaniu na chłopaków w okolicach RCS-u (to
taka nowa lanserska nazwa OSIRu) ruszyliśmy zarejestrować się na starcie.
Okazało się, że Darek również może startować legalnie wpłacając wpisowe więc
opłacił i na starcie o 9:30 wyglądaliśmy mniej więcej tak:
Od lewej na pierwszym planie : Ernest, Mariusz, ja, Andrzej,
Darek, Grzesiek
Pierwszy etap do PK 0 w Szklarach Górnych to jazda po asfalcie,
która mija na dokazywaniu co silniejszych i komentowaniu tego przez starszych i
słabszych.
Po zdobyciu pieczęci na PK 0 zaczynamy jazdę czerwonym
szlakiem dookoła Lubina w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
Zasadniczo nie ma obowiązku jazdy szlakiem. Można jechać każdą możliwą drogą
pod warunkiem, że zdobędzie się wszystkie potrzebne pieczątki ale my
postanawiamy całą drogę trzymać się szlaku aby bardziej dostać w kość i mieć
satysfakcję z pokonania dystansu w terenie.
Jak zwykle na rower wsiadam w biegu, lemondkę i bagażnik
demontując przed samym wyjściem z domu i dopiero zjeżdżając w stronę RCSu
przypominam sobie, że nie posiadam w ogóle tylnego hamulca a przedni jest na wykończeniu. No cóż będę musiał sobie bez tego tylnego poradzić bo w końcu mam
jechać nie hamować ale tak sobie myślę, że hamulcowanie przednim na zjazdach
gdzie będzie dużo piasku może nastręczać małych problemów. Czy jest ktoś, kto
potrafi sobie bardziej komplikować proste rzeczy niż ja ? Obawiam się, że nie .
W sumie to już na ostatnim PK w czasie BBT (Ustrzyki Dolne) zakomunikowałem Wojtkowi Lesiowi,
który sprawdzał moje hamulce i zdziwił się, że praktycznie ich nie ma, że
znając siebie to jeszcze nie jedną setkę zrobię zanim wymienię. Grunt to znać
swoje wady i nie czarować się, że będzie inaczej :D
Droga do Góry Wędrowca to kolejna dominacja najsilniejszych
czyli Grześka i Darka. To pod ich dyktando stare dziadki (Mariusz, Ernest i ja)
dysząc, świszcząc i wykrzykując swoje oburzenie dojeżdżają na miejsce. Andrzej
po prostu rozsądnie jedzie w zapodanym tempie nie wyrywając się ani nie
protestując. Na tym PK spotykamy Krystiana, który wyjechał już sporo przed nami
ale zanim dotarł tutaj to zdążył zrobić 30 km. My mamy zrobione 15 więc sporo
się chłopak nabłądził. Przygarniamy go i w dalszą drogę ruszamy już w siódemkę.
Tutaj mała dygresja na temat rowerów. Jak zwykle jadę na rowerze, który zbytnio
nie pasuje do profilu trasy czyli na trekingu. Reszta ujeżdża MTB więc kontent przyjmuję obecność Krystiana na .... przełajówce. Teraz jest
nas dwóch na porównywalnych rowerach.
Na Górze Wędrowca.
Na następnym PK spotykamy Jacka, który wyruszył jakiś czas
przed nami co świadczy o naszym sporym tempie. Gratuluje mi ukończenia BBT. Dziękuję.
Szybka pieczątka i lecimy dalej. Chłopaki jakby się uparli, żeby urwać Jacka i
jego kolegę bo dają ostro i czasem się zastanawiam ile czasu jeszcze minie zanim urwą mnie.
Pierwsza okazja do wytchnienia to okolice Raszowej, gdzie
Darek łapie kapcia i przy wydatnej pomocy Krystiana i jego łatek załatwiamy
sprawę. Co dziwne stoimy tam dosyć długo i nikt nas nie wyprzedza a wiemy, że
po piętach dosyć mocno deptała nam wypasiona ekipa z CCC oraz kilkunastu
niezrzeszonych. Widać na tym przykładzie, że jednak demon prędkości i czasu
przejazdu zapanował wśród uczestników i cisną szosą ile wlezie. W sumie fajna taka dowolność ale nie można się porównywać z innymi. Może to dobrze ???
