Wyprawka XVI dzień drugi
-
DST
89.00km
-
Czas
04:55
-
VAVG
18.10km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
403m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdy wstaję rano to nie widzę ani szwedzkiego stołu ani jajecznicy. Nie spisał się organizator. Nieładnie.
Tyle co człowiek poszedł spać a już budzą. Tak w ogóle to w nocy testowałem moją nową karimatę od chinola.
Śpiwór mam już przetestowany dlatego od razu rozpiąłem go w nogach a nawet stopy wystawiłem na zewnątrz żeby się nie ugotować.
Ilona, która spala całkiem niedaleko miała inne zdanie na temat ciepła bo jakoś tak dziwnie stukały jej zęby :D
Karimata spoko - nawet na twardych dechach spało się dosyć dobrze.
Zanim odtrąbiono wyjazd zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Nie wiem czy nie jedyne na tej wyprawce.
Gdzieś około 10 ruszamy.
Już po 5 km wprowadzam nową świecką tradycje czyli źle skręcam ale czekam na szczęście 50m od skrzyżowania bo jakoś nie spieszno mi do dodatkowych km. Parę km później wszyscy jedziemy źle kilkaset metrów ale Pan Kierownik reaguje i szybko nas sprowadza ze złej drogi.
Za chwilę pierwsze odcinki terenowe i pierwsze piachy, niektórzy muszą na chwilę zsiąść z rowerów. Gdy wyjeżdżamy na asfalt zdarza się nam pierwsza kolizja i oczywiście ja w roli głównej. Bo kto niby miałby to być inny. Oglądam się na emesa, który stoi pod sklepem a w tym czasie kaha hamuje żeby do niego zjechać. Gdy obracam głowę moje koło jest już pomiędzy jej sakwą a kołem i nawet nie zdążyłem nacisnąć na klamki. Leżę. Wstaję szybciej niż upadałem i udaję, że upadku nie było. Ciekawie to musiało wyglądać z tyłu. Marg mówiła później, że nieciekawie bo auto z tyłu czaiło się żeby nas wyprzedzić ale całe szczęście tego nie zrobiło. Na szczęście nic mnie nie boli więc idziemy na zakupy do sklepu i zapominamy o incydencie. Dopiero później okazuje się, że boli mnie w okolicach biodra a łokieć jest nieźle zdarty.
Najciekawsze dopiero miało się zacząć czyli jazdy terenowe.
Z Dziadkowa jedziemy terenem nad Stawy Milickie i wieżę ptaków
niebieskich zlokalizowaną nad stawem Grabownica. Wieża jest solidnie
wykonana i duża, pada nawet propozycja zorganizowania na niej Zlotu.
Shoutbox byłby na samej górze a priorytet dostępu byłby zależny od
ilości wpisów na szałcie. Tereny fajne i pewnie dużo lepiej muszą
wyglądać gdy jest zielono choć wtajemniczeni mówią, że wtedy jest niezła
plaga komarów i innych insektów.
Z wieży udajemy się do Milicza gdzie zalegamy na czas dłuższy. W międzyczasie wywrotkę zalicza Agnieszka. Też nieszkodliwą. Robimy zakupy w Bierdonce. Jemy obiad w Pelikanie. Ładuję telefon w aptece i tak mijają godziny. Ciężko wybrać się nam w dalszą drogą a gdy już się wybraliśmy to emes jeszcze postanowił pojechać na zakupy do Żabki.
Od tej pory jednak jazda nabiera tempa i atakujemy solidnie ścieżkę poprowadzoną po trasie kolei wąskotorowej gdzie spotykamy czekających na nas dewunskę i oszeja. Oczywiście grupa ucieczkowa ze mną w składzie jedzie za daleko i musimy się wracać. Co prawda miałem, jak się później okazało uzasadnione wątpliwości czy powinniśmy jechać dalej i darłem się na Jelonę i Żubra, że powinniśmy poczekać na resztę ale nie słyszeli mnie więc cisnąłem za nimi.
Jakiś czas później wjeżdżamy w lasy i mamy do pokonania trochę piasków ale nagrodą za to są z kolei kolejne kilometry po szutrowych autostradach na których prędkości wcale nie są gorsze niż na asfaltach. W pewnym momencie ścigamy się z Jackiem i lecimy ponad 30 km/h. Po przekroczeniu krajowej 15tki drogi znów ulegają pogorszeniu i jedziemy zwykłymi leśnymi drogami z pewną ilością piasków. W Bukowicach robimy sobie mały postój pod sklepem na uzupełnienie zapasów i podziwiamy stjuningowanego fiata 126p.
Modelka przy 125p z perspektywy Hipka
Gdy docieramy na miejsce noclegu okazuje się, że w okolicach wiaty ognisko palą miejscowe nimfy leśne (magfa zapożyczam nazewnictwo od Ciebie)
Nie będę się zbytnio wysilał w opisie tego co nastąpiło później bo zrobiła to już doskonale magfa więc mam nadzieję nie obrazi się na mnie za wklejenie jej opisu w tym miejscu.
"Na brzegu stawu, na wysokiej skarpie, w wiacie pod dachem wyprawkowicze świecili agresywnie czołówkami i palnikami turystycznymi. W dole ognisko rozpalały trzy nimfy miejscowe wzbudzając zainteresowanie Forumowych Samców Alfa (FSA). W toku przyjacielskiej rozmowy wyszło na jaw, że w nimfich oczach jawimy się jako stetryczała banda pielgrzymkowa, której nie stać nawet na autokar. Niestety nim nimfy miały szansę dowiedzieć się, że rowery, na których FSA przyjechali warte są wiecej niż Peugeot 907, pojawili się tubylcy -gwiazdy wieczoru [...]. (miejscowi sympatycy pewnej drużyny piłki kopanej. dop. mój, Wąski)
Gwiazdy wieczoru dysponowały własnym ogniskiem po drugiej stronie stawu, ale nimfy krążyły po lesie, Gwiazdy krążyły za nimfami, w żyłach wszystkich krążył alkohol. W którymś momencie trasa krążących zaczęła przebiegać przez wiatę, poprzez namioty, stoły i rozłożony bałaganiarsko i ekspansywnie sprzęt biwakowy. Każdy tubylec by się zdenerwował na taki najazd. Niezadowoleniu dał wyraz jeden z nich łążąc po dachu wiaty i wyzywając na pojedynek najeźdźców. Duch pielgrzymkowy jednak zwyciężył pacyfikując wszystko ciemnością, co jeszcze bardziej rozjuszyło miejscowych. Po gorączkowych naradach czy zmarnujemy tak dużo otwartego piwa wezwaliśmy Policję i zebraliśmy się do ... nazwijmy to wprost... strategicznego odwrotu.
Potem nastąpiło trochę jeżdżenia w stylu, który rozpoczęłam z sukcesem wieczorem - pół kilometra w jedną, zgubienie połowy wycieczki, która wybrała rozgałęzienie w lewo zamiast w prawo, ściągnięcie ich w naszą dróżkę, nawrót i jazda z powrotem ... tak, w dróżkę, która biegła w lewo. Jednak udało sie nam gdzieś tam dojechać, w inny las i zapaść miedzy sosnami."
Trasa:
Kategoria 50-100, Gminobranie