W końcu ... tylko dlaczego znów w upale ...
-
DST
112.34km
-
Czas
04:18
-
VAVG
26.13km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Podjazdy
633m
-
Sprzęt Czarnula
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak się jakoś złożyło że prawie dwa miesiące nic nie pisałem.
Każdy, gdzieś, kiedyś ma kryzys twórczy. Mnie jakoś dopadł był w czerwcu i chwilę trzymał.
Nie wiem czy już minął ale tym razem postaram się sklecić małą
opowiastkę o tym, że ilekroć już raczę wsiąść na rower to jest upał.
"Muzo
Natchniuzo
tak
ci
końcówkuję
z niepisaniowości
natreść
mi
ości
i
uzo"
Gdy miło i przyjemnie we wspaniałym towarzystwie spędzałem rowerowo weekend "bożocielny" na Lubelszczyźnie pogoda była wyśmienita, ciepło ale nie upalnie, temperatury przyjemne w dzień i dosyć przyjemne w nocy gdy można było posiedzieć na molo, nic nie zapowiadało, że to póki co ostatnie dla mnie, optymalne temperatury na jazdę rowerem. Maraton Podróżnika, który był tydzień później, odbył się w warunkach, które mnie zabiły jeszcze zanim przejechałem 100 km. Odechciało mi się jeżdżenia i gdy ponownie wsiadłem na rower trzy tygodnie później sytuacja się powtórzyła. Pierścień Tysiąca Jezior to 600 km przejechane w kolejne dwa upalne dni. Myślałem, że wyczerpałem już limit upałów do jazdy rowerem ale gdy w końcu po dwóch tygodniach mogłem (chciałem już tydzień wcześniej) wsiąść na rower okazało się, że pogoda znów jest taka sama. Odczekałem zatem do popołudnia i dopiero przed 16 ruszyłem by troski dnia codziennego zostawić za tylnym kołem i cieszyć się jazdą....
Mimo popołudnia temperatura nie rozpieszczała bo licznik cały czas wskazywał 34 stopnie. Postanowiłem, że tempo będzie w miarę spokojne aby się nie zamęczyć w tym słońcu. Załóżmy, średnia niech będzie 25 km/h. Na dodatek jeszcze zacząłem jazdę pod wiatr. Niby lepiej bo wiatr schładza ale było tak duszno, że niewiele on dawał.
Postanowiłem zrobić 112 km aby dokręcić do 5000 km w tym roku. Wg planu tyle powinienem mieć na koniec czerwca. Trzeba będzie to nadrobić w jesienno-zimowych miesiącach. Żeby był też drugi cel pojechałem po jedną z gmin, która była białą plamą wśród już zaliczonych.
Wziąłem ze sobą tylko 1,5 litra picia ale chciałem sobie po 30 km zrobić pitstopa więc było akurat.
Orsk. Ganiałem po tych lasach przez 16 lat ale nie wiedziałem, że depczę po storczykach :D
Z Orska pojechałem do Chełmu a później wzdłuż Odry do Radoszyc gdzie ją przekroczyłem i znów pod wiatr pojechałem po moją zdobycz. Postanowiłem dojechać do Bełcza Wielkiego - miejscowości, którą oglądałem przez ponad 30 lat a nigdy w niej nie byłem. Niby tylko kilka km od miejscowości, w której mieszkałem w dzieciństwie ale widywałem ją najczęściej z daleka bo przez rzekę.
Gdy dojechałem do Bełcza moją uwagę przyciągnął fajny pałac z zabudowaniami gospodarczymi.
Jako, że zaczęło mnie boleć kolano postanowiłem dać mu odpocząć i trochę pofocić.
Ładne lokalne dróżki wzdłuż Odry.
Rzut oka na Odrę z mostu w Radoszycach.
Oto moja przyszła rezydencja. Muszę tylko jeszcze chwilę popracować bo właśnie patrzyłem na stan konta i brakuje mi kilku zer.
Wybaczycie mi, że ten zarośnięty podjazd wybrukuje i ostatnie metry swoje szosy będziecie musieli prowadzić? W zamian obiecuje, że nie zabraknie dla nich miejsca w środku.