Pierwsza guma.
Na nas też ma wpływ ten demon bo najpierw w Miłoradzicach
cisnąc gubimy szlak i musimy się wracać a chwil kilka później mijamy PK
spiesząc się na punkt żywieniowy w Gogołowicach. Na punkcie żywieniowym ogromy
"wypas", którego nawet na BBT nie doświadczyłem. Jest woda. Tylko
woda. Ponoć było bogato ale poprzednicy wszystko zjedli. Nie wiem po co
płaciliśmy po 60 pln za uczestnictwo. 1.5 litra wody kosztuje nieporównywalne
mniej. Przykre jest to, że organizator nie potrafi zapanować nad tym aby każdy
dostał to co mu się należy. Przykre tym bardziej, że większość kasy, którą
mieliśmy ze szwagrem wydaliśmy na jego wpisowe. No cóż przyjdzie jechać na
głodniaka tylko nie wiem jak to się skończy gdy zapasy glikogenu we krwi się wyczerpią. Zostanie jeszcze brak rozsądku w głowie, na którym to braku można
jeszcze parę km zrobić.
Niestety po uczcie składającej się z wody i wody musimy
wrócić na PK po pieczątkę więc morale spada a wnerw w niczym nie pomaga. Na
szczęście Mariusz dzieli się ze mną "EPO" więc chociaż w bidonie mam
na bogato.
Wyjeżdżając z Gogołowic miejscowi ostrzegają nas, że wszyscy
omijają tą część szlaku ponieważ trzeba jechać po polu a następnie nosić rowery
po rowach ale nic sobie z tego nie robimy i ciśniemy uzupełniając
kalorie gruszkami.
Pokonanie rowu.
Niestety po pokonaniu tego urozmaiconego odcinka i
przeskoczeniu rowu "łapiemy" następnego kapcia. Ty razem w Krystiana przełaju. Zastanawia się czy naprawiać czy wymienić na nową dętkę i
postanawia naprawić nową zostawiając na później. Chyba podjął złą decyzję
ponieważ kilka km dalej znów musimy stanąć w tym samym celu. Tym razem
wymienia dętkę i jest to nasz ostatni przymusowy postój. Podczas przeskakiwania
przez rów odzywa się kontuzjowane podczas BBT ścięgno achillesa. Znaczy się ono
cały czas się odzywa bez względu na to czy chodzę czy jadę ale spieszyłem się
dosyć mocno aby zrobić zdjęcie gdy reszta grupy będzie się przedzierała przez
rów i trochę niefortunnie postawiłem stopę mocno pod górkę i coś strzykło i
chrupło mi w ścięgnie i podczas jakiegokolwiek ruchu stopą muszę zaciskać zęby.
Na tym postoju dzielę się z Ernestem glukozą, którą Mariusz
przezornie zabrał ze sobą :D
Naprawa kapcia nr 2
Kolejny PK to parking leśny w okolicach Siedlec, gdzie
wyskrobujemy resztki kasy z Darkiem i kupujemy po kiełbasce oraz litr coli.
Gdyby nie ta kiełbaska to myślę, że ciężko by było u mnie z siłami.
Chłopaki chyba mają ze sobą jakieś lepsze EPO bo co jakiś
czas, któryś wyskakuje do przodu z taką siłą, że tłumaczy to tylko i wyłącznie
naszprycowanie się jakimś specyfikiem. Przykładowo, w pewnym momencie Ernest
dostaje tak końskiej siły, że wszyscy ledwo dyszą próbując mu dotrzymać
tempa. Nawet Darek i Grzesiek, którzy dotychczas prowadzili i byli nie do
zajechania jadą zachowawczo w środku stawki. Muszę z nimi pogadać co biorą i
czy po tym nie widzą słoni i gąsienic ani czy nie kłócą się w ich pobliżu dwie Mariole (gąsienice na BBT widział Szczepan, dwie Mariole kłóciły się w głowie Ola, słonie to nie pamiętam kto widział)
W Mlecznie czeka na nas Radek, który pewnie sporo się
wynudził zanim dojechaliśmy. Robimy małe zakupy w sklepie (woda+batony) i
polami lasami lecimy dalej. Po przecięci drogi Lubin-Rudna pojawia się wiele
piasków gdzie wywrotkę zalicza Mariusz a ja momentami ledwo sobie radzę na
moich skromnych 1,5 calowych oponach. Naszym celem jest Wenus, gdzie rowery
wprowadzamy a tylko nielicznie zjeżdżają. Może i bym się pokusił o zjazd ale
gdybym miał oba hamulce. Chociaż i tak to cienko widzę.
