Maraton na pieszo i rowerem dookoła Lubina
-
DST
116.00km
-
Czas
05:57
-
VAVG
19.50km/h
-
VMAX
65.00km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Podjazdy
771m
-
Sprzęt Czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po czterech dniach przerwy od kręcenia (we wtorek o 5 rano
ukończyłem BBtour czyli 1008 km non stop) umówiony byłem na Maraton Pieszo i
Rowerem Dookoła Lubina o długości na dystansie 110 km. Nie do końca wypoczęty
po BBT a do tego jak zwykle pracując do ostatniej chwili średnio zapatrywałem
się na jazdę z wypoczętymi kolegami z ZZS Florian PSP, bo takie barwy tym razem reprezentowałem.
Do naszego zespołu postanowił dołączyć również mój szwagier, który co prawda nie
miał opłaconego wpisowego ale kto zabroni mu jechać z nami na trasie.
Jeszcze w piątek umówiliśmy się na start gdzieś tam chwilę
przed 9 więc szwagier był u mnie już przed 8mą i czekaliśmy na sygnał gdy
Mariusz z Ernestem będą wyjeżdżali z Polkowic. Jak to zwykle bywa trochę obsunął im się wyjazd więc mieliśmy
jeszcze czas na wizytę w piekarni i konsumpcję.
Specjalnie nie zaopatrywałem się w batony czy inne przekąski
tym bardziej, że postanowiłem jechać na bardzo lekko bo miały być dwa punkty
żywieniowe na trasie. Do tego zdjąłem
lemondkę i bagażnik z roweru i do podsiodłówki zapakowałem tylko dętkę i łyżkę
oraz "kurtkę" przeciwdeszczową. Okazało się, że brak zapasów nie był
dobrym pomysłem ale o tym później.
Po długim wyczekiwaniu na chłopaków w okolicach RCS-u (to
taka nowa lanserska nazwa OSIRu) ruszyliśmy zarejestrować się na starcie.
Okazało się, że Darek również może startować legalnie wpłacając wpisowe więc
opłacił i na starcie o 9:30 wyglądaliśmy mniej więcej tak:
Od lewej na pierwszym planie : Ernest, Mariusz, ja, Andrzej,
Darek, Grzesiek
Pierwszy etap do PK 0 w Szklarach Górnych to jazda po asfalcie,
która mija na dokazywaniu co silniejszych i komentowaniu tego przez starszych i
słabszych.
Po zdobyciu pieczęci na PK 0 zaczynamy jazdę czerwonym
szlakiem dookoła Lubina w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
Zasadniczo nie ma obowiązku jazdy szlakiem. Można jechać każdą możliwą drogą
pod warunkiem, że zdobędzie się wszystkie potrzebne pieczątki ale my
postanawiamy całą drogę trzymać się szlaku aby bardziej dostać w kość i mieć
satysfakcję z pokonania dystansu w terenie.
Jak zwykle na rower wsiadam w biegu, lemondkę i bagażnik
demontując przed samym wyjściem z domu i dopiero zjeżdżając w stronę RCSu
przypominam sobie, że nie posiadam w ogóle tylnego hamulca a przedni jest na wykończeniu. No cóż będę musiał sobie bez tego tylnego poradzić bo w końcu mam
jechać nie hamować ale tak sobie myślę, że hamulcowanie przednim na zjazdach
gdzie będzie dużo piasku może nastręczać małych problemów. Czy jest ktoś, kto
potrafi sobie bardziej komplikować proste rzeczy niż ja ? Obawiam się, że nie .
W sumie to już na ostatnim PK w czasie BBT (Ustrzyki Dolne) zakomunikowałem Wojtkowi Lesiowi,
który sprawdzał moje hamulce i zdziwił się, że praktycznie ich nie ma, że
znając siebie to jeszcze nie jedną setkę zrobię zanim wymienię. Grunt to znać
swoje wady i nie czarować się, że będzie inaczej :D
Droga do Góry Wędrowca to kolejna dominacja najsilniejszych
czyli Grześka i Darka. To pod ich dyktando stare dziadki (Mariusz, Ernest i ja)
dysząc, świszcząc i wykrzykując swoje oburzenie dojeżdżają na miejsce. Andrzej
po prostu rozsądnie jedzie w zapodanym tempie nie wyrywając się ani nie
protestując. Na tym PK spotykamy Krystiana, który wyjechał już sporo przed nami
ale zanim dotarł tutaj to zdążył zrobić 30 km. My mamy zrobione 15 więc sporo
się chłopak nabłądził. Przygarniamy go i w dalszą drogę ruszamy już w siódemkę.