Zastanawiam się jak zagospodarować te zabudowania.....
Niestety, pora wracać do rzeczywistości. Też fajnej.
Swoją drogą, warto przeczytać w necie o tym pałacu, jeszcze do niedawna w całkiem dobrym stanie.
W sumie bardzo fajnej ....
Panie....!!! To nie Anglia...
Następnie uzupełniłem w miejscowym sklepie zapasy wody, chwilę pogadałem
ze stałymi bywalcami ławki podsklepowej o tym gdzie jadę, dokąd, skąd i
w ogóle po co. Dowiedziałem się, że w Ścinawie jest jakiś Blues
festiwal, i że warto tam zajrzeć. Widać ukulturalniona ta ławka.
Dłuższą
chwilę było z wiatrem ale niestety kolano zaczęło dawać znać o sobie
już w okolicach Chobieni. Z sentymentu do tej miejscowości zatrzymałem
się porobić trochę zdjęć mimo, że Chobienia w większości leży po drugiej
stronie Odry.
Przypominam sobie również, że zrobiłem dużą głupotę ruszając na trasę
bez jedzenia. Nie byłem w ogóle głodny i nie pomyślałem o tym. Jakoś
ostatnio w ogóle nie wchodzą mi słodycze podczas jazdy i na samą myśl,
że mam kupić snickersa w sklepie i go zjeść zrobiło mi się niedobrze
więc nawet gdy już mi prąd odetnie postanowiłem ciągnąć na zgonie samą
tylko siłą woli. Na szczęście póki co nie odcinało mnie więc oby do
Ścinawy :)
Chobienia.
Drogi wzdłuż Odry są całkiem fajne i przyjemne. A gdy jakoś po 19 po raz
pierwszy na termometrze zobaczyłem z przodu dwójkę to już w ogóle było
pięknie. Jakoś lepiej zaczęło się kręcić mimo bólu kolana. Co dziwne
bolało prawe, niby to całkiem zdrowe. No cóż, może ono tak specjalnie,
żeby głupi Arek wybrał się w końcu jak powinien do lekarza. Po drodze
dla zdrowotności złapałem jeszcze dwa odcinki bruku. Piękny masaż dla
rąk i tyłka :D Na szczęście jeden z nich udało mi się w większości
ominąć chodnikiem bo był przez całą wieś.
Gdy temperatura zrobiła się przyjemna.
Gdy dojechałem do Ścinawy, rzeczywiście odbywał się tam "Ścinawski Blues nad Odrą". Pełno było motocykli, aut i ludzi.
Gdzieś mniej więcej na moście poczułem, że odcina mi prąd ale stwierdziłem, że te 25 km (do planowanych 112) przejadę jakoś. Od początku miałem założenia, żeby dojechać do domu mając średnią z jazdy około 25 i nawet mimo jazdy bez zasilania powinno się to udać.
Odcinek Ścinawa - Lubin wyparłem już z pamięci więc nie napiszę jak było ale gdy podjechałem w okolice domu brakowało mi 3 km więc dokręciłem bo założenia są po to żeby je wypełniać.
Pierwszy raz jechałem po tamtej stronie Odry z Radoszyc do Ścinawy i trzeba przyznać, że całkiem mi się spodobało i kto wie czy to nie będzie moje standardowe kółko 100 :)
Zastanawiam się jak tam moje kolano i myślę, że zaraz pójdę to sprawdzić bo zawsze dążę do wyjaśnienia niejasności a z taką niewiadomą tylko będę się męczył zamiast spędzać spokojnie niedzielę.
Trasa:
Jeśli ktoś lubi to link do Stravy -> https://www.strava.com/activities/348890980
Kategoria Gminobranie, 50-100, Czarnula 2015
komentarze
W wtorek prześwietlenie i diagnoza. Liczę na sakramentalne "zrosło się"... wtedy czas rozruszać bark i powoli nakręcać kilometry. Gratuluję wygranej, piwo czeka, ale musisz przyjechać rowerem je wypić :D