Na Wenus.
Następny PK to punkt żywieniowy. Nie spodziewam się w sumie
na nim niczego więcej niż na poprzednim ale ku mojemu zaskoczeniu zostało tutaj
jeszcze trochę bułek choć wody nie za wiele. Bardzo dziękuję obsłudze za
poratowanie mnie prywatnym Poweradem. Ponoć ratującą była siostra prezesa STP. Tym
jakże szlachetnym uczynkiem prawie zmazała winy STP w kwestii żywienia. Na
dodatek dopinguje nas informacją, że na mecie czekają na nas żurek i pierogi,
których nie zabraknie gdyż wydawana jest jedna porcja na uczestnika.
Po Żelaznym Moście czeka nas jazda po zrębie, która mimo
ostrzeżeń Mariusza i Ernesta jest całkiem fajna oraz zdobycie najwyższego
punktu w okolicy czyli Ostrzycy (223m n.p.m.), które to poszło całkiem
zgrabnie.Pamiątkowa fota i lecimy
dalej. Z górki w sumie i po płaskim więc szybko pojawiamy się na PK8 a
następnie w stronę mety kierujemy się czarnym szlakiem, na którym grasuje mobilny PK i wlepia
pieczątkę, bez której na wspomnianej mecie nie będzie żarełka.
Ostrzyca. W tle wieża obserwacyjna.
Meta jest tam gdzie start czyli na lodowisku a dokładniej
torze do jazdy szybkiej. Robimy rundę honorową, wspólne zdjęcie a następnie dekoracja
medalowa. Po weryfikacji naszych kart otrzymujemy jedzonko i rozsiadamy się
wygodnie pod parasolami.
Trochę się ubrudziłem:
Bardzo fajnie spędzona sobota na towarzyskiej jeździe bez
większej napinki chociaż czasem miałem wrażenie, że napinamy się ale to pewnie
przez zmęczenie po BBT. Podczas jazdy trochę opowiadałem chłopakom o BBT i jak
by nie było trochę zapalili się do takiej jazdy więc ustaliliśmy, że startujemy
w przyszłym roku w Pierścieniu Tysiąca Jezior, w którym do przejechania jest
600 km. Miałem startować w tym roku ale nie ułożyło się wszystko tak jak
bym chciał więc tym bardziej będzie fajnie gdy pociśniemy razem.
Maraton Pieszo i Rowerem Dookoła Lubina to fajna miejscowa
inicjatywa STP Wędrowiec, która z roku na rok przyciąga coraz więcej
uczestników i to nie tylko miejscowych bo część trasy jechał z nami człek z
Piaseczna i starszy pan z Tychów. Dystans 100 km pieszo pokonał 80 letni
lubinianin a na przeciwnym biegunie byli uczestnicy mający po 11 lub 12 lat.
Jedynym minusem były te punkty żywieniowe, które fajnie by
było żeby organizator ogarnął bo jeśli startować można od 6 do 10 to wypadło by
aby zabezpieczył żywienie dla tych, którzy startują później.
