Pierścień Tysiąca Jezior 2016
-
DST
617.30km
-
Czas
25:10
-
VAVG
24.53km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
31.0°C
-
Podjazdy
4300m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
To kolejny w tym roku, trzeci już, ultramaraton rowerowy, w którym dane im było wystartować.
Jazda
długodystansowa sprawia mi przyjemność ale już od początku sezonu
odgrażam się, że przestanę jeździć maratony. Źródłem tego odgrażania
jest zapewne wszechogarniające mnie zmęczenie.
Przed samym Pierścieniem miałem ochotę zrezygnować ponieważ zrozumiałem, że w czerwcu najnormalniej w świecie przegiąłem.
Przegiąłem z kilometrażem i trochę z trudnością tras.
Już
na samym wstępie (4 czerwca) machnąłem Maraton Podróżnika czyli 534 km.
Dzień później wyjechaliśmy z Wilkiem na południe i przez cztery dni
wykręciłem 750 km, chwilę odpocząłem, bo mięsień się upomniał ale nie
długo bo musiałem jakoś utopić smutki spowodowane nie udanym wyjazdem
więc najpierw delikatnie po setce a na koniec miesiąca postanowiłem
zrobić mocne zakończenie i pojechałem w Polskie. Z namiotem. Pech
chciał, że w upały. Z jeden strony szczęście w nieszczęściu, że
noclegowałem u Cosmy i Szulera z FST więc była większa szansa na
wypoczynek niż w namiocie (prysznic, łóżko, kolacja, sniadanie, izotniki
i inne udogodnienia) za co dziękuję ale gdy na drugi dzień po zrobieniu
100 km leżałem ujechany na rozstaju dróg zadałem sobie jedno bardzo
ważne pytanie. "Co ja robię tuuu?, Co ty tutaj robisz?" Odpowiedź była
prosta - 50 km na pociąg do Bydgoszczy a tam trzeba będzie podjąć
decyzję co dalej. Jazdą w takim upale tylko dokładałem sobie do pieca -
to już nie była przyjemność.
Niestety, to było tylko tydzień przed
Pierścieniem więc nękały mnie copochwila myśli czy nie zrezygnować.
Byłem zmęczony. Przegiąłem w czerwcu z przebiegiem, warunkami i dniami
jazdy pod rząd. organizm domagał się odpoczynku a ja właśnie planowałem
zaserwować mu kolejne 610 km.
Na szczęście jakoś do czwartu
odpocząłem i można było się pakować wraz z moimi (naszymi) kibicami
czyli Kahą i Emesem do mondeo i jechać pokręcić.
Prognozy nie były zachwycające. Upał dnia pierwszego deszcz i nawałnice drugiego.
Tak teraz będziemy się wozić na maratony - (c)Wąski
Tak jadamy na kolację - (c)Wąski
To ta sama kolacja - (c)Wąski
Rozpisywać
się zbytnio nie będę jak się jechało, jak było przed itp ale na
wspomnienie zasługuje fakt, że dobrze spałem noc przed maratonem.
Przyczyną takiego stanu rzeczy był fakt, że noc wcześniej spałem 3h.
Wieczór przed startem - pełen luz - (c)Wąski
O 6 rano wraz z Pio_FCI i Anią jemy pyszne siadanie w agro, w którym mieszkaliśmy i jedziemy na start.
Najpierw start honorowy
Później ostry
Poszli.
Start ostry - (c) Wąski
Jedziemy
w kilka osób. Jest Olo, Piotrek, który reprezentuje barwy Jankes Garage
czyli w jednej grupie jadą dwie osoby w jakiś tam sposób związane z
Ford Scorpio Team. Z nami też rusza Andrzej Straus, z którym kończyłem
BBT. Jedziemy spokojnie ale po jakimś czasie urywa się Andrzej a za
Ornetą Piotr. Jedziemy w trójkę z Olem i Jarkiem.
Zasadniczo to
miałem na upał jedną strategię. Pilnować pulsu, dużo pić i dobrze się
polewać a na punktach przebywać tylko chwilę. Nawet mi to wychodziło
tylko coś pulsu nie mogłem uspokoić.
