Było, minęło, z deszczem spłynęło ...
-
DST
512.00km
-
Czas
20:28
-
VAVG
25.02km/h
-
VMAX
52.00km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Podjazdy
2760m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zawsze gdy jestem niezadowolony z mojego startu w maratonie ciężko jest mi się zabrać do pisania relacji dlatego dzisiaj siadłem od razu do pisania może się uda.
Piękny Wschód na papierze zapowiadał się fajnie. Dobre asfalty, w miarę płaska trasa, dobry termin bo nie za ciepło. Rzeczywistość okazała się inna ale na szczęście nie taka jak ją kreowały prognozy.
No ale może po kolei.
Do Parczewa wybrałem się z Kahą i Emesem dlatego po spakowaniu roweru do samochodu udałem się do wrocka aby tam się przepakować. Oczywiście zabrało nam to więcej czasu niż się spodziewaliśmy więc wyjechaliśmy jakieś pół godziny po czasie i niespiesznie udaliśmy się na Lubelszczyznę.
Jak dobrze, że to mondeo jest póki co niezniszczalne :)
Po drodze trzeba coś wszamać dobrego.
Gdy dojechaliśmy na miejsce od razu spotkaliśmy Wilka, który był co prawda na odprawie, na którą my nie zdążyliśmy ale za wiele nie dowiedział się na niej więc nadal mieliśmy kilka niewiadomych.
Okazało się, że możemy nocować na sali w punkcie startu/mety z czego z chęcią skorzystali Emes z Kahą ale ja podziękowałem ponieważ i tak mam problemy ze spaniem przed maratonem a co dopiero na sali gdzie chrapiących i kręcących jest znacznie więcej.
W punkcie startu się dzieje....
Udałem się do hotelu gdzie czekał na mnie fajny pokój i jak się później okazało dobry makaron :) W tym samym hotelu/motelu spała trójca z Kórnika czyli Elizium, Rapsik i Śruba więc trochę pointegrowaliśmy się przy kolacji.
No to kolacja...
Dobry był ten makaron :)
koks na jutro przygotowany :D
Niestety start o 7 to niezbyt dobra pora dla mnie bo budzik musiałem ustawić na 5 więc za wiele nie pospałem ale dobre i to bo tak ze 3h wyszło. Prysznic, śniadanie, szybkie kompletowanie bagażu, pakowanie i koło 6:30 już byłem na miejscu startu.
Dzień wcześniej chłopaki z Rowerowego Lublina przenieśli mnie do swojej grupy startowej ponieważ jak mówili Lubin musi startować z Lublinem i już. Mnie tam wsio ryba z kim będę startował a kolegów z Lublina lubię więc spoko.
7:09 - ruszamy. Z początku oczywiście w złą stronę więc krzyczymy za resztą, że źle jadą - zawracamy i lecimy już po trasie. Początek średni. Dziury na drodze pełne wody, padający deszcz, na szczęście nie gwałtowny no i jak to na starcie szarpiące towarzystwo. Endriu jak zwykle na początek mocniej jedzie, chwila nieuwagi i już z pierwszą grupką jest 400m przede mną. Zaczynam gonitwę bo jest pod wiatr i nie uśmiecha mi się jechanie samemu. Trochę chyba podreperowałem w tym roku łydę bo przykładam się i nawet pod wiatr idzie mi ponad 30 km/h ale o dziwno prawie ich nie doganiam. trochę zły jestem bo mieli jechać spokojnie a spinają się. W pewnym momencie odpuszczam i postanawiam jechać równo do pierwszego PK i tam się z nimi zabrać ale oni tez odpuszczają więc chwilę się sprężam i już jestem u nich na kole. Po jakimś czasie przechodzi obok nas pociąg złożony z 10 osób więc podczepiamy się z Krzyśkiem i Loginem pod niego i jedziemy razem. Niestety, jadą nierówno a nic mnie tak nie wkurza jak nierówna jazda. Po jakimś czasie na szczęście uspokajają się ale jeszcze co jakiś czas ktoś się podrywa i rwie. Wkurza mnie też to, że dokręcają i cały czas gubię czyjeś koło na metr i muszę znów szukać. W międzyczasie Krzysiek już ich olał i czeka na swoich. Ja to robię kilka chwil później bo nie dość, że wkurza mnie to wieczne pilnowanie koła to jeszcze nudno w tym deszczu.