Trasa:
Kategoria 100-200
po BBT i dojazd do domu
-
DST
15.00km
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
BBT
-
DST
1032.00km
-
Czas
44:09
-
VAVG
23.37km/h
-
VMAX
73.20km/h
-
Podjazdy
5116m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Gminobranie, 1000 i więcej
Przed BBT
-
DST
25.00km
-
Podjazdy
80m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria do 50
10% BBT czyli ostatnia przejażdżka przed maratonem
-
DST
100.80km
-
Czas
03:56
-
VAVG
25.63km/h
-
VMAX
51.00km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Podjazdy
600m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś postanowiłem ostatni raz pojeździć przed BBTourem
Zmęczony byłem tygodniem pracy więc nie wysilałem się zbytnio i zaplanowałem małą pętelkę przez Rudną, Borek, Orsk do Lubina
W Rynarcicach dołączył do mnie Waldek i pomknęliśmy dalej ale zamiast jechać przez Borek skręciliśmy na Pęcław z tym, że później niechcący skróciliśmy sobie drogę skutkiem czego na koniec musiałem dokręcać do 100
Od Trzęsowa do Lubina fantastyczny wmordewind zmasakrował nas niczym Mors Gilczarowską
Mam nadzieję , że takiego wiatru nie będzie na BBT.
Później wizyta na Kruczej gdzie koledzy grali w piłkę. W związku z tym że Jarecki założył mi Fanpejdża na FB to od razu padły pytania o BBT - co jak kiedy dlaczego i po co. Po co to ja sam nie wiem.......
No i dokręcanie coby było te 100 km
Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości to informuję, że pojadę Czołgiem
Ślad niestety dopiero od 22 chyba km bo jakoś się mi kliknęło w domu żeby nie szukał satelit.
Kategoria 100-200
niedzielna przejażdżka
-
DST
80.00km
-
Czas
02:54
-
VAVG
27.59km/h
-
VMAX
42.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Podjazdy
367m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Taka tam niedzielna przejażdżka z siostrą i szwagrem
Rośnie mi niezły team - dawali dzisiaj nieźle
Trasa:
Kategoria 50-100
może sie nam jakoś ułoży ....
-
DST
29.50km
-
Czas
00:58
-
VAVG
30.52km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Podjazdy
202m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Może się nam jakoś z Czarnulą ułoży .....
Trasa:
Kategoria do 50
z Lubina do Szczecina przez Konin
-
DST
602.00km
-
Czas
25:22
-
VAVG
23.73km/h
-
VMAX
54.00km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Podjazdy
2514m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Odpowiedzialnością całe zło, które uczyniłem sobie i Wam w dniach 02-03.08.2014 niniejszym czynię kolegę Daniela znanego na BS jako 4gotten
No ale do rzeczy. Całkiem niedawno jeszcze, jakieś ze dwa tygodnie temu, Daniel napisał, że ma wolne w weekend 01-03.2014 od pracy i rodziny i z chęcią spędzi je kręcąc km na rowerze a mając na uwadze, że mi ciężko się zebrać do kręcenia to w ramach motywacji proponuje wspólny sprawdzian kondycji przed zbliżającym się BBT. Ochoczo na to przystałem i zacząłem tak sobie układać w pracy żeby weekend ten było wolny. Udało się ale.... no właśnie, Daniel wykręcił się informując mnie, że jednak nie ma tyle czasu i nie uda mu się zjechać na Dolny Śląsk i wymyśli jakąś trasę w swoich okolicach.
Załamany jak porzucona kobieta ale na szczęście nie tak mściwy jak zraniona kobieta postanowiłem coś wymyślić żeby jednak nie zmarnować tak całkiem tego weekendu. Miałem różne pomysły jedne gorsze od drugich ale w piątek olśniło mnie i postanowiłem wykręcić Danielowi numer i przywitać go na dworcu PKP w Kole ponieważ wyczytałem, że ma się tam pojawić w sobotnie południe. Trochę mi ta pora była nie w smak ponieważ wymagało to ode mnie wyruszenia około północy z domu ale jak spiskować to spiskować na całego. Wykonałem telefon rozpoznawczy do niego i okazało się, że jest mała zmiana planów i w Kole desantują się o 16. Widząc po tym, że Niebiosa mi sprzyjają postanowiłem kuć żelazo póki gorące i przygotowałem Czołga do drogi. Przygotowania polegały na wrzuceniu do sakwy paru niepotrzebnych rzeczy w tym dętki oraz paru potrzebnych czyli zapasowym komplecie akumulatorów do lampki i nawigacji.
