W knajpie morderców gryziemy palce...
-
DST
519.00km
-
Czas
20:36
-
VAVG
25.19km/h
-
VMAX
56.50km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Podjazdy
1500m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Siała baba mak,
Nie wiedziała jak,
A dziad wiedział,
Nie powiedział,
A to było tak ...
Kiedyś, kiedy Elizium ogłosił, że będzie organizował maraton pokonany w tempie turystycznym pewne dla mnie było, że chcę przejechać. Niestety, chęci chęciami a możliwości sobie. Lipiec był dla mnie dosyć ciężkim miesiącem, który mocno wypompował mnie psychicznie, do tego doszły problemy z kolanami oraz na sam koniec załatwiłem sobie szprychę w tylnym kole. Tego już było za wiele, znaczy za wiele było już ze dwa tygodnie temu, kiedy to postanowiłem nie jechać a doszły kolana i szprycha.
Ostatni tydzień lipca to sen między 1 a 6 i to na ogół jeszcze przerywany oraz często do późna praca więc nawet nie chciało mi się zbytnio naprawiać koła ale w środę stwierdziłem, że muszę to zrobić żeby na weekend mieć czym się pobujać po okolicy.
Niestety w czwartek nikt nie mógł mi tego zawieźć do serwisu i w piątek też więc postanowiłem wziąć ze sobą koło do Wrocka i tam w piątek o 11 odwiedziłem serwis Harfa Harryson. Wielkie dzięki dla chłopaków z serwisu bo uwinęli się szybko i jak się okazało dzięki nim miałem tak fajny weekend.
Gdzieś po 16 gdy byłem jeszcze w stolicy Dolnego Śląska zadzwoniła do mnie kaha motywując mnie chociaż do przyjechania na ognisko. Pomyślałem wtedy, że może bym tam pojechał na to ognisko i przejechał się kawałek z nimi ..... a może ....
Ja to czasem jak coś pomyślę to i zrobię. Mimo, że do domu wróciłem jakoś przed 19, szybko ogoliłem łeb i brodę bo jak to usłyszałem całkiem niedawno "kolarz i nieogolony to nie pasuje do siebie", z początku co prawda myślałem, że chodzi o nogi ale na szczęście chodziło o brodę więc dopełniłem kwalifikacji wizualnych na kolarza i pojechałem do Kórnika.
Gdy dotarłem (23:00) większość już spała ale wśród tej jeszcze ogniskującej zapanowało przerażenie: "Jeśli jest Wąski to będzie upał"
Niech się cieszą, że Olo jedzie tylko kawałek bo awarii będzie niewiele.
Posiedzieliśmy przy ognisku, zjedliśmy wszystkie ciastka jakie były, pierniki też. Nawet jakaś kiełbaska się trafiła i jakoś około drugiej wspólnie z emesem zgasiliśmy światło.
"Wąski na miejscu - jutro upał :) " (c)Elizium
"Miasteczko jeszcze śpi. Ale nie Wąski" (c) Hipek
Spać, spałem bo byłem wykończony ale już po 5 obudziłem się i było po spaniu.
Fajna trawka na polu namiotowym. Mój ten po lewej.
Przed maratonem.
Szybka poranna toaleta i trzeba było jakoś rower poskładać do kupy. Już w piątek kusiło mnie żeby pojechać całość ale rano gdy składałem rower do kupy podjąłem decyzję, że jadę całość albo chociaż 300.
Nie wiem dlaczego moje sandały budzą w lecie takie zdziwienie ale nie inaczej było i tym razem. Przezornie nie zakładałem też nic długiego bo zaraz bym musiał stawać i się rozbierać. Jak ja lubię te pytania "Wąski, nie jest Ci zimno?" Czuję się wtedy jak prawdziwy twardziel. Szkoda tylko, że nie czuję się jak owy twardziel, gdy jest 35 stopni i inni jadą normalnie a ja umieram jak by było 55 stopni. Ubrać się można ale jak zdjąć z siebie skórę?
Od lewej. Komendant PSP, Wice Kogut Miasta oraz Wielka Kwoka Maratonu.
Na Rynku przemawia Wice Kogut Kórnika. Chwilę później Komendant PSP a na koniec Wielka Kwoka tego maratonu (Elizium)każe nam jechać w siną dal. Jeszcze tylko "odgłos kilkudziesięciu zapinających się pedałów" i jedziemy.