Widoczki jakich wiele na Warmii - (c)Wąski
Za pierwszym punktem Jarek nam
ucieka a później z tyłu zostaje olo. Jadę solo. Doganiam Jarka, łykam
dwóch innych kolarzy i wjeżdżam do Reszela w miarę szybki serwis i
można jechać dalej.
Granic - (c)Wąski
Na granicy Warmii i Mazur doganiam Darka Janaczka,
któremu mówię żeby się podczepił na koło (jedziemy pod wiatr) bo ja i
tak jadę solo i tak to może sobie spokojnie powisieć. Znamy się już z
wcześniejszych maratonów. na BBT i GMRDP przejechaliśmy razem długie
odcinki. Teraz też jak się okazuje będziemy jechać setki km.
Dargin, następnym razem może takie zdjęcie z wody? - (c)Wąski
Jakiś
czas później zgarniamy po drodze następnego czyli Wewiórskiego Andrzeja
(rocznik 1948). Wstyd bo daje lepiej od nas w miarę przecież jeszcze
młodych tylko na podjazdach trochę odstaje. W Gołdapi pierwszy raz na
trasie spotykamy się z Darkiem Urbańczykiem, z którym jechałem sporo na
Pięknym Wschodzie ale my ruszamy pierwsi a on nas wyprzedza gdy za zakaz
jazdy po drodze zgarnia nas policja. Szybko się wykręciliśmy uciekając
mimo wszystko na ścieżkę ale Darka już nie było. Dopadamy go dopiero w
Rutce.
W Rutce-Tartak spotykam po raz kolejny Turystę, z którym
będziemy się widzieć na wszystkich punktach kontrolnych do mety. Po raz
kolejny widzę się też z Keto, który czuje jeszcze w nogach Brevet1050 w
Pomiechówku, Ola i kilu innych znajomych.
Bez zbędnej zwłoki ruszamy
dalej. Wtedy też formuje się ostateczna grupa finiszowa w składzie Darek
Urbańczyk, Andrzej Wewiórski, Darek Janaczek no i ja.
Szybko osiągamy Sejny, pijemy szybką kawę i lecimy dalej. Tutaj dochodzi mnie info, że zrezygnował Wilk. No to niedobrze.
Staramy
się mocniej cisnąć do Augustowa bo burza wisi w powietrzu i robimy to
na tyle dobrze, że pierwsze krople spadają na nas na granicy miasta.
Skręcam w dziurawą drogę wiodącą do PK ale zauważam całkiem nową i w
miarę dobrze zrobioną ściężkę więc wskakuję na nią i lecę ile sił do
punktu. Okrzykami proszę ludzi jadących/idących ścieżką o udzielenie
pierwszeństwa i każdy pięknie ustępuje - pewnie się dziwią co za idiota
się tak wydziera ale ja chcę suchy dojechać na PK.
Udaje mi się to,
Darkowi też ale drugi Darek i Andrzej już chyba łapią trochę deszczu.
Było to ryzykowane zagranie bo na torach mało się nie wysypałem, kilka
przejazdów przez drogi były wcale nie lepsze od przejazdu kolejowego ale
wyszło OK
Na PK Augustów super obsługa, dobre jedzenie i przedłużona
pauza bo Turysta wyjawił tajemną wiedzę, że jak przejdzie ta chmura to
będzie już przez dobrych kilka godzin OK.
Poczekaliśmy, poszła
sobie, trochę nas zmoczyło wodą z drogi ale chwilę później było już
całkiem sucho. 20 km przed Oleckiem zaczyna mnie mulić więc tylko czekam
stacji, na której byliśmy w tamtym roku żeby zapodać odpowiedniego
drinka.
Mało nie usnąłem ale stacja jest, redbul też i można jechać.
Robi się pagórkowato ale chcąc jak najwięcej przejechać bez deszczu
staramy się cisnąć. Dużo rozmawiamy, żeby nas nie zamuliło. Razem z
Darkiem Urbańczykiem odjeżdżamy drugiemu Darkowi i Andrzejowi ale zaraz
spotykamy się na PK w Wydminach. Spotykamy oczywiście również Ola i
Turystę
Spokój, cisza, dobra zupa, toaleta i pora ruszać bo chmury
wiszą złowrogo. Wyrażamy nadzieję, że dojedziemy do Giżycka bez deszczu.
Za Giżyckiem nas dopada. Deszcz. Dopadają też Darek z Andrzejem.