W międzyczasie opowiedziałem szwagrowi o pierwszej części mojego planu czyli odcinku Lubin - Koło i zaproponowałem wspólne kręcenie tym bardziej, że byłby to jego rekord życiowy. Przystał na to i umówiliśmy się na 5:00 u mnie pod domem. Umówiłem się też z kolegą Waldkiem, który mieszkał na trasie (15km), że dołączy do nas na jakiś odcinek.
Jak zwykle w takich wypadkach spać nie potrafię więc ściemniałem przed kompem do 1:30 a później położyłem się budzik ustawiając na 4:00. Niestety szwagier zaspał i dopiero mój sms o 4:40 obudził go. Postanowiłem, że jednak czekam na niego bo co tam jakieś pół godziny w porównaniu do wieczności.
Z domu wyruszyliśmy jakoś koło 6tej i z tego wszystkiego zapomniałem zadzwonić do Waldka ale Waldek zadzwonił w dobrym momencie i chwilę później czekał na nas w Rudnej. W luźnej atmosferze, bez napinki, rozmawiając o wszystkim skierowaliśmy się ku przeprawie przez Odrę nowo wybudowanym mostem w miejscowości Radoszyce. Namówiłem Waldka, który jeździ dopiero od tygodnia żeby odprowadził nas do Góry to będzie miał w sumie jakieś 60 km a to odległość już zacna. W Górze zrobiliśmy pierwszy postój pod sklepem w celu zakupienia napojów i jedzenia ponieważ jako całkowicie nieprzygotowany miałem tylko 3 kanapki ponieważ tylko tyle chleba było w domu. Dziękujemy bardzo Pani w sklepie za zrobienie pysznych kanapek z zakupionych produktów. Bardzo przyjemnie i miło jest spotkać podczas podobnych eskapad uczynne i miłe osoby, które są pomocne w takich momentach.
Waldek i Darek.
Rozstaliśmy się z Waldkiem i kontynuowaliśmy jazdę w kierunku Bojanowa. Szło trochę gorzej niż planowałem ponieważ planowałem trzymać prędkość w okolicach 25 km/h ale nie dawało się za bardzo ponieważ jak to często bywa wiał wmordewind. Darek co prawda twierdził, że to on jest taki słaby ale myślę, że to wiatr odgrywał tutaj kluczową rolę a szwagier co prawda Waxmundem nie jest ale jak ktoś jedzie 200 km w normalnych sandałach podczas gdy rower ma pedały spd do tego siodełko jest ustawione o 2 cm za wysoko a w ciągu ostatnich 3ch miesięcy z wago zeszło 12 kg to nie ma się co dziwić, że po 150 km zaczyna się umierać.
W międzyczasie widząc, że nie mam szans na dotarcie na czas do koła postanawiam częściowo zdradzić Danielowi moje plany i zapytowuje go o trasę, którą będą jechać ponieważ chciałbym przeciąć im drogę i spotkać się. Dowiaduję się, że są spóźnieni i będą przejeżdżać przez Konin po 17tej.
W Jarocinie zajeżdżamy do McD uzupełnić kalorie i wypić kawę na wzmocnienie oraz odpocząć oczywiście
Gdzieś w okolicach 183 km szwagier stwierdza, że ma już wymagane 200 km i odpuszcza a mi każe jechać dalej żebym zdążył na spotkanie z Danielem i Michałem. Wiem, że mnie kłamie bo brakuje mu około 5 km (miał więcej km o dojazd do mnie) ale chce żeby udało mi się zrealizować mój plan więc postanawia dokręcić jadąc z powrotem. W niedzielę opowiadał mi jak zawrócił i dowiedział się jak bardzo wiatr przeszkadzał mu podczas jazdy.