Nie ma letko w deszczu...
Oglądam się i widzę Krzyśka kilkaset metrów za mną więc zatrzymuję się - zakładam reklamówki na nogi i w momencie kiedy mnie mijają dołączam do nich. Jedziemy spokojnie i równo. Nie ma co się męczyć bo dziury są solidne, jeszcze zdążymy poszaleć.
Na pierwszym punkcie jest tak jak być powinno - pieczątka i od razu na rower. Jestem zadowolony bo tak sobie zaplanowałem i tak jadę.
Prawie 40 km za nami. Skręcamy na południowy zachód i teraz przez chwilę wiatr będzie nam więcej pomagał jak przeszkadzał. Jedziemy już tylko we dwóch z Krzyśkiem. Kręcimy spokojnie zbyt wiele się nie wysilając - jeszcze będzie czas się zmęczyć.
W Cycowie kolejna pieczątka. Tym razem w sklepie.
Tak, w ogóle drogę od 20 do 52 km znam rowerowo z tamtego roku gdy spędzałem weekend Bożego Ciała w Starej Jedlance i jeździliśmy z Gosią rowerami po okolicach. Robię sobie nawet małą rozrywkę w zgadywanie co będzie za następnym zakrętem albo wzniesieniem i jak się okazuje pamięć mam całkiem niezłą. Przydaje się to w jeżdżeniu autem. Gdy już raz znajdę się w jakimś miejscu, nawet po latach łatwo jest mi tam trafić.
Ale wróćmy do PK w Cycowie. Dogania nas tam grupa Gavka i Moniki. Gavek opowiada jak już raz zdążył zrobić kapcia i gonił wszystkich. Już mamy wyjeżdżać gdy wpada emese. Jako, że emes to sprawdzony partner w różnych eskapadach czekamy chwilę na niego i jedziemy już razem. Gdy wyjeżdżamy na punkt wpada niezniszczalna Kaha.
Kolejne 35 km to jazda pod większy lub mniejszy wiatr ale dosyć sprawnie współpracujemy we trójkę. Staramy się jechać równo ale nie mniej niż 25. Tak jakoś równo podaje nam wszystkim noga. Prowadzi się ciężko i schodząc na koło od razu czuć ulgę. Odpoczynek w postaci dwóch zmian i znów na czoło. Podobała mi się sprawność z jaką to robiliśmy i jestem pełen dobrych myśli gdy wjeżdżamy na rynek w Chełmie po bruku, na którym powinien być ustawowy zakaz jazdy rowerem szosowym.
Tutaj brawa dla organizatorów PK. W rynku odbywa się jakaś większa impreza z udziałem motocyklistów i na naszej drodze stoi dużo ludzi. Ochrona i obsługa widząc jadącą naszą grupę robi nam miejsce wśród tłumku i wskazuje miejsce punktu tak, że nie ma mowy o pomyłce. Podoba mi się to bo to jeden z niewielu punktów gdzie nie musimy się mocno rozglądać, żeby znaleźć.
Pieczątka, bułka banan i rozrabiam izotonik. Już mogę jechać ale ...koledzy nie gotowi. No dobra przecież mogę poczekać bo współpraca na trasie daje tak dużo, że te kilka minut zwłoki nie jest taką dużą ceną. Zanim ruszamy na trasę na punkcie pojawia się Kaha. Nosz w morde, żeby baba zdążyła dojechać a trzech zdrowych chłopów jeszcze siedzi na punkcie? Wymuszam wyjazd i jedziemy. Jeszcze zanim wyruszamy robię zdjęcia karty Kahy bo jest w stanie rozkładu już po krótkim czasie więc nie wiem czy dotrwa do mety. Lepiej zrobić zdjęcie żeby udowodnić przejazd.
Karta Kahy już ma dość :D
Wyjazd z Chełma szosą po zakazach oczywiście bo przecież nie będę jechał ścieżkami z kostki podczas gdy drogi są puste a auto wyprzedza mnie raz na jakiś czas. Tuż po zakazach mija nas Policja. Ciekawe co by było gdyby ... Lepiej się nie zastanawiac tylko cisnąć dalej. Nadal jedziemy na zmianach i nadal w dobrym tempie. Kolejny PK już na 125 km. Coś za częste te punkty.
