Kotlina Jeleniogórska z Grupą Dolnośląską
-
DST
151.00km
-
Czas
07:48
-
VAVG
19.36km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Podjazdy
2264m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno dawno temu Kaha zamieściła na forum propozycję trasy górskiej na sobotę ale była z tak wielką ilością przewyższeń, że nie wzbudziła we mnie nic poza delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak gdy sprowadzona przez bardziej doświadczonych na ziemię zmieniła trasę na łagodniejszą (rękoma emesa) zainteresował mnie ten wypad.
Pogoda sprawiła, że trasa finalna różniła się od tej zaproponowanej kierunkiem z JG zamiast do JG ale miała podobną ilość przewyższeń.
Ostatnie trzy dni pracowałem nocami więc nie byłem zbyt dospany a nocka z piątku na sobotę gwarantowała, że moja pierwsza górska trasa w tym roku będzie dobrym sprawdzianem wstępnym. Pierwotnie nad ranem miałem wrócić z Wrocka i z powrotem pędzić do Wrocka na pociąg ale gdy przyjechałem do domu pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie pojechać do Żarowa bo nie dość, że odrobinę bliżej to dużo szybciej no i czasu będę miał więcej bo pociąg jedzie do Żarowa prawie godzinę.
Gdy nie zjawiłem się na dworcu we Wrocku wszyscy pewnie pomyśleli, że zrezygnowałem/nie dałem rady ale Wąski lubi niespodzianki i pojawił się w Żarowie. W pociągu zastałem już kahę, emesa oszeja i Bartka. Emes zdążył już tego dnia zrobić dwa kapcie więc zapowiadało się całkiem nieźle. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Jelony żeby nie zaspała i w Wałbrzychu nasza ekipa była już w właściwym składzie.
Wysiadamy w Cieplicach i udajemy się jeszcze na kawę na stacji Orlenu. Szybkie przygotowania i ruszamy przed siebie. Humory dopisują, pierwsze światła i pierwsze zakręty, na których kierowca BMW szczęśliwie omija Jelonę ale zrobił to tak, że wstrzymaliśmy oddech.
Pięć kilometrów rozgrzewki i zaczyna się pierwszy podjazd. Taki na rozgrzewkę. Na podjeździe oczywiście Ilona wyrywa się do przodu, chwilę później za nią emes. Jadę w środku stawki z Bartkiem i oszejem, kilkadziesiąt metrów za nami stawkę zamyka kaha.
W pewnym momencie doganiamy znudzoną Jelonę a chwilę później czekającego na nas emesa. ostatnie 70m przewyższenia to już fajna ścianka, na której emes i Bartek muszą się trochę posiłować bo jadą na szosowych przełożeniach. Dał nam w kość ten podjazd. Pocieszamy się, że to tylko rozgrzewka bo następny będzie jeszcze lepszy.
Zjeżdżamy do Przesieki i skrecamy w prawo w stronę Karpacza. Kolejny podjazd ponad 400m przewyższenia robimy w podobny na raz w bardzo podobny sposób jak ten ostatni. Całe szczęście, że pogoda nam dopisuje. Co prawda nie ma pięknego słoneczka, które przydało by się na zjazdach ale najważniejsze, że nie pada. Na samym początku zapomniałem założyć rękawiczek i przy podjazdach to plus bo nie są one w ogóle do niczego potrzebne ale przy zjazdach przydały by się ale oczywiście zawsze jak wjadę na górę to jest mi tak gorąco, że zapominam o nich. Jadąc z góry jest niestety przeraźliwie zimno i ręce mam czerwone i skostniałe ale nie będę się zatrzymywał gdy pędzimy kulturalnie z góry.
fot kaha - Jeszcze pełni sił bo Okraj przed nami
Wjechaliśmy
do Karpacza i zrobiliśmy sobie jakieś foty bo nikt o tym nie pamięta a jakoś
trzeba udowodnić niedowiarkom, że Grupa Dolnośląska jeździ rowerami a nie tak
jak Krakowska alkoholizuje się. W dół lecimy dosyć szybko ale trzeba non stop
hamować bo zakrętów sporo, droga mokrawa, dziur trochę i ludzie szwędający się
po jezdni. W sumie nie ma się co spieszyć bo i tak na dole trzeba będzie czekać
na kahę, którą ochrzciłem na tym wyjeździe Pierwszą Hamulcową Rzeczpospolitej.
W sumie ma hamulce to hamuje - nie tak jak ja - tylny hamulec skończył mi się
na BBT i nie zdążyłem jeszcze założyć nowych klocków, przedni dałem jeszcze
radę podciągnąć przed wyjazdem na tyle aby był skuteczny. Ja w większości
hamuje przednim więc aż dziw, że to tylny mi się skończył.
Dolatujemy do Kowar, mały postój przed Netto i zaczynamy kolejny, największy
podczas tego wyjazdu podjazd. Wjazd na przełęcz Kowarską i Okraj w jednym. W
sumie jakieś 600m. Na Kowarskiej pierwszy odcinek do zakrętu był najgorszy,
później już fajnie poszło. Mały przystanek na skrzyżowaniu w celu zebrania
całej grupy i "lecimy". Scenariusz taki jak zwykle. Jelona po niej
emes a później reszta stawki. Gdy wjeżdżamy na górę robimy kilka fotek i
postanawiamy wejść na coś ciepłego do schroniska. Żurek niestety był bez jajka
ale była. Wspominam ilość żurków zjedzonych na BBT, pijemy herbatę, kawę jemy
pierogi, jajecznicę, ser smażeny i różne inne na czym schodzi godzina. Niby
niedługo ale czas pędzi nieubłaganie. Mamy przed sobą jeszcze 100 km, kilka
mniejszych podjazdów i pociąg w Żarowie o 21:23.