Patrzę na zegarek, przeliczam kilometry, czas i jestem pełen obaw czy zdążę na spotkanie w Koninie ale skoro D. wspominał coś o McD to oznacza, że będą jakąś chwilę tam przebywać więc powinienem zdążyć. Angażuję więc wszystkie moje siły do walki z wiatrem i przyspieszam do prędkości akceptowalnych przez mój umysł i ambicję tj w oklice 25 km/h. Chwilę później dzwoni 4gotten i przekazuje, że dopiero desantowali się w Kole i za ponad godzinę zjawią się w McD na ulicy Wyszyńskiego. Mając na uwadze, że do miejsca spotkania zostało mi 25-30 km pozwalam sobie na zaplanowany już wcześniej postój w Rychwale a następnie uderzam z odnowionymi siłami w kierunku Konina. Wiatr przestał przeszkadzać bo wieje już nie centralnie w morde ale za to słońce zaczęło grzać ze zdwojoną siłą ale nie zrażam się tym i staram się napierać mocno na pedały. Gdy docieram do McD na szczęście nie ma jeszcze chłopaków ale gdy usiadłem pod parasolem pomyślałem, że to koniec na dzisiaj. Wiatr, słońce i km sprawiły, że podeszwa od mojego mocno zużytego już sandała wygląda przy mnie jak nówka sztuka nie śmigana. Proszę ludzi, którzy siedzą obok o popilnowanie dobytku i wchodzę gdzieś gdzie jeszcze niedawno nie kupowałem nic poza kawą, lodami i frytkami i to tylko wtedy gdy nie było alternatywy. Dziś robię to już po raz drugi. Świat się kończy. Na domiar złego wydaje 35 pln. Moje oczy pragną jeść pić i w ogóle.
Po około 20 minutach pod parasole wpadają Michał z Danielem. Miło poznać kolejnego bikestatowicza i forumowicza. Widzę jego wielkie oczy gdy komunikuję im, że jadę z nimi dopóki mi sił starczy albo jeszcze dalej czyli do Szczecina ale do zdziwienia w odpowiedzi na moje deklaracje tego typu jestem przyzwyczajony. Przebąkują coś o Świnoujściu na co odpowiadam im, że jak będzie trzeba jechać do Świnoujścia to nie będę się specjalnie z tego obowiązku wymigiwał. O, jakże byliśmy nieświadomi realiów dnia jutrzejszego. Gdyby, któryś z nas wiedział co będzie się działo to myślę, że żadne z tych słów o dojeździe nad morze by nie padło. Pomyśleć, że jeszcze pół godziny wcześniej zastanawiałem się jak z klasą wycofać się na z góry upatrzoną pozycję czyli do domu.
Ruszamy. 18:29. Przejazd przez Konin i dalej DK92 - droga nudna jak flaki z olejem. Urozmaicamy sobie ją zajeżdżając do Słupcy a później znów nuda. Całe szczęście sił jeszcze dużo do gadania i wieszania psów na zarządcy drogi, który poustawiał znaki zakazu dla rowerów. Nie będę się rozpisywał o tym bo koledzy już wszystko napisali więc polecam lekturę ich relacji - linki na dole.
Generalnie drogę przez Wielkopolskę można określić "długie proste i nuda". Całe szczęście, że wiatr sprzyja a nogi kręcą na wysokich obrotach i tylko czasem głowa się zastanawia jaki jest sens w tym kręceniu.
W Witkowie Michuss zarządził postój pod sklepem więc na krótko stajemy a ja wykorzystuję to i zmieniam szkła w okularach na rozjaśniające i nieprawdą jest jakobym przedłużał postoje. To wszystko to są pomówienia.