Wjeżdżamy na punkt i w ostatniej chwili skręcam w stronę ratusza gdy okazuje się że miejsce, które wybrałem na wjazd jest schodami. Tutaj następuje ciąg szybkich zdarzeń niekoniecznie losowych. Gdy dociera do mnie, że tam są schody w tym samym czasie informuje mnie o tym Michał, naciskam lewą klamkę ale okazuje się, że lecę w stronę kwietnika więc trzymając hamulec skręcam w prawo aby go ominąć - niestety gdy skręciłem siła powodująca, że koła nie blokował hamulec się zmniejszyła i zablokowało się a gdy tak się stało tylne koło oderwało się od podłoża i zapragnęło wyprzedzić przednie. Działo się to na prawie zerowej prędkości ale byłem bezradny. Poleciałem przez kierownicę, wylądowałem na lewym nadgarstku i łokciu a widząc kontem oka, że tył zmierza w stronę murka i zaraz przywali w niego z siłą powodowaną przyspieszeniem godnym mocno wyładowanej podsiodłówki zdążyłem jeszcze zamortyzować kontakt nogą wsadzoną pomiędzy rower a murek. W momencie kiedy zaliczałem glebę i widziałem lądujący rower wiedziałem, że jeśli nie zmniejszę jakoś uderzenia prawdopodobnie zakończę maraton. Udało się. Starty to: stłuczony łokieć, nadwyrężony nadgarstek i pogięta linka od przedniej przerzutki w miejscu wyjścia z manetki. tej nie próbowałem prostować - zostawiłem ją tak jak była bo i tak nie zamierzałem używać na tej trasie przodu a po co ryzykować.
Ratusz w Wojsławicach, pod którym zaliczyłem glebę a raczej kostkę. Szkoda, że nikt tego nie nagrał.
Nie pamiętam dokładnie ale od Chełma jedzie z nami Kaha, z punktu w Wojsławicach rusza chyba nawet przed nami bo ma większe problemy na hopkach i wie, że ja dogonimy. Jedziemy dalej. Gdzieś po drodze dołącza do nas Darek Urbańczyk z kolegą. nawet dobrze się nam razem jedzie. Ponoć emes mówił, że aż za dobrze bo za szybko :D
Na PK w Hrubieszowie zabawiamy też jak zwykle za długo a Kaha jedzie przodem. Darek z kolegą też wyjeżdża bez ciepłego posiłku. Mówią, że minimalizują postoje a poza tym myśleli, że na następnym PK też będzie ciepłe jedzenie.
Gulaszowa na punkcie w Hrubieszowie.
Za Hrubieszowem robi się już na tyle dobra pogoda, że można wyciągać podczas jazdy aparat co też robię. Robi się też mocno pagórkowato ale idzie mi o dziwno całkiem dobrze podjeżdżanie pod te pagórki. Niestety słabe spanie w nocy, deszcz z rana i mokre buty cały czas, dają znać o sobie. Puszczamy resztę grupy a sami zatrzymujemy się w Tomaszowie Lubelskim na Orlenie gdzie schodzi nam trochę czasu. Emes mówi, że za dużo. Aż sprawdziłem ile nam zeszło i wychodzi na to, że 29:20 - trochę za dużo ale wszyscy byliśmy padnięci i uważam, że w takiej sytuacji postój był potrzebny bo zregenerowaliśmy się. No może trzeba było ograniczyć to do 20 minut ale bardziej boli mnie nasze zamulanie na punktach.
Pogoda zrobiła się w miarę to można wyciągnąć telefon.
Hopki przed Tomaszowem.