Tempo mamy spokojne. Jedziemy w okolicach 26-27km/h. Płaska jak stół Wielkopolska zaczyna się nudzić już po 30 km ale nie zważamy na to bo towarzystwo jest przednie i jeszcze nie zmęczeni wykorzystujemy czas by sobie porozmawiać. Do pierwszego postoju, który jest na 70 km praktycznie cały czas jadę na czele z Wilkiem, który od czasu do czasu jedzie sprawdzić co słychać z tyłu. Tomek robi czasem za kuriera i tak mijają te pierwsze km.
Nauczony doświadczeniem gdy zatrzymujemy się nie idę na stację bo tam i tak nie będzie można dopchać się do ubikacji ale biegnę do Lidla i kupuję wodę, dwie bagietki, kabanosy i banany. Picia akurat a jedzenia będzie na dwa postoje. Gdy widzę to jedzenie na Orlenie to jakoś mnie mdli.
W sumie do drugiego postoju nic się nie zmienia. Jedziemy w podobnym stylu. W Pniewach kupuję sobie loda i kawę. Normalnie zbytki. Wodę tankuję z wodociągów. Dopiero parę kilometrów za Pniewami przychodzi pierwsze urozmaicenie. Jadący na kole kahy Author85, gdy słyszy kahy okrzyk "Uwaga!!!" tylko obserwuje jak łapie kapcia. Gdy dokładnie 1km dalej dowiadujemy się, że złapał kapcia od razu zawracam i gdy dojeżdżam do niego to już pompuje koło z wymienioną dętką. Expres. Reszta jest zdziwiona gdy się pojawiamy, że tak szybko muszą się zbierać. W tym czasie rozdzwania się mój telefon i mimo, że fizycznie jestem w Wielkopolsce myślami na jakiś czas udaję się na Dolny Śląsk a dokładnie do jego stolicy. Niestety służbowo. Peleton mi ucieka i muszę się nieźle spinać, żeby dogonić. W okolicach Sierakowa robi się coraz ładniejsza a gdy przekraczamy Wartę, każdy zauważa, że zrobiło się nawet przyjemnie.
Do Piotrowa na punkt żywieniowy dojeżdżamy głodni i już troszkę zmęczeni. Wielu z nas bierze dokładkę a ja z Kotem po dwie :D Gdzie ten leniwy Kot to zmieścił - przecież jej jest pół mnie :)
Peleton.
ITD będzie miała problem z identyfikacją. Chociaż zastanawiam się czy nie donieść na parę osób. :)
Z tego co mi obiło się o uszy to kaha cały czas namawiała Jacka, żeby jechał z nami 500 a nie jak zamierzał 300. Jacek co prawda nawet 300 nie zamierzał jechać a tylko przyjechał do Kórnika jako wsparcie ogniskowe i dał się namówić na 300 a Kaha namawiała go na 500. Daj palec to wezmą rękę. Jak sam stwierdził, nie ma silnej woli i dał się namówić. Przejechał z nami 500.
Gdy mijamy Chodzież, myślę o tym, że już drugi raz jestem i koledze nic o tym nie mówię ale znając życie to przy takiej pogodzie on gdzieś na moto się kręci. W sumie to zadzwonię do niego dopiero jak na moto się będę kręcił w jego okolicy :D
Gdy zajeżdżamy w Wągrowcu na Orlen jestem już tak głodny, że zanim ktokolwiek wszedł na stację ja już stoję przy kasie i zamawiam znienawidzonego hot-doga. Zamawiam też kawę, którą robię dopiero po 20 minutach bo zapomniałem wcześniej. Gdy już tak zjadłem tego gorącego psa pomyślałem, że dobrze by coś było zjeść bo na głodnego jechać to niezbyt mądrze. Jako satysfakcjonalista zapytałem Wilka co tam zajada aż mu się te wilcze uszy trzęsą. Okazało się że zapiekankę peperoni. Zamówiłem i ja. Ciekawe czy i mi się będą moje wąskie uszy trzęsły. Okazało się, że i owszem - lepsze to o wiele niż wredny pies a tylko zeta droższe.