Ciśniemy dalej, deszcz, droga-tarka a następnie mocno pofałdowana z dużą
ilością aut no i w końcu Mrągowo. PK, które jest strasznie smutne.
Spotykamy znów Jacka i Ola ale o dziwno widzę tutaj również Hipka, który
mówi, że i tak na mecie będzie szybciej. W sumie to nic dziwnego -
wystarczy że nie ruszy po mnie więcej niż godzinę i mnie ma. Okazuje się
finalnie, że wczoraj dostał udaru słonecznego i ktoś po niego
przyjedzie. W sumie wtedy nie spodziewałem się, że przyjedzie po niego
moje auto. Nie wspomnę, że bez mojej wiedzy. To się nazywa pojazd
autonomiczny chyba.
Z Mrągowa ruszamy w deszczu ale gdy dojeżdżamy do
Świętej Lipki to jedziemy już w ulewie, jest mi zupełnie wszystko jedno
po jakich kałużach jadę, nie reaguję już gdy kolejne auto zalewa mnie
fontanną wody. Po zjechaniu z głównej doganiamy Turystę, coś mu musi być
bo ten facet to inna liga, wyższa. Fakt, jedzie z czasem ponad godzinę
lepszym ode mnie ale taką samą przewagę miał w Rutce. Wioskę dalej
doganiamy ola. Trochę podkręcam tempo bo zaczyna być coraz zimniej a ja
nie chcę zachorować. Nie czekam nawet na Darka ale wiem, że wisi za mną
jakąś chwilę i jak się wypłaszczy to mnie dopadnie.
PK w kikitach obsługiwane przez miłą Panią. Wypiłem herbatę, spakowałem ze dwa batony i ruszamy z Darkiem dalej.
Pora ruszać bo meta tuż tuż - (c)Turysta
Zostało
50 km - staram się nie odliczać bo to tylko pogarsza sytuację ale w
końcu ulegam. Droga fajna, fajne podjazdy, na których czuję się bardzo
dobrze. Podjazdy wchodzą mi jak wszedłby w tej chwili kurczak z rożna.
Niestety takowego w zasięgu wzroku nie znajduję więc muszę zadowolić się
podjazdami. Okazuje się, że ten deszcz w ogólnie mnie nie zwolnił. On
mnie chyba nawet przyspieszył.
Drogę z Dobrego Miasta na metę będę pamiętał długo. Te nieznośne pagórki non stop.
Dojeżdżam na metę po 30 godzinach i 7 minutach od startu.
Widać, że olo nadrabia miną :P - (c)Elizium
Z
udziału jestem zadowolony. Co prawda po pracowitym czerwcu brakowało mi
świeżości ale realizowanie założeń na ten maraton pozwoliło na
osiągnięcie czasu przejazdu, który mnie satysfakcjonuje. Sprawdziło się w
boju to co mówiłem - wolę mocny deszcz niż upał. Upał mnie spowalniał a
deszcz jeśli nie przyspieszył to z pewnością nie spowolnił. Biorąc pod
uwagę, że zrobiona ostatnią setkę w większości w deszczu zajęła mi 4,5 h
(z postojem na PK) przy tej ilości przewyższeń to raczej uznaję, że
deszcz mnie przyspieszył.
Dziękuję wszystkim, z którymi jechałem,
mijałem się, rozmawiałem czy wymieniałem inne uprzejmości a w
szczególności dwóm Darkom, Andrzejowi, Turyście, Olo-wi, Keto.
Dziękuję
orgom a przede wszystkim Robertowi za ogarnięcie tego wszystkiego oraz
wszystkim kibicom, którzy kibicowali przed ekranami laptopów, smartfonów
czy innych słuchawek, tych, którzy słali mi smsy i tych, którzy
wspierali mnie na miejscu w bazie.
Okazuje się, że kibiców jest wielu a każda wiadomość od kibica to nowe siły do walki
"Sportowo" to okazuje się, że te podjazdy, które budziły mój lęk to wcale aż takie straszne nie są :)
Do następnego.
Chyba się starzeję bo to jedyne zdjęcie jedzenia, które zrobiłem na mecie. - (c)Wąski
Komu medal, komu? - (c)Wąski
Trasa:
Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2016, Gminobranie, K36
komentarze