KrzysiekP
Gdy ruszyliśmy z Tomaszowa akurat nadjechał hansglopke. Od tej pory prawie cały czas będziemy jechać razem. Bardzo fajnie jedzie się z Witkiem. Jedzie bardzo równo po równym, pod większą górkę zostaje lekko z tyłu natomiast z górki z łatwością nas dogania nie pedałując. Zdaje się, że ze wspólnej jazdy jesteśmy tak samo zadowoleni my jak i on. Tym bardziej, że mamy wspólne tematy do śmiechów :D
Po odpoczynku w Tomaszowie droga do Krasnobrodu idzie nam bardzo sprawnie. Podjazdy wyjątkowo wchodzą mi fajnie. Nawet obserwuję, że nie doprowadzam swojego tętna do absurdalnych wielkości jak to jest wielokrotnie. Zjeżdżamy z krajówki na ciekawe szosy i trochę zaczyna kropić ale na szczęście tylko przelotnie. Większej szkody nie robi. PK w Krasnobrodzie bardzo fajny. Miłe i uczynne panie na punkcie, bułki, banany, woda. Korzystam z toalety. Dołącza do nas Login. Przed nami startuje Darek z kolegą bo kolega chce zdążyć do Zwierzyńca na pociąg bo rezygnuje. Niestety nie zdążyli więc chcąc nie chcąc ukończył maraton.
Od Krasnobrodu staram się jechać trochę mocniej bo jest z górki. Doganiamy tam Darka i podbijamy karty w restauracji, Krzysiek korzysta z toalety i ruszamy.
Do punktu w Biłgoraju nie schodzimy z Darkiem z prowadzenia. Za Biłgorajem zresztą też. Dopiero po jakimś czasie Darek stwierdza, że jak dalej tak będziemy jechali to on się zajedzie więc dajemy pojechać innym sami siadając na koło. W sumie to racja bo też zaczynam już czuć zmęczenie i pora odpocząć.
Do Janowa dojeżdżamy zmieniając się na prowadzeniu. Zmęczeni jemy dobry zestaw obiadowy składający się z piersi z kurczaka, pęczaku i surówek. bardzo dobrze bo już na bułki, banany i słodycze nie mogłem patrzyć.
Smaczny koklet :)
Niestety nic nie usprawiedliwia siedzenia na tym punkcie 1 godzinę i 11 minut. To było straszne marnotrawstwo czasu jak dla mnie. Krzysiek to chociaż sobie pospał. Tyle jego :)
Z punktu ruszamy wielką grupą. Nawet nie wiem dokładnie, kto rusza z nami. Wiem, że Michuss ale on jedzie w osobnej grupie. Zaraz na początku, jeszcze w Janowie Kaha gubi coś z kieszeni. Na szczęście ktoś powiedział jej o tym i zawróciła. Widząc tempo grupy postanawiam zostać z nią, żeby nie musiała gonić nas po nocy sama. Okazuje się, że to karta wypadła jej z kieszeni więc dobrze, że ktoś zauważył i wróciła. Gdy ruszamy w pogoń obie grupy są daleko. Najpierw dopadamy grupę Michussa ale naszą grupę prowadzi Emes, który jak okazuje się nie wie, że zawróciliśmy na chwilę więc idzie trochę sił zanim dopadamy ich. Później są górki, które dają nam dosyć mocno w kość i do Kraśnika dojeżdżamy wypompowani. Postanawiamy stanąć na Orlenie, na którym są nasi.
Po tym postoju zaczyna mnie ostro mulić. Nie pomaga ani puszka coli, ani żel ani też burn. Nic nie pomaga - mulę strasznie wlokąc się za wszystkimi i odliczam km do PK w Kazimierzu Dolnym. Tam postanawiam przespać się z 15 minut bo to PK żywnościowy więc pewnie będzie jakiś kawałek podłogi. Jedzie mi się tragicznie a jedyną rozrywką są dla mnie podjazdy, które staram się wyciskać żeby się obudzić. Jazda całej grupy jest tak nierówna, że szok.
W Opolu Lubelskim doganiamy grupy, które odjechały przed nami . Nawet na chwilę odpędzam zamułka ode mnie ścigając się z innymi ale stajem,y na chwilę na stacji i znów łapie mnie zamulanie. Jeszcze chwilę za Opolem jedzie mi się dobrze a później jest tylko gorzej. Na stacji pauzowaliśmy 19 minut.
Kaha odpoczywa ....