Po tak obfitej kolacji oprócz pokarmu dla ciała postanowiłem coś zrobić dla ducha. Znaczy się dla opadającego morale. A morale rowerzysty jak wiadomo zależy w znacznej mierze od tego, żeby nie owijać w bawełnę, jak bardzo boli go dupa. Moja bolała, za bardzo bolała. Morale podbudował Tomek, sudocremem. Jak już inni zobaczyli, że wchodzę w intymną relację z psychologiem-cudokremem to każdy chciał tam wejść i nikomu nie przeszkadzało, że wchodzi po mnie do damskiego kibla. Z litości nie wymienię ników bo tylko Kaha była w odpowiedniej ubikacji. UPS... wymskło mi się.
Młody vel Zguba - mistrz drugiego planu :)
Posileni na ciele i duchu raźnie ruszyliśmy w drogę. Zostało nam już tylko 200 km więc lajcik. Uformowaliśmy szyk bojowy i tak samo bojowo nastawieni pedałowaliśmy. Już na stacji wiedziałem, że ze mną jest coś nie tak. Znaczy się to wiem już od dawna ale teraz to mnie się rozchodzi o zamulenie jakie opanowało mnie zaraz po wyruszeniu.
Postanowiłem zastosować standardowe antidotum. Najpierw poszedł w ruch głupi kawał. Wystarczyło na 3 minuty. Później Reduta Ordona. Wystarczyło na 5 minut. No to polecimy z grubej rury. Wiersze po rosyjsku. Też słabo. Alfabet rusyjski? Jeszcze gorzej. Może coś zaśpiewam. Nieeee. Ja śpiewam tylko jak jest koniec imprezy i trzeba gości wygonić do domu. Pod nosem nucę sobie "Starszy sierżancie" ale nie pomaga. Jadę więc porozmawiać z psychologiem. Skoro na swojej działce pomógł psycholog-sudocrem to może i tutaj Kaha pomoże. Pomaga ale nie na długo. Włączam więc autopilota i idę spać. Przysypiam i gdy się budzę widzę, że jadę 18 km/h i wszyscy odjechali mi na jakieś 200m. Ciężko będzie nadrobić. Już ich mam ale znów mnie zmula i znów włączam autopilota. Emes też mówi, że jedzie na autopilocie i obserwuje jak zadziwiająco regularnie kręci się jego piasta przednia. Doganiam Młodego, który już od jakiegoś czasu cieniuje mocno i drogę na ostatni postój też sobie deczko skrócił.
Na 370 km mówię sobie dość. Nie będę jechał jak wyborcy rządzącej partii. Nie będę lemingiem. Facet nawet jak siedzi pod stołem musi mieć własne zdanie. Siadłem więc pod murem i pozwoliłem sobie na 10 minut drzemki. Wyszło 12. Obudziłem Młodego, który spał jak zabity i pognałem przed siebie jak nowonarodzony. Drzemka przegnała zamulenie z kretesem. Z licznika nie schodziło 28-29 km/h po paru minutach obejrzałem się za siebie ale po Młodym ani widu ani słychu. Znajdzie się. On wiecznie się gubi i odnajduje. Taka rola w życiu widać. Po ostatnim maratonie z LukaszK zmienił nicka na Młody - teraz trzeba mu kazać zmienić na Zguba. Może był Młoda Zguba.
Na zdjęciu 3/4 GTW. Kaha w tym czasie może rozmawiała z psychologiem.
Gdy docieram do Słupcy wyciągam telefon żeby zadzwonić do emesa, gdzie są bo z tego co pamiętam stacja nie była przy trasie. Nie muszę dzwonić bo przed paroma minutami napisał mi smsa "Orlen za Slupca, kierunek konin" Dzięki wielkie emes za pamięć o koledze.
Docieram na stację i jem to co jedzą Wilki i uszy im się trzęsą, wypijam kawę i kładę się na małą drzemkę na podłodze. Nie udaje mi się zasnąć ale odpoczywam.
Staram się dowiedzieć co je Jacek, że nie widać po nim zmęczenia.