W Gnieźnie Michuss zaufał Garminowi i dzięki temu zobaczyliśmy wszystkie trzy katedry a ja do soboty byłem święcie przekonany, że w Gnieźnie jest tylko jedna katedra. Dzięki temu też Pani Izabela Anna zrobiła nam kilka zdjęć i opublikowała na FB z opisem "Kierunek Szczecin"
"Kierunek Szczecin" (c) Izabela Anna Chojnacka https://www.facebook.com/izabelaanna.chojn
W ciemnościach pedałujemy dalej. Chłopaki plączą się cały czas w zeznaniach dokąd jest ile km. Najpierw coś deklarują a później znaki przy drodze dodają im od 5 do 20 km do ich deklaracji :D
Od samego rana denerwuję eranis smsami z ilością przejechanych km na 160 km w Jarocienie już się wkurzała, że ją prześcignę w klasyfikacji miesięcznej a nie miała jak odpowiedzieć w sposób czynny bo była w pracy więc dałem jej do zrozumienia, że dzisiaj i tak by nie miała do mnie szans na co dostałem odpowiedż " A co była amfa na sniadanie czy co? Nie wygłupiaj się trzeba odpcoząc" Pod Koninem chyba trochę się już gotuje jej woda w chłodnicy i mózg przegrzewam bo otrzymuje smsa o treści 210 bo otrzymuję smsa ""może zaszkodzić (temperatura otoczenia) tym bardziej że nie jesteś przyzwyczajony. Lepiej już wracaj. Najlepiej pociągiem" Jak widzicie dla obrony statystyk kobieta pokonana zamienia się w chytrego węża. Dlatego proponuję Danielowi, żeby on też poinformował Agnieszkę o tym ile ja km pokonałem już w tym dniu i wysyła do niej smsa "A wiesz, że Wąski już przejechał dzisiaj 310 km i dalej jedzie?" Już sobie wyobrażam co tam się działo. Pewnie telefon latał po ścianach, pies podkulił ogon i schował się pod dywan a sąsiedzi byli przekonani, że przechodziła poteżna burza skoro tak bardzo ruszał się w posadach dom eranis . Nie wiem jak zareagowała na 350 w Obornikach ani na smsa z Barlinka o treści "500cdn" ale gdy ze Szczecina napisałem "602km. The End" odetchnęła z ulgą i przekonywała mnie, że powinienem jechać dalej aż do 1008 km. Ot kobieta przewrotna ale jakże dodatkowego smaku nabiera taki przejazd gdy można kogoś tak fajnie powkurzać i pohuśtać mu gula. Wrażenia bezcenne. :D
Oborniki.
Następny postój w Obornikach na stacji Orlenu i zdaje się, że będę musiał przeanalizować moje żywienie pomiędzy Koninem a Obornikami ponieważ gdzieś musiał być błąd gdyż nie dość, że w Obornikach mnie zmuliło to jeszcze kawa z dwoma hotdogami nie była dobrym połączeniem i przez kilkadziesiąt km Michuss nabijał się ze mnie, że będę prekursorem nowego typu stopa. Są sikustopy, sklepostopy i inne ale on jeszcze nie słyszał o rzygostopie, którego tradycja zostanie zapoczątkowana podczas tego wyjazdu. Nie daję się jednak sprowokować i twardo jadę dalej nie korzystając z szansy bycia pionierem rzygostopu. W Czarnkowie na stacji wypijam puszkę kokakoli i mam nadzieję, że przegryzie się z tym co siedzi mi na żołądku. Kręcimy dalej. Nie za wiele pamiętam z tej części trasy (od Obornik do Drezdenka) ponieważ mocno musiałem skupić się na utrzymywaniu tempa. Sił co prawda miałem dużo ale tak mocno mnie muliło i zbierało na wymioty, że musiałem się mocno skupiać żeby kręcić ale i tak mimo tego niedysponowania byłem w lepszej kondycji niż w nocy na MP. Z powyższych około żołądkowych względów ten etap ciągnąłem się ostatni i tak sobie obserwowałem chłopaków to pomyślałem, że strasznie idiotycznie to wygląda jak te nogi tylko latają góra dół i nic poza tym. Pytałem ich nawet czy ja też tak idiotycznie wyglądam jak oni to odpowiedzieli, że niestety też.
Za Drezdenkiem mamy chwilę przerwy, którą poświęcam na kontemplację własnych powiek od środka nie reagując na żadne bodźce zewnętrzne - każdy musi mieć choć minutę dla siebie. Daniel ratuje mnie swoim izotonikiem ponieważ każdy łyk wody powoduje u mnie odruchy wymiotne a boję się odwodnić. Po tym krótkim acz intensywnym odpoczynku ruszamy dalej wzdłuż torów kolejowych, po których mkną puste woodstokowe składy.
Jakoś od Obornik Michał ostrzegał mnie przed podjazdem do Strzelec Krajeńskich ale nie zrobił on na mnie mimo zmęczenia większego wrażenia i to gdzieś w tym miejscu całkowicie opuszczają mnie problemy żołądkowe. Słońce zaczyna przypiekać więc pomny doświadczeń z poprzedniego dnia (ból głowy i spalenie łba) za Strzelcami smaruję się trochę maścią z filtrem i zakładam coś na głowę.