Gdy docieramy na PK w Kazimierzu Dolnym okazuje się, że to punkt na powietrzu przed domem. Pan, obsługujący go wyskakuje przed posesje tak, żebyśmy nie ominęli go. Widać zaangażowanie tego Pana w ten punkt i chwilę z nim nawet na ten temat rozmawiamy. Jest zakłopotany ponieważ nikt mu nie powiedział, że to będzie tak wyglądało, że nigdy w życiu nie widział ludzi jeżdżących takie dystanse, nie wiedział też, że stawka będzie rozciągnięta na tyle godzin itp. Wielkie dzięki dla Pana za poświęcenie. Byłem zły wjeżdżając na ten punkt ale wyjeżdżałem wdzięczny za bułkę w kieszeni. Dziękuję.
Na szczęście kilkaset metrów dalej był Orlen, na którym ogrzaliśy się trochę i próbowaliśmy wypić kawę. Niesety mój żołądek jej nie przyjął i marnowanie chyba pół godziny na stacji były tylko marnowaniem bo jak tylko ruszyłem zamulenie było identyczne jak przed odpoczynkiem. Jazda do Nałęczowa to była droga przez mękę i dopiero za Nałęczowem po wykonaniu jak to Emes nazwał "szukaniu kierunku do Mekki" zaczął się progres. A już od Grabowa byłem w stanie naciskać mocniej na pedała. Odskoczyłem sporo Emesowi, który co prawda miał mnie na radarze ale żadnego z nas nie miała Kaha, która wlokła się spokojnie z tyłu.
Gdy dojechałem na punkt w Kamionce Krzysiek właśnie wyjeżdżał więc zabrałem się z nim więc mój postój tam trwał, UWAGA, 26 sekund. To drugi PK, z którego byłem zadowolony. Ruszyłem nie czekając ani na Emesa ani na Kahę bo bałem się, że znów mnie zmuli a zacząłem się w końcu lepiej koncentrować na kręceniu.
Ruszyliśmy z Krzyśkiem z planem, że nie będziemy jakoś specjalnie pędzili ale żeby zmieścić się w 26 godzinach. Chwilę później dogoniliśmy hansa i tak sobie razem jechaliśmy aż za Lubartów. W Lubartowie dogonił nas Elizium z Rapsikiem, którzy za Lubartowem popędzili na metę. My już nie mieliśmy ciśnienia. Wiedzieliśmy, że hans zdąży zrobić kwalifikacje a ja nie zamierzałem się ścigać z czasem.
Niestety po kilku km żołądek, który od Kazimierza nie dostał ani jedzenia ani picia zaczął się buntować. Zbuntował się tak mocno, że stanęliśmy z Krzyśkiem na rowie a hans pojechał dalej. Po wciągnięciu połowy bułki, którą miałem w kieszeni pojechaliśmy dalej. Czułem go ale dało się jechać dalej. Jakiś czas potem Krzysiek zaraportował, że zbliża się do nas dwóch kolarzy, na 100% naszych. Na punkcie w Kamionce siedziało dwóch "czerwonych" więc myślałem, że to oni ale nie zależało mi zbytnio na tym żeby się ścigać. Dopiero na kilka chwil przed metą stwierdziliśmy, że nie damy się dogonić i pocisnęliśmy już do końca mocno jak na nasz stan.
Okazało się, że była to Kaha z Emesem, którzy od Kamionki nadrobili pewnie z 10-15 minut naszej przewagi. Gdybym wiedział to bym im nie uciekał.
Podsumowanie:
Siebie podsumuję jednym zdaniem "Czas przejazdu 25 godzin i 39 minut w tym maratonie uważam za swoją największą porażkę w dotychczasowych startach"
Podsumuję niestety również organizatora: Dziękuję za zorganizowanie fajnego ultramaratonu z dobrymi nawierzchniami w pięknych okolicach. Cieszę się, że mogłem pojechać i ukończyć maraton ale mam niestety trochę krytyki.
1. Słabo oznakowane punkty kontrolne - ludzie obsługujący punkty musieli być czujni i wybiegać żeby przejeżdżający ich nie omnęli.
2. Nie stosowanie się do regulaminu przez organizatora: "01 maja 2016 /niedziela/ Godz. 15.00 zamknięcie imprezy, limit czasu przejazdu 512 km – 35 godzin." - chłopaki (Mario, Rado itp) przyjechali dużo wcześniej niż 15ta a już wszystko było pozamykane, nie mieli gdzie się umyć, odpocząć ani zjeść. Sorki ale to było słabe. gdyby to dotyczyło mnie to bym się strasznie wściekł i zrobił rozróbę.