Ruszamy w jakimś nowym szyku ustalonym gdy mnie nie było. No tak, kota nie ma to myszy harcują. Znaczy się to harcuje Kot z kahą chyba. W pierwszej linii jedzie Tomek z Wilkiem a na kole siedzą im Kaha z Kotem, reszta już mało ważne kto jak. No tak, czwórca święta a reszta to już plebs. :P
Jakoś po 25 km muszę sobie zrobić sikustop bo kawa i cola zrobiły swoje a poza tym mimo 9 stopni pocę się i o dziwo zaczyna mnie mocno ciągnąć po plecach. Boję się o nerki więc wyciągam długie spodnie (jadę w krótkich) i wkłądam je pod kuszulkę na plecach. Jak się okazuje jest to bardzo dobry sposób i pokonuję tak 75 km. Ruszam. Gdy dojeżdżam do jakiejś służszej prostej widzę chowające się za zakrętem mrugające światełka. Mierzę przewagę. 1200 m. Gdzieś około 2,5 minuty straty. Ciężko będzie ale nie zamierzam się wysilać. Jadę swoim tempem. Jedzie się super. 7 km później kolejny pomiar przewagi. 900 do 950m. Gdy pokonuję ten brakujący kilometr moim oczom ukazuje się piękny podjazd. Większość jeszcze się wspina. W połowie górki wyprzedzam kahę i czekam na nią na wypłaszczeniu i już razem dołączamy do czekającej grupy. Zjazd jest całkiem fajny. W Żerkowie skręcamy w prawo. Z jacunem i authorem prowadzimy peleton ale nie mogą zdzierżyć tego twórcy i orędownicy Nowego Ładu w peletonie i gdy słyszymy z tyłu głos Tomka " My nie chcieliśmy ale dziewczyny kazały Was wyprzedzić" wiem, że muszę stanąć na straży Wolności i nie dać się Nowemu Ładowi i zaprotestować przeciwko tworzeniu sztucznych regulacji i godzeniu w wolność wyboru każdego kolarza. Owocuje to zapodaniem mocnego tempa, które powoduje wyświetlenie na liczniku liczb od 37 do 40. Gdy zyskuję około 200-300m przewagę zwalniam i jadę z prędkością, z którą peleton na pewno nie jedzie czyli 28 km/h. Wystarczy by utrzymać przewagę nad Nowym Ładem i oddalić niebezpieczeństwo stania się lemingiem, który podąża przez Wielkopolskę jak mu każą a też pozwoli się zbytnio nie zmęczyć.
Kojarzyłem też coś, że i tym razem stacja nie ma być przy drodze więc gdy dojeżdżam do głównej drogi czekam na peleton ale żeby się nie zarazić od nich bezwzględnym posłuszeństwem rodem z Orwellowskich książek tudzież Unii Jewropejskiej staram się utrzymać minimalną przewagę skutkiem czego gdy skręcają mam znów do nadrobienia około 100m. Coż to jest dla bojownika o Wolność? prawie nic, już po chwili łykam ich ale okazuje się, że to już pora na harcowników, pierwszy dopada mnie i wyprzedza Author85, puszczam go wolno bo to młode, narwane i wiadomo, że się wypsztyka przed czasem, zaraz po nim Wilk a chwilę później Tomek, dwóch najlepszych ludzi Nowego Ładu, Tomka nie ruszam bo to wariat i można sobie przy nim krzywdę zrobić ale Wilka doganiam i gdy lekko odpuszcza łykam. Trzymam dosyć dobre, równe tempo, Author jedzie obok mnie bo jak spodziewałem się opadł z sił. Został Tomek ale jak pisałem z wariatami się nie mierzę tak samo jak nie gram w odwróconą rosyjską ruletkę. Dlaczego? Bo wynik jest do przewidzenia. Okazuje się jednak, że to nie koniec harcy bo na koło Wilka siadła współtwórca Nowego Ładu, Kot. Nie będzie mi tu, największemu szowiniście forum podróżerowerowe, Kot psuł układanki. Zakręciłem kilka raz korbą, mocniej, zdecydowaniej i śmielej, rzuciłem okrzyk bojowy "Nie będzie mnie tu Kot kasował" i okazało się, że Wolność wygrywa bo Tomek gdzieś się zapodział. Skutkiem takiego rozwoju sytuacji Wilk urwał Kota i postanowił mnie skasować, na stację wpadliśmy równo a Author podjechał pod drzwi i wykrzyknął "Pierwszy!!!". Młody jest to jeszcze nie wie, że ta nasza walka i te wyścigi to ściema bo jak tylko kurtyna zawodów opadła postronny obserwator mógł zobaczyć obraz jak z polskiej polityki. Dwa nienawidzące się obozy, konserwatyści i liberałowie na jednej imprezie w jednym lokalu. Gadający ze sobą przyjaźnie śmiejący się. Podający sobie ręce i klepiący się po plecach. Różnica taka, że lemingi też były. Dlatego właśnie jesteśmy wyjątkowi.