fot. kaha - ciśniesz dalej, na przełęcz to jeszcze kawałek, do szarego domku :)
fot. oszej - Okraj za nami a humory nadal dopisują
fot. kaha - od lewej: Wąski, emes, kaha, Bartek, Jelona, oszej
Na zjazd ubieram kominiarkę, zapinam wszystkie możliwe wywietrzniki bo cały
czas jestem mokry od potu a nie mam zamiaru spędzić reszty weekendu w łóżku a
tym bardziej tygodnia. Zatrzymujemy się jeszcze na punkcie widokowym żeby
zrobić fotę i aż do Lubawki czeka nas wyziębiający zjazd. No prawie bo w
okolicach Szczepanowa mamy jeszcze mały podjazd
fot. kaha - a to my i nasze rowery z widoczkiem
Widok z Okraju
Mały postój robimy na rynku w
Chełmsku. Widać po wszystkich, że sił już mamy mniej niż rankiem. Kaha mówi, że
musi uzupełnić cukier inni nic nie mówią ale widać, że każdy myśli podobnie bo
do wody dolewamy soków a chyba każdy wciąga jakieś batony. :)
Za Chełmskiem spokojnie przygotowujemy się do podjazdu kręcąc umiarkowanie gdy
doganiają nas szoszoni z lubuskiego (rej FSD) będący pewnie na zgrupowaniu.
Dobre 50m przed nami jedzie Jelona, którą dopingujemy żeby nie dała się
szoszonom. Dołącza do nich ale po jakimś czasie daje za wygraną. Po jakimś
czasie w połowie podjazdu doganiają nas niedobitki z tej ekipy. Widać i wśród
nich są słabsi. Pocieszam się myślą, że są ode mnie 20 lat młodsi i nie mają za
sobą dzisiaj ponad 1500m przewyższeń. :D
W Mieroszowie wskakujemy na krajówkę i z dobrą prędkością przelotową lecimy w
stronę Wałbrzycha. W Unisławie Śląskim żegnamy się z Jeloną, która jedzie do
domu. My skręcamy na dziurawą drogę wojewódzką w stronę Głuszycy. Kaha
wystartowała pierwsza i gdy ruszamy jest już z 200 m przed nami. Próbuję ją
gonić ale słabo mi to idzie bo doganiam ją dopiero na górze. Zjazd do Głuszycy
jest szybki i jeszcze zimniejszy. Gdy emes rysował trasę to aby nie było za
mało podjazdów poprowadził trasę przez Jedlinę. Jesteśmy już mocno zmęczeni ale
twierdzimy, że trasę mimo wszystko musimy przejechać i nie ma co skracać trasy
ani bać się podjazdów. Dzięki temu trafiamy chyba na najbardziej stromy podjazd
dzisiejszego dnia. Jest krótki ale za to stromy. Bartkowi chyba nie udaje się
go do końca podjechać bo brakuje mu przełożeń.
Od tej pory praktycznie cały czas droga prowadzi w dół. Kilka razy zdarzają się
małe podjazdy gdzie trzeba trochę docisnąć ale to rzadko. Całe szczęście nie
jest aż tak stromo i trzeba kręcić, dzięki temu organizm nie wychładza się
mocno. Pierwotnie plan był żeby jechać do Jaworzyny Śląskiej ale w związku z
tym, że moje auto stało w Żarowie zmieniliśmy punkt docelowy i starą drogą na
Żarów w całkowitych ciemnościach pomknęliśmy na spotkanie mety.
Gdzieś kilka km przed Żarowem wspominam, że jestem już mocno głodny i cieszę
się na samą myśl, że w domu mam pewnie coś dobrego do zjedzenia. Temat
podchwytuje Michał i stwierdza, że w domu to on też ma ale teraz by nie
pogardził jakąś np. pizza. "Może by tak zamówić pizze na peron?? - zagaja.
Mi tam dwa razy takich rzeczy mówić nie trzeba. Telefon do niezawodnego w
takich tematach szwagra i już 2 minuty później mamy nr telefonu do pizzerii. 3
minuty później pizza już jest zamówiona.
Podjeżdżamy pod stację PKP i idziemy z emesem po zamówione żarełko, które
szczęśliwie znajduje się na przeciwko. Chwil kilka później siedzimy już na
peronie i konsumujemy. Nawet nie wiedziałem, że jestem tak głodny. Pizza była
bardzo dobra.
Dzień bardzo dobrze spędzony. Nie dość, że dałem sobie nieźle w kość to
jeszcze w super towarzystwie. W czasie jazdy a tym bardziej na postojach
mieliśmy kupę czasu aby pogadać, pośmiać się i wymyślić nowe wyjazdy. W naszych
głowach zakiełkował wspólny kwietniowy wyjazd z trasą dłuższą niż tym razem ale
bardziej płaską. Na góry przyjdzie jeszcze czas w maju.
Zdobyłem tylko trzy gminy ale zawsze to coś. Dzięki temu wyjazdowi przekroczyłem
1000 km w tym miesiącu i zbliżyłem się do wyrównania słabego wyniku pierwszego
kwartału z tamtego roku. O ile styczeń i luty miałem bardzo słaby to chociaż w
marzec nadrobił.
Wszystkim uczestnikom dziękuję za wspólne kręcenie i bardzo miło spędzony czas.
Do następnego wyjazdu.
Trasa:
Kategoria 100-200, Gminobranie
komentarze
Pozwolę sobie ukraść link do relacji :P
Przewyższeń sporo, ale u nas też tyle można nazbierać. Wystarczy zaliczyć Panoramę 30 razy ;-)