Poza tym organizacja fajna i przyjazna, wypasione pakiety startowe, miła obsługa. Nie pasowały mi co prawda te punkty co parę km ale przyjmuję, że taki urok tego maratonu i po prostu trzeba się było dostosować.
Dziękuję wszystkim, z którymi miałem przyjemność jechać a przede wszystkim mojej podstawowej grupce w skład której wchodzili - Kaha, Emes, Krzysiek i Hansglopke. Fajnie też jechało się z Darkiem, który miał bardzo podobne tempo do naszego.
Było minęło z deszczem spłynęło....
Jeśli ktoś to przeczytał to gratuluję. Podobny wyczyn jak przejechanie przeze mnie Pięknego Wschodu.
Trasa:
No to może lekki gratis:
Po odpoczynku w bazie maratonu, który wyglądał tak:
Postanowiliśmy zostać jeszcze chwilę na Pięknym Wschodzie i może coś gminy pozaliczać w związku z czym poszukaliśmy pierwszej lepszej agroturystyki w okolicach. Padło na Agroturystykę pod Lipami w Niedźwiada Kolonia.
Zostaliśmy ciepło przyjęci i pojechaliśmy zjeść coś do Lubartowa a na śniadanie zamówiliśmy u właścicielki.
Kaczka z warzywami :)
Nie tylko kalorie ale i płyny trzeba uzupełnić.
Jeszcze Policja zdążyła nas spisać za parkowanie na zakazie i skrupulatne omijanie przejść dla pieszych :)
Spać poszliśmy jak grzeczne dzieci. Jeszcze przed 22. W sumie to dosyć szybko się wyspałem bo już o 6 obudziłem się i jakoś spać się nie chciało.
Mieliśmy dobrego nosa ze śniadaniem zamówionym w agro. Zostaliśmy ugoszczeni naprawdę na bogato. Było dużo, smacznie i w bardzo dobrym towarzystwie. Nie dość, że się najedliśmy to jeszcze miło spędziliśmy czas rozmawiając, żartując i pijąc kawę.
A na koniec jeszcze Kaha została obdarowany pięknym bukietem tulipanów.
Jeśli ktoś wybiera się w tamte rejony polecam agroturystykę ponieważ warunki są ok, gospodarze super a śniadanie sporządzone w większości ze "swojskich" składników bije na głowę wszystko.
Na zdjęciach nie ma jajecznicy bo tak mi się uszy trzęsły przy pałaszowaniu, że zapomniałem zdjęcia zrobić. :)
Po śniadaniu rozleniwieni postanowiliśmy, że nie będziemy nigdzie jeździli tylko udamy się niespiesznie w stronę domu. Żeby nikt tam nie mówił, że nie jeździliśmy rowerem to zrobiliśmy kilka kółek po podwórku.
Mała przejażdżka...
Po drodze do domu były jeszcze lody bo przecież kalorie trzeba uzupełniać.
Później kawa u Ewci :)
A na koniec późny obiad.
Gdzieś koło 2 w nocy byłem w domu.
Dzięki bardzo Emesom za super wyjazd. Maraton swoją drogą ale dobre towarzystwo na wycieczce jaką był ten wyjazd to podstawa. :)
Kategoria 500 i więcej, Czarnula 2016, Gminobranie
komentarze
Czasy masz dobre.5 godzin na postoje to bardzo dużo.Ty wiesz gdzie się poprawić.
Tu nie ma co jęczeć,trza ciąć dalej.
Zamułka mogła być od kaszy.Kasze bardzo oczyszczają i odkwaszają organizm.Szczególnie jaglana.Są świetne ,ale trzeba się do nich przyzwyczaić.
Na sen wystarczy guarana,tylko odpowiednio wcześniej.
Trzymam kciuki.
Każdy, poza tymi koksami na początku, pewnie mógłby pojechać to lepiej. Jak spotkałem Cię na punkcie w Chełmie, to się naprawdę zdziwiłem. Podobnie zresztą, jak emesa, który odjechał nam po prostu tak, ot.
Nie narzekaj, może akurat miałeś słabszy dzień.