Droga do Barlinka jest całkiem fajna. Dużo lasu i pagórków - jedzie się ciekawie i przyjemnie. Mijamy się z jakimś rowerzystą, który z wyrzutem mówi do nas, że mamy z wiatrem. Jakoś nie chciało mi się krzyczeć, że owszem ale już 500 km w nogach ale myślę, że życie w nieświadomości naszego przebiegu będzie dla niego największą karą.
W Barlinku na Stacji Paliw znów postój. Ostrożnie podchodzę do żywienia ale i tak kupuję jakąś chemiczną Toscanę i czekoladę. Niestety słońce stoi dosyć wysoko i praży niemiłosiernie więc gdy Michał zarządza krótki postój w Lipianach pędzę do Biedronki i kupuję 2 butelki wody, która służy mi trochę do picia a w większości do polewania się po głowie, twarzy i plecach. Na odcinku z Lipian do Starego Czarnowa poszło mi wszystko czyli ponad 3 litry ale zasuwaliśmy naprawdę ostro w tym słońcu. Całą czas tylko odliczałem km najpierw do Pyrzyc a później do S. Czarnowa ponieważ wiedziałem, że później wjedziemy w Puszczę Bukową, w której co prawda miał byc podjazd ale podjazdów się tak nie boję jak słońca.
Kolejny postój w klimatyzowanej stacji, z której nie chciało się wychodzić ale niestety dowódca wyprawy wygonił nas i musieliśmy jechać. Zapowiadany podjazd nie był specjalnie ciężki ale największą trduność sprawiło mi ustawienie tyłka na siodełku tak żeby mnie nie bolał. Udało się u samego podnóża podjazdu i już przez następne kilkanaście km nie ruszyłem go by nie zakłócić optymalnej pozycji.
Zjazd do Szczecina po brukowej drodze i chodnikach to jakiś koszmar ale daję radę. Gdy podjeżdżaliśmy pod dom do Michussa już myślałem, że ten ostatni podjazd mnie pokona ale okazało się, że nie było tak źle. Poszedł z wolna ale poszedł.
Pod domem okazuje się, że brakuje mi 26 km więc postanawiam dokręcić. Michus pokazuje mi pętelkę w pobliżu, na której mogę to zrobić i zabieram się do dzieła. Gdzieś po 14tej melduję się u Michała w domy gdzie biorę prysznic i zostaję ugoszczony za co jestem mu niezmiernie wdzięczny.
Relacje innych uczestników: Michała Daniela
Podsumowanie:
Wyjazd miał sprawdzić czy nadaję się do jazdy w BBT. Raczej się nadaję choć do faworytów nie należę. Chciałbym jeździć więcej ale najnormalniej w świecie nie mam tyle czasu i mam nadzieję, że za niecałe 3 tygodnie będę zdrowy i na tyle silny żeby podołać.
Zastanawiam się czy czasem nie pojechać jednak na Czołgu gdyż nie będę walczył o najlepszy czas a o przejechanie całości w limicie. Czarnulka jeszcze nie sprawdzona ani kręgosłup do niej nie przyzwyczajony więc ryzyko kontuzji wzrasta dosyć mocno. Trzeba to przemyśleć.
Muszę przeanalizować żywienie z tego wyjazdu ponieważ gdzieś został popełniony błąd w skutek czego miałem potężną zmułę a nie wierzę, że były to tylko parówki ze Stacji Paliw.
Dziękuję wszystkim, który towarzyszyli mi na trasie, tym słabszym i tym silniejszym (było ich po równo)
Szczególnie podziękowania dla Michusa za gościnę w domu a dla szwagra za transport ze Szczecina do Lubina a Ilonie za motywację na trasie i w ogóle za motywację do "trenowania" przed BBT.
Ps. obiecałem to w środku nocy Michusowi więc muszę napisać "zdecydowanie przyjemniej jeździ się za Iloną niż za Michusem - bezdyskusyjnie"
Trasa:
Kategoria 500 i więcej, Gminobranie