Tym razem nic nie jadłem na stacji tylko kupiłem małą colę i wodę niemoralną.
Wielkopolska. (c) Podjazdy
Gdy ruszamy daje o sobie znać harcowanie. Bolą ścięgna Achillesa. Kolana znów dają znać o sobie. No właśnie nic nie pisałem o kolanach. Jak to człowiek szybko wypiera niezbyt miłe przeżycia. Gdzieś na 100 km zaczęło boleć mnie lewe kolano a od 170 oba, prawe tak, że musiałem zaciskać zęby. Trochę na Punkcie Żywieniowym przestało ale dopiero po 350 km się unormowało, że bolało znośnie.
Po kilkunastu km znów zaczyna mi się nudzić i zamulać ale na szczęście tym razem z pomocą pośpieszyło ukształtowanie terenu i zawijasy na trasie bo mam wrażenie jak byśmy jechali w kółko. Z pagórkami się bawię, te mniejsze dociskam i łykam wszystkich a te mniejsze kręcę na blokadzie mocy żeby ocalić kolana. Udaje się to bo ból jest constans.
Gdy docieramy do Śremu moim łupem pada kolejna butelka coli. Wyciągam spodnie i bieliznę termo spod koszulki i tylko mam nadzieję, że nie zrobi się nagle 30 stopni bo wtedy zasnę. Odbijają się te niedospane noce, przepracowane dnie i ogólne wykończenie organizmu.
Kilka km przed metą padają mi bakterie w Garminie ale jakoś nie chce mi się ich zmieniać. Mam licznik to będę wiedział ile przejechałem.
Wpadamy na Rynek w Kórniku ale tym razem żaden kogut ani najmniej ważna kurka na nas nie czeka. Nawet kurczaczek. No właśnie, kurczaczek. Rosółłłłłł. Po maratonie będzie rosół.
Po maratonie zawsze humory dopisują :) (c) Podjazdy
Meta okazuje się jest na polu namiotowym. Błysk fleszy, kamery media forumowe itp. Całe szczęście gdy podniosłem ręce do góry i wrąbałem się w lej po zabłąkanej rosyjsko-ukraińskiej bombie nie wywinąłem orła bo byłbym objawieniem tego maratonu a nie tak jak było naprawdę Ci, którzy po raz pierwszy pokonali taki dystans. Szczególne gratulacje dla Kahy, Werrony i Jacka, którzy pokonali to na rowerach MTB a jacun w ogóle nie wyglądał na zmęczonego.
Bardzo fajna impreza. Jeśli wszystko będzie po mojej myśli to za rok widzimy się ponownie. Bardzo dobry czas przejazdu jak na taką grupę. Miła i fajna atmosfera, dużo dobrej zabawy, nowe twarze. Trochę urozmaicenia w postaci wygłupów. Było spoko.
Co prawda gdy świecił taki piękny księżyc wolał bym być gdzie indziej no ale .... :P
Miłośnicy Starego i Nowego Ładu czyli większość uczestników Pierwszego Wielkopolskiego Ultramaratonu Szosowego. (c)Podjazdy
Gdyby kogoś interesowała strava -> https://www.strava.com/activities/359482073
Ps. jak widzicie z opisu nic się nie działo dopóki wszystko było takie poukładane i turystyczne, dopiero jak Nowy Ład został zburzony to zaczęło się coś dziać. Precz z Nowym Ładem i Porządkiem. Niech żyje anarchia i każdy sobie rzepkę skrobie.
Ps2. Przez pół maratonu jechałem na przedzie i prowadziłem peleton a żaden leming Nowego Ładu mi nie podziękował. Widać, że zostaliście zmanipulowani i sterowani. Na dodatek realizujecie proroctwo Seksmisji - rządzą Wami kobiety.
"Niespodzianka. Kto prowadzi grupę?" (c) Elizium
Ps3 Pisałem, że Tomek to wariat? Jego odpoczynki zawsze wyglądały tak:
Z takimi to nawet nie ma sensu rękawicy podnosić.
Ps4 Miauuu
Trasa:
Kategoria 500 i więcej, Gminobranie, Czarnula 2015
komentarze
Peesik - czy to aby ciągle te same magiczne sandały czy nowy egzemplarz? ;)
Gratulacje!