Tutaj mała dygresja na temat rowerów. Jak zwykle jadę na rowerze, który zbytnio
nie pasuje do profilu trasy czyli na trekingu. Reszta ujeżdża MTB więc kontent przyjmuję obecność Krystiana na .... przełajówce. Teraz jest
nas dwóch na porównywalnych rowerach.
Na Górze Wędrowca.
Na następnym PK spotykamy Jacka, który wyruszył jakiś czas
przed nami co świadczy o naszym sporym tempie. Gratuluje mi ukończenia BBT. Dziękuję.
Szybka pieczątka i lecimy dalej. Chłopaki jakby się uparli, żeby urwać Jacka i
jego kolegę bo dają ostro i czasem się zastanawiam ile czasu jeszcze minie zanim urwą mnie.
Pierwsza okazja do wytchnienia to okolice Raszowej, gdzie
Darek łapie kapcia i przy wydatnej pomocy Krystiana i jego łatek załatwiamy
sprawę. Co dziwne stoimy tam dosyć długo i nikt nas nie wyprzedza a wiemy, że
po piętach dosyć mocno deptała nam wypasiona ekipa z CCC oraz kilkunastu
niezrzeszonych. Widać na tym przykładzie, że jednak demon prędkości i czasu
przejazdu zapanował wśród uczestników i cisną szosą ile wlezie. W sumie fajna taka dowolność ale nie można się porównywać z innymi. Może to dobrze ???
Pierwsza guma.
Na nas też ma wpływ ten demon bo najpierw w Miłoradzicach
cisnąc gubimy szlak i musimy się wracać a chwil kilka później mijamy PK
spiesząc się na punkt żywieniowy w Gogołowicach. Na punkcie żywieniowym ogromy
"wypas", którego nawet na BBT nie doświadczyłem. Jest woda. Tylko
woda. Ponoć było bogato ale poprzednicy wszystko zjedli. Nie wiem po co
płaciliśmy po 60 pln za uczestnictwo. 1.5 litra wody kosztuje nieporównywalne
mniej. Przykre jest to, że organizator nie potrafi zapanować nad tym aby każdy
dostał to co mu się należy. Przykre tym bardziej, że większość kasy, którą
mieliśmy ze szwagrem wydaliśmy na jego wpisowe. No cóż przyjdzie jechać na
głodniaka tylko nie wiem jak to się skończy gdy zapasy glikogenu we krwi się wyczerpią. Zostanie jeszcze brak rozsądku w głowie, na którym to braku można
jeszcze parę km zrobić.
Niestety po uczcie składającej się z wody i wody musimy
wrócić na PK po pieczątkę więc morale spada a wnerw w niczym nie pomaga. Na
szczęście Mariusz dzieli się ze mną "EPO" więc chociaż w bidonie mam
na bogato.
Wyjeżdżając z Gogołowic miejscowi ostrzegają nas, że wszyscy
omijają tą część szlaku ponieważ trzeba jechać po polu a następnie nosić rowery
po rowach ale nic sobie z tego nie robimy i ciśniemy uzupełniając
kalorie gruszkami.
Pokonanie rowu.
Niestety po pokonaniu tego urozmaiconego odcinka i
przeskoczeniu rowu "łapiemy" następnego kapcia. Ty razem w Krystiana przełaju. Zastanawia się czy naprawiać czy wymienić na nową dętkę i
postanawia naprawić nową zostawiając na później. Chyba podjął złą decyzję
ponieważ kilka km dalej znów musimy stanąć w tym samym celu. Tym razem
wymienia dętkę i jest to nasz ostatni przymusowy postój. Podczas przeskakiwania
przez rów odzywa się kontuzjowane podczas BBT ścięgno achillesa. Znaczy się ono
cały czas się odzywa bez względu na to czy chodzę czy jadę ale spieszyłem się
dosyć mocno aby zrobić zdjęcie gdy reszta grupy będzie się przedzierała przez
rów i trochę niefortunnie postawiłem stopę mocno pod górkę i coś strzykło i
chrupło mi w ścięgnie i podczas jakiegokolwiek ruchu stopą muszę zaciskać zęby.
Na tym postoju dzielę się z Ernestem glukozą, którą Mariusz
przezornie zabrał ze sobą :D
Naprawa kapcia nr 2
Kolejny PK to parking leśny w okolicach Siedlec, gdzie
wyskrobujemy resztki kasy z Darkiem i kupujemy po kiełbasce oraz litr coli.
Gdyby nie ta kiełbaska to myślę, że ciężko by było u mnie z siłami.
Chłopaki chyba mają ze sobą jakieś lepsze EPO bo co jakiś
czas, któryś wyskakuje do przodu z taką siłą, że tłumaczy to tylko i wyłącznie
naszprycowanie się jakimś specyfikiem. Przykładowo, w pewnym momencie Ernest
dostaje tak końskiej siły, że wszyscy ledwo dyszą próbując mu dotrzymać
tempa. Nawet Darek i Grzesiek, którzy dotychczas prowadzili i byli nie do
zajechania jadą zachowawczo w środku stawki. Muszę z nimi pogadać co biorą i
czy po tym nie widzą słoni i gąsienic ani czy nie kłócą się w ich pobliżu dwie Mariole (gąsienice na BBT widział Szczepan, dwie Mariole kłóciły się w głowie Ola, słonie to nie pamiętam kto widział)
W Mlecznie czeka na nas Radek, który pewnie sporo się
wynudził zanim dojechaliśmy. Robimy małe zakupy w sklepie (woda+batony) i
polami lasami lecimy dalej. Po przecięci drogi Lubin-Rudna pojawia się wiele
piasków gdzie wywrotkę zalicza Mariusz a ja momentami ledwo sobie radzę na
moich skromnych 1,5 calowych oponach. Naszym celem jest Wenus, gdzie rowery
wprowadzamy a tylko nielicznie zjeżdżają. Może i bym się pokusił o zjazd ale
gdybym miał oba hamulce. Chociaż i tak to cienko widzę.
Na Wenus.
Następny PK to punkt żywieniowy. Nie spodziewam się w sumie
na nim niczego więcej niż na poprzednim ale ku mojemu zaskoczeniu zostało tutaj
jeszcze trochę bułek choć wody nie za wiele. Bardzo dziękuję obsłudze za
poratowanie mnie prywatnym Poweradem. Ponoć ratującą była siostra prezesa STP. Tym
jakże szlachetnym uczynkiem prawie zmazała winy STP w kwestii żywienia. Na
dodatek dopinguje nas informacją, że na mecie czekają na nas żurek i pierogi,
których nie zabraknie gdyż wydawana jest jedna porcja na uczestnika.
Po Żelaznym Moście czeka nas jazda po zrębie, która mimo
ostrzeżeń Mariusza i Ernesta jest całkiem fajna oraz zdobycie najwyższego
punktu w okolicy czyli Ostrzycy (223m n.p.m.), które to poszło całkiem
zgrabnie.Pamiątkowa fota i lecimy
dalej. Z górki w sumie i po płaskim więc szybko pojawiamy się na PK8 a
następnie w stronę mety kierujemy się czarnym szlakiem, na którym grasuje mobilny PK i wlepia
pieczątkę, bez której na wspomnianej mecie nie będzie żarełka.
Ostrzyca. W tle wieża obserwacyjna.
Meta jest tam gdzie start czyli na lodowisku a dokładniej
torze do jazdy szybkiej. Robimy rundę honorową, wspólne zdjęcie a następnie dekoracja
medalowa. Po weryfikacji naszych kart otrzymujemy jedzonko i rozsiadamy się
wygodnie pod parasolami.
Trochę się ubrudziłem:
Bardzo fajnie spędzona sobota na towarzyskiej jeździe bez
większej napinki chociaż czasem miałem wrażenie, że napinamy się ale to pewnie
przez zmęczenie po BBT. Podczas jazdy trochę opowiadałem chłopakom o BBT i jak
by nie było trochę zapalili się do takiej jazdy więc ustaliliśmy, że startujemy
w przyszłym roku w Pierścieniu Tysiąca Jezior, w którym do przejechania jest
600 km. Miałem startować w tym roku ale nie ułożyło się wszystko tak jak
bym chciał więc tym bardziej będzie fajnie gdy pociśniemy razem.
Maraton Pieszo i Rowerem Dookoła Lubina to fajna miejscowa
inicjatywa STP Wędrowiec, która z roku na rok przyciąga coraz więcej
uczestników i to nie tylko miejscowych bo część trasy jechał z nami człek z
Piaseczna i starszy pan z Tychów. Dystans 100 km pieszo pokonał 80 letni
lubinianin a na przeciwnym biegunie byli uczestnicy mający po 11 lub 12 lat.
Jedynym minusem były te punkty żywieniowe, które fajnie by
było żeby organizator ogarnął bo jeśli startować można od 6 do 10 to wypadło by
aby zabezpieczył żywienie dla tych, którzy startują później.
Trasa:
Kategoria 100-200
komentarze
Dodam, że w środę (27/08) przejeżdżałem przez Lubin z towarzyszącą mi myślą, że oto jestem w mieście Wąskiego. Chciałem nawet napisać smsa, że pozdrawiam z Twojego matecznika, ale jak na złość na każdym skrzyżowaniu miałem zielone